Narodziny królewskiego dziecka były zawsze bardzo ważnym momentem w życiu całego państwa. Dlatego monarchinie w żadnym wypadku nie mogły liczyć na prywatność podczas porodu. Wijącym się w wielogodzinnych bólach królowym towarzyszył cały dwór...
Własność państwa
W dawnych czasach najważniejszym zadaniem kobiety było rodzenie dzieci. Gdy niewieście udało się dożyć czterdziestu lat, miała za sobą połowę życia spędzoną w ciąży. Częste były też zgony podczas porodu, ponieważ wiedza medyczna była wówczas w powijakach. Jedna na siedem kobiet umierała w czasie rozwiązania. Srogi los nie omijał też rodzin królewskich. Z powodu gorączki połogowej w wieku 25 lat zmarła królowa Jadwiga.
Poród postrzegano jako coś bardzo niebezpiecznego. Do tego stopnia, że w niektórych państwach ciężarne monarchinie kilka tygodni przed rozwiązaniem spisywały testament. Ich położenie było pod wieloma względami gorsze niż zwykłych matek. Presja wydania na świat męskiego potomka, następcy tronu, nie była łatwa do zniesienia. Poza tym w momencie, w którym okazywało się, że królowa jest brzemienna, jej ciało należało do państwa. Ruszała cała machina rytuałów, których kulminacją był bolesny poród na oczach poddanych.
Zamknięte w ciemności
Jednym z najbardziej charakterystycznych ceremoniałów była uroczysta procesja, podczas której rzesze podwładnych odprowadzały brzemienną królową do miejsca rozwiązania. Taki obyczaj panował w XVI wieku w Anglii. Zazwyczaj odbywało się to na miesiąc przed porodem. Władczyni żegnała się z męską częścią dworu i od tej pory następne kilka tygodni spędzała w specjalnej komnacie wyłącznie w otoczeniu kobiet.
Wytrzymać w niej nie było łatwo. Protokół nakazywał, aby w tym miejscu cały czas utrzymywać ciemność. Wierzono, że naturalne światło może uszkodzić wzrok ciężarnej królowej. Okna musiały być więc zasłonięte i szczelnie zamknięte, co całkowicie odcinało dopływ świeżego powietrza. Na ścianach mogły wisieć jedynie gobeliny przedstawiające religijne scenki i krajobrazy. Uważano, że oglądanie wizerunku ludzi i zwierząt może wywołać u władczyni stan psychiczny, który doprowadzi do deformacji płodu. Ogólnie komnata wyglądem i panującym w nim nastrojem miała nawiązywać do warunków panujących w łonie, tak by dziecko mogło przyjść na świat w jak najlepszych dla niego warunkach. Wtedy szansa na to, że urodzi się syn, miała być większa. Wierzono, że płeć kształtuje się w końcowej fazie ciąży.
Dwustu gapiów
Długie tygodnie w zamknięciu były niczym w porównaniu z samym rozwiązaniem i to nie tylko ze względu na bóle porodowe. Trauma była tym większa, że przy porodzie asystowało nieraz nawet 200 osób. Tak było 1 listopada 1661 roku, gdy Hiszpanka Maria Teresa, żona króla Francji Ludwika XIV, zaczęła mieć skurcze. Komnatę w krótkim czasie wypełniły dziesiątki dworzan. Z kolei pod oknami pałacu zebrały się tłumy. Hiszpańscy grajkowie z gitarami i kastanietami, dźwiękami z rodzinnego kraju monarchini, chcieli ulżyć rodzącej w bólach żonie Króla Słońce.
Efekt był jednak odwrotny. Maria Teresa miała podobno wykrzyczeć w jej ojczystym języku: – Nie chcę rodzić, chcę umrzeć! Na szczęście do śmierci nie doszło. Co więcej, po 12 godzinach cierpienia królowa urodziła chłopca, upragnionego dziedzica tronu. Natychmiast dworzanie, którzy byli najbliżej rozgrywających się wydarzeń, zaczęli podrzucać kapelusze, by w ten sposób zakomunikować innym oczekującym płeć dziecka. Kiedy rodziła się dziewczynka, krzyżowano ramiona.
Prawdziwy koszmar przeżyła także Maria Antonina, żona Ludwika XVI, gdy 19 grudnia 1778 roku rodziła swoje pierwsze dziecko. Gdy położnik krzyknął, że królowa zaraz urodzi, tłum dworzan oczekujących w sąsiednich pokojach wlał się do jej komnaty. Pośród nich byli nawet kamerdynerzy i strażnicy. Sala do tego stopnia zapełniła się ludźmi, że nie dało się w niej poruszyć. Przynajmniej tak pisała w swoich wspomnieniach dama dworu Marii Antoniny, Madame Campan.
Napierająca na łoże masa ludzi oraz prawdopodobnie rozczarowująca informacja o tym, że dziecko jest dziewczynką, spowodowały, że królowa straciła przytomność. Do akcji wkroczył sam Ludwik XVI, który siłą otworzył zaplombowane na zimę okna, by wpuścić do komnaty świeże powietrze. Po tym incydencie wprowadzono zmiany do etykiety i od tej pory świadkami rozwiązania królowej mogli być jedynie książęta i ministrowie. W Wersalu sypialnia przeznaczona do użytku żon władców jest jedną z największych sal pośród prywatnych apartamentów pałacu.
Podrzutek
Skąd w ogóle zwyczaj upubliczniania monarszych porodów? Chodziło o sprawy wagi państwowej. O wyczekiwanego przez króla męskiego potomka, który zapewni sukcesję jego rodu. Zachodziła obawa, że martwe dziecko zostanie podmienione na zdrowe lub dziewczynka na upragnionego chłopca. Dlatego potrzebni byli świadkowie, którzy potwierdzą, że noworodek faktycznie wyszedł z łona królowej.
Takie wątpliwości mieli poddani angielskiego króla Jakuba II. Jego żona, Maria Beatrycze z Modeny w 1688 roku powiła syna. Męski potomek katolickiego władcy stanowił zagrożenie dla protestanckiej części społeczeństwa. Dlatego zarzucono królowej, że dziecko zostało podmienione, zwłaszcza że wcześniej rodziła już martwe dzieci lub dochodziło do poronień. Nie pomógł nawet fakt, że poród obserwowało kilkadziesiąt osób. Król nie dopuścił jako świadków protestantów ani najbardziej zainteresowanych, czyli ludzi z otoczenia jego dwóch protestanckich córek z poprzedniego małżeństwa. Dla nich narodziny brata oznaczały utratę sukcesji. Tak doszło do tzw. Chwalebnej Rewolucji. Katolicki król z żoną i synem uciekli do Francji, a rządy przejęli protestanci.
Od tej pory zasady publicznych porodów w rodzinie królewskiej w Anglii były surowo przestrzegane. Przepisy złagodziła dopiero królowa Wiktoria w 1894 roku. Zgodnie z nowym dekretem przy rozwiązaniu monarchini miał być obecny już tylko jeden minister i tylko w przypadku narodzin następcy lub następczyni tronu. Natomiast w 1948 roku, gdy na świat przychodził książę Karol, po raz pierwszy porodu brytyjskiej królowej nie obserwował żaden urzędnik.
Za to księżniczka Wiktoria Eugenia w 1907 roku musiała się poddać przestarzałemu obyczajowi publicznego rozwiązania, kiedy trafiła na dwór hiszpański zostając żoną Alfonsa XIII. Gdy rozpoczęły się skurcze, zawiadomiono nie tylko hiszpańskich notabli, ale również wysoko postawionych zagranicznych dyplomatów, którzy w tamtym momencie przebywali w Hiszpanii.
Niebawem w królewskim pałacu zgromadziło się 150 gości zaproszonych na poród królowej. Zajęli sąsiadujące z komnatą Wiktorii Eugenii sale. Ci najwyżsi rangą stali przy samych drzwiach wysłuchując odgłosów rodzącej kobiety. Na zewnątrz oczekiwało około tysiąca mieszkańców Madrytu. Przy samym boku Wiktorii Eugenii był premier Hiszpanii, którego zadaniem było ogłoszenie narodzin. Alfons XIII został wtedy szczęśliwym ojcem syna.
Chloroform dla królowej Wiktorii
Gdy koszmar porodu się zakończył, władczyni nadal nie miała łatwego życia. Zwykle dziecko zabierano i oddawano mamce, która karmiła je piersią. Nie robiła tego monarchini, bo musiała przygotować się na kolejną ciążę, zwłaszcza jeśli król nadal oczekiwał męskiego potomka. Urodzone dziecko miało niekiedy swój dwór i matka widywała go sporadycznie. Zwykle nie uczestniczyła też w ceremonii chrztu. A to dlatego że przez kilka kolejnych tygodni pozostawała w zamknięciu, którego kulminacją było błogosławieństwo i „oczyszczenie” przez duchownego. Dopiero wtedy królowa mogła powrócić do swoich obowiązków.
Tą, która odważyła się zawalczyć z niedolą rodzących monarchiń i w ogóle kobiet, była brytyjska królowa Wiktoria Hanowerska. Zwróciła się z prośbą do lekarza, by podczas porodu jej ósmego dziecka, księcia Leopolda w 1853 roku, zaaplikował jej coś na uśmierzenie bólu. Podano jej wówczas chloroform. Do tamtej pory uważano, że kobieta powinna rodzić w cierpieniu zgodnie z wolą Boga wyrażoną w Biblii. Nawet gdy odkryto anestetyki, nigdy nie stosowano ich u rodzących. Był to zatem siedmiomilowy krok w historii ludzkich porodów.
Emilia Sadaj
Reklama