Ostatnie dni przyniosły doniesienia, że w stanie Michigan agenci FBI aresztowali 13 osób, które planowały rzekomo porwanie gubernator Gretchen Whitmer i atakowanie sił policji. Miało to doprowadzić do wybuchu wojny domowej i całkowitej anarchii USA. Wszyscy zatrzymani są członkami tzw. milicji, zwanej Wolverine Watchmen. Jest to skrajnie prawicowa organizacja, której uzbrojeni po zęby członkowie uważają się za obrońców wolności i konstytucji...
Spadkobiercy rewolucjonistów?
Milicja Wolverine Watchmen została założona przez 26-letniego Josepha Morrisona i 42-letniego Pete’a Musico. Obaj znaleźli się w grupie aresztowanych spiskowców. Morrison jest rzekomo przywódcą grupy, a w mediach społecznościowych występuje jako „Boogalo Bunyan”. Jak wynika ze śledztwa FBI, to on wydał swoim podwładnym polecenie zbierania informacji o policjantach w Detroit, łącznie z ich prywatnymi adresami, danymi o ich rodzinach, itd. Plan przewidywał nie tylko porwanie Whitmer, ale również skoordynowany atak na stanowy parlament oraz na wybranych policjantów.
Wszystko to rodzi wiele pytań. W roku 1903 zatwierdzona została ustawa o nazwie Militia Act, na mocy której powstała Gwardia Narodowa jako rezerwa amerykańskich sił zbrojnych. W tejże ustawie istnieje zapis o „niezorganizowanej milicji”, którą definiuje się jako ludzi w wieku od 17 do 45 lat, działających poza ramami wojska i gwardzistów. Czy jednak tego rodzaju organizacje są legalne? Wiele zależy od przepisów stanowych. Teoretycznie żaden stan nie zezwala prywatnym organizacjom na jakąkolwiek działalność paramilitarną. A jednak w wielu częściach USA, szczególnie na południu i zachodzie, organizowanie szkoleń wojskowych i prowadzenie manewrów nie jest zakazane, gdyż są to działania chronione przez 2. poprawkę do konstytucji.
Jak wynika z raportu opublikowanego w roku 2018 przez Georgetown University, w 25 stanach nielegalne są prywatne manewry paramilitarne oraz szkolenia dotyczące używania broni i ładunków wybuchowych. Natomiast w 28 stanach wszelkie prywatne milicje muszą uzyskać zezwolenie na działalność od lokalnych władz. Mimo to dane z roku 2019 identyfikują 576 skrajnych organizacji antyrządowych w USA. Nieco ponad 100 tych grup to zbrojne milicje, choć są to zapewne wskaźniki zaniżone, gdyż niemal na pewno istnieją też liczne grupy, o których nikt nic nie wie.
Trzeba podkreślić, że członkowie tych ugrupowań nie są z reguły wyznawcami ideologii tzw. białej supremacji. Uważają się za obrońców swobód obywatelskich, a szczególnie prawa do posiadania broni palnej, w związku z czym nieustannie snują różne teorie spiskowe na temat przejmowania kontroli nad krajem przez władze federalne i stanowe. Niektórzy z nich uważają się za bezpośrednich spadkobierców amerykańskich rewolucjonistów walczących niegdyś o niepodległość z Brytyjczykami.
Współpraca z neofaszystami
Choć teoretycznie członkowie tego rodzaju organizacji nie są związani z żadną partią polityczną, w praktyce uważają republikanów za ludzi stojących na straży zachowania w USA prawa do posiadania broni palnej. Jest to jednak pozycja trudna do logicznego uzasadnienia. Z jednej strony „milicjanci” patrzą bardzo nieufnie na poczynania rządu federalnego, dopatrując się wszędzie spisków, a z drugiej wspierają najczęściej Donalda Trumpa, który stoi na czele tejże federalnej administracji.
W roku 2008 pod koniec rządów prezydenta George’a W. Busha w Stanach Zjednoczonych istniało prawie 150 antyrządowych organizacji typu Wolverine Watchmen. Liczba ta wzrosła do 1360 w roku 2012. Wprawdzie Barack Obama nigdy nie poparł żadnej ustawy ograniczającej dostęp do broni palnej, radykałowie uważali go za nieustanne zagrożenie i przewidywali, że prędzej czy później władze przyjdą do ich domów, by skonfiskować ich karabiny i rewolwery.
Tak czy inaczej, w ostatnich latach doszło do dwóch poważnych incydentów z udziałem grup paramilitarnych. W obu przypadkach chodziło rzekomo o obronę swobód obywatelskich zwykłych Amerykanów. W miejscowości Bunkerville w stanie Nevada grupa uzbrojonych aktywistów broniła ranczera Clivena Bundy’ego przed domniemanym planem konfiskaty jego bydła przez władze federalne. Nieco później w stanie Oregon doszło do podobnych wydarzeń, w ramach których „milicja” przejęła na jakiś czas kontrolę nad rezerwatem zwierząt, by bronić okolicznych farmerów przed „rządową ingerencją”.
Niestety w ostatnich latach zbrojne grupy antyrządowe zaczęły współpracować ściślej z neofaszystowskimi organizacjami głoszącymi białą supremację. W związku z tym coraz częściej pojawiają się propozycje, by takie organizacje jak Wolverine Watchmen były oficjalnie definiowane jako „rodzime grupy terrorystyczne”, co wiązałoby się z ich delegalizacją i możliwością pociągania niektórych działaczy do odpowiedzialności karnej. Przyjęcie takiego rozwiązania jest jednak mało prawdopodobne w obecnym kontekście politycznym. To oznacza, że ludzie pokroju Morrisona będą ścigani przez prawo tylko wtedy, gdy zaczną planować konkretne kryminalne akcje.
We wrześniu tego roku dyrektor FBI, Christopher Wray, zeznał przed komisją Kongresu, że jego zdaniem największym obecnie zagrożeniem dla Ameryki jest rodzimy terroryzm, formowany przez liczne organizacje, których zasięg działania jest trudny do sprecyzowania. Warto przypomnieć, że przed kilkoma miesiącami przed budynkiem parlamentu w stanie Michigan doszło do demonstracji przeciw ograniczeniom wprowadzonym w ramach walki z koronawirusem. W demonstracjach tych brali udział ludzie w pełnym rynsztunku bojowym, którzy przez pewien czas grozili szturmem na siedzibę stanowego rządu. W sytuacjach tego rodzaju niemal dowolny incydent może stać się zarzewiem fatalnych w skutkach wydarzeń. Budzi to szczególne zaniepokojenie FBI w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich i ewentualnych zamieszek związanych z tym wydarzeniem.
Andrzej Heyduk
Reklama