Załóżmy przez chwilę, że chodzę sobie gdzieś w Warszawie po pchlim targu i podchodzi do mnie facet, który mówi: – Chcesz pan kupić zegarek szwajcarski? Takiego nigdzie nie ma nawet w samej Szwajcarii. Jestem pewien, że handlarz mówiłby częściowo prawdę, gdyż oferowany przez niego czasomierz byłby zapewne dziełem chińskich podrabiaczy, a zatem u zegarmistrza w Zurychu raczej by go nie było. Mniej więcej tę samą metodę stosują różne firmy ogłaszające się w amerykańskiej telewizji.
Coraz częściej bywa tak, że reklamowany jest jakiś towar – omawia się barwnie jego zalety, podkreśla niską cenę, darmową przesyłkę, a następnie na ekranie pojawia się napis „Not sold on Amazon”. Innymi słowy, atutem tegoż towaru ma być to, że nie ma go wśród rzeczy oferowanych do sprzedaży przez największy sklep na świecie. A zwykle reklamowanych w ten sposób artykułów nie ma w firmie Bezosa, ponieważ nie spełniają odpowiednich wymogów albo też pochodzą z niemożliwych do zidentyfikowania źródeł, np. z fabryki prowadzonej przez wuja Mietka w Ustrzykach Górnych.
Dominacja koncernu Amazon na rynku stała się na tyle duża, że coraz częściej szukając czegoś egzotycznego lub rzadko spotykanego, ludzie automatycznie sprawdzają, czy nie ma tego na Amazonie i w ponad 90 proc. przypadków okazuje się, że jest. Prosty przykład. Pewnego dnia moja małżonka wyraziła tęsknotę za polskimi czekoladkami Malaga. Ponieważ w mojej okolicy nie ma polskich sklepów, jako posłuszny mąż, wytrenowany w ramach 40-letniej niewoli konkubenckiej, ruszyłem natychmiast do akcji i sprawdziłem na Amazonie. Malaga była dostępna z trzech różnych źródeł. Kryzys małżeński zażegnany.
W związku z tym dziwię się, że niektórzy spece od reklamy doszli do wniosku, iż to, że czegoś firma ta nie sprzedaje, może być powodem do dumy i jest w stanie zwabić klientelę. Nie wiem, czy jest to przekonanie słuszne, ale pomysł chwalenia się, że coś jest not sold on Amazon wydaje mi się dość ryzykowny. Wszak dostępność czegoś gdziekolwiek, łącznie z Amazonem, jest zawsze pozytywna. Poza tym przechwałki tego rodzaju można porównać do działań straganiarza, który sprzedaje buty krzycząc wniebogłosy, że takiego obuwia nie ma w żadnym domu towarowym.
Jednak w gruncie rzeczy te najnowsze reklamy telewizyjne są kontynuacją procesów, które zachodzą w Ameryce od wielu lat. Wielkie sieci sklepowe, takie jak Walmart, Kroger, Aldi czy Costco oferują tzw. store brand name articles, czyli towary firmowane przez same sklepy, a nie pochodzące od powszechnie znanych wytwórców. Przykładowo, w sklepach Costco sprzedaje się liczne rzeczy opatrzone sygnaturą Kirkland: baterie, pieluchy, kawę, itd. Oczywiste jest zatem to, że nie można tych rzeczy kupić w żadnym innym sklepie, a tym bardziej w Amazonie. Firma Walmart ma swoją markę Great Value, Kroger sprzedaje towary pod znakiem Simple Truth oraz Private Selection, natomiast wszystko to, co oferowane jest w sklepach Aldi, firmowane jest przez tę firmę.
Niestety, jak to zwykle bywa, wszystko to jest jednym wielkim picem. Nie chodzi tu o oszustwo, lecz o kuriozalną maskaradę, ponieważ za tymi „markami sklepowymi” kryją się powszechnie znani producenci. Baterie Kirkland Signature produkowane są przez Duracell, kawa o nazwie Kirkland Signature Coffee to w rzeczywistości Starbucks, tyle że w innym opakowaniu, natomiast Kirkland Supreme Diapers są wyrobem firmy Huggies. Nawet francuska wódka spod znaku Kirkland to podobno nic innego tylko Grey Goose. Podobnie jest w przypadku towarów spod znaku Great Value: Great Value White Bread to Sara Lee, masło orzechowe wyrabiane jest przez Peter Pan, a sos jabłkowy jest dziełem firmy Musselman’s. Jeszcze ciekawiej jest w przypadku sklepów Aldi, w których Tuscan Garden Italian Dressing jest sosem do sałaty identycznym do tego, jaki stosowany jest w sieci restauracji Olive Garden. Czujni konsumenci zauważyli już dawno, że Benton’s Cookies to nic innego, tylko przepakowane Girl Scout Cookies.
W związku z tym powstaje proste pytanie – po co komu ta szarada? Możliwe jest na przykład, że wspomniane na początku reklamy telewizyjne dotyczą towarów, których nie ma wprawdzie na Amazonie, ale tak naprawdę są, tyle że opatrzone bywają innymi etykietami. W sumie wygląda na to, że wszystko dostępne jest wszędzie, choć przeciętny nabywca nie zawsze o tym wie. Natomiast pojęcie „unikalnej marki sklepowej” zdaje się być kompletną fikcją, stworzoną zapewne po to, by przekonać klientów o jakiejś domniemanej ekskluzywności towarów, mimo że żadne z tych artykułów nie są w jakikolwiek sposób unikatowe.
W tym kontekście należy zauważyć, że ustrój socjalistyczny miał oczywistą przewagę nad amerykańskim kapitalizmem: za czasów PRL-u nikt nie zastanawiał się nad tym, kto wyprodukował papier toaletowy i z jakiego surowca, ani nie można było udawać, że keczup Kościuszko to tak naprawdę Pudliszki. Chodziło głównie o dostępność towaru, a nie jego firmową charakterystykę. A dziś jest zupełnie inaczej. Firma Pudliszki istnieje wprawdzie nadal, ale większość jej akcji znajduje się w posiadaniu amerykańskiego koncernu Heinz, co powoduje, że możemy dziś w USA spożywać keczup, który tak naprawdę jest produktem polskim. No i jak w takich warunkach robić w sposób odpowiedzialny sos pomidorowy?
Andrzej Heyduk
Reklama