Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 19:17
Reklama KD Market

Dziesięć lat bez Jordana



„Koszykówka została sama”, „Trzęsienie ziemi” - w takim stylu media komentowały odejście z NBA Michaela Jordana, uznawanego za najlepszego zawodnika w historii. Właśnie minęło dziesięć lat od ostatniego meczu zagranego przez legendę koszykówki. 16 kwietnia 2003 roku, w wieku 40 lat, Jordan zagrał swój ostatni mecz po 15 sezonach w NBA.

Lekcję nieuznawania kompromisów zaliczył szybko, bo już w drugiej klasie liceum, gdy nie dostał się do reprezentacji szkoły w koszykówce. Udało mu się to rok później. Kto wie, jakby się potoczyły jego losy, gdyby nie ta porażka…

W 1984 został wybrany jako trzeci (sic!) w drafcie NBA do Chicago Bulls. Skończył sezon jako najlepszy debiutant i najlepszy strzelec ze statystyką 28,2 pkt. na mecz (ostatni tytuł zdobędzie jeszcze dziewięć razy!).

Podczas gry w Chicago Jordan wygrał sześć mistrzostw NBA (1991-1993, 1996-1998). I za każdym razem zostawał najbardziej wartościowym graczem (MVP) finałów. W 1996 roku Chicago Bulls zanotowało w sezonie regularnym rekordowy w historii NBA bilans zwycięstw 72-10.

W 1998, gdy Jordan drugi raz żegnał się z ligą (za pierwszym razem chciał spróbować swoich sił w baseballu), rozstał się z Chicago po mistrzowsku. Podczas rozgrywek pucharowych rzucił celnie 5 sekund przed końcem meczu, wyprowadzając drużynę na prowadzenie i tym samym pokonując Utah Jazz 87:86.

Łącznie w swojej karierze Jordan zdobył 32 292 pkt., osiągając średnią 30,1 pkt. na mecz – najwyższą w historii NBA.

Był gwarantem przyjemności obcowania z koszykówką, zawsze oddany, a do tego wszechstronny na boisku. Zwracano też uwagę na jego śmiesznostki jak wyrzucanie języka podczas gry i fetyszyzowanie swoich uczelnianych spodenek, które zawsze zakładał podczas meczów NBA twierdząc, że przynoszą mu szczęście.

Jednak jego łzy radości, gdy po zdobyciu pierwszego mistrzostwa w 1991 roku…przygarniał z czułością trofeum, były łzami smutku dla kibiców przeciwnych drużyn, których zdaniem Jordan… doprowadził do upadku koszykówki, wyznaczając standardy będące poza zasięgiem innych zawodników.

Jordan to człowiek instytucja, ale gdy grał - pieniądze nie przesłaniały mu świata. Mówił, że robi to, co kocha i ma szczęście, że mu za to płacą. Ale paradoksalnie to przez niego NBA przekształciło się w biznes, a liga prowadzi statystyki sprzedażowe koszykarskich gadżetów.

Trudno też nie dojść do wniosku, że po MJ-u dynamika gry na boisku stała się wprost proporcjonalna do zarobków koszykarzy. Wystarczy przypomnieć udział amerykańskiego „składu marzeń” w ostatnich igrzyskach olimpijskich. Najlepsi dawali przykład jak… przyjemnie spędzać czas na ławce rezerwowych. I momentami można się było zastanawiać czy widzów bardziej męczy oglądanie, czy zawodników gra. (Na IO w Barcelonie w 1992 Michael Jordan pokazał, jak gra się w koszykówkę ...i zdobywa drugi złoty medal igrzysk w karierze).

Ale czy NBA nie potrafi zachwycać? Dla przykładu Kobe Bryant słynie z fizycznej odwagi na parkiecie ((nie)szczęśliwcy pamiętają finały w ’97, gdy Jordan z grypą zdobył 38 pkt) i odważnie znosi ostatnią kontuzję w postaci zerwania ścięgna Achillesa.

A LeBron James, samotny król, po pierwszych przegranych mistrzostwach w barwach Miami Heat, przypomniał sobie czym jest gra w zespole i nabija właśnie najlepsze statystyki strzeleckie w karierze (i czwarte najlepsze w historii NBA). Czegoś jednak brakuje. Może bezpretensjonalnej, solidnej gry do utraty tchu. Właśnie takiej jak Jordana.

Anna Samoń


 
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama