Zaczął mordować na początku lat 80. Pierwsze ofiary porzucał na brzegu waszyngtońskiej Zielonej Rzeki, stąd przezwisko Green River Killer. Przyznał się do 49 morderstw, choć szacuje się, że ofiar było co najmniej dwa razy tyle. Gary Ridgway najprawdopodobniej zamordował więcej kobiet niż którykolwiek amerykański seryjny morderca...
Marzenia o morderstwie
Urodził się 18 lutego 1949 roku w Salt Lake City w stanie Utah jako środkowy z trójki chłopców. Jego ojciec, Thomas Newton Ridgway, był kierowcą autobusu, któremu z zasady wszystko i wszyscy przeszkadzali. Matka, Mary Rita, była gospodynią domową, o mocno dominującej osobowości. Chłopcy często byli świadkami awantur między rodzicami, a nie raz i nie dwa – nawet rękoczynów. Ale tylko Gary okrył nazwisko Ridgway złą sławą.
Gary od najmłodszych lat wysłuchiwał, jak ojciec narzeka na kręcące się po okolicy ulicznice. To zapewne wpłynęło na jego podświadomość, ponieważ ofiarami Gary’ego były głównie prostytutki. Wzajemna agresja rodziców wywoływała też w nim problemy emocjonalne i intelektualne. Chłopak miał niskie IQ (poniżej 80 punktów) i dysleksję (przez nią powtarzał klasę licealną). Poza tym, do 13. roku życia moczył w nocy łóżko. Matka za każdym razem wrzeszczała i złościła się na chłopca, że nie potrafi zapanować nad swoją fizjologią. Żeby go upokorzyć, szorowała genitalia chłopca, wywołując u niego mieszane uczucia złości i pragnień seksualnych. Jak twierdzą psychologowie, to one doprowadziły do fantazji o zabiciu kobiety. Zanim to jednak nastąpiło, Gary znęcał się nad zwierzętami. Podpalał je i torturował.
W 1960 roku rodzina Ridgleyów przeniosła się do miasteczka SeaTac w stanie Waszyngton. Przeprowadzka niczego nie zmieniła w rodzinnych relacjach. Rodzice wciąż na siebie wrzeszczeli. Agresja, która kumulowała się w nim od dzieciństwa, znalazła ujście w pierwszym ataku na człowieka. 16-letni Gary dźgnął innego chłopaka w bok. Ten na szczęście przeżył, ale pamiętał, że oprawca głośno się z tego śmiał i krzyczał, że zawsze marzył o tym, by kogoś zabić.
Niewierny mąż
Gary w młodości był dość przystojnym mężczyzną, więc nie miał nigdy problemu ze znalezieniem drugiej połowy. W 1969 roku po ukończeniu Tyee High School ożenił się ze swoją dziewczyną, 19-letnią Claudią Kraig Barrows. Zaraz po tym jednak zaciągnął się do marynarki, wyjechał do Wietnamu, gdzie regularnie korzystał z usług azjatyckich prostytutek. Małżeństwo przetrwało tylko 2 lata, zwłaszcza że po powrocie okazało się, iż Claudia też nie była wierna. Poza tym Gary wrócił z Azji zarażony rzeżączką.
Kolejne małżeństwo, z Marcią Lorene Brown, zakończyło się po 8 latach. Tym razem nie tylko z powodu notorycznych zdrad, ale również przemocy. Gary chętnie stosował na drugiej żonie tzw. chokehold, czyli chwyt z judo polegający na podduszaniu. Wciąż notorycznie korzystał z usług prostytutek, a żonę namawiał do seksu w miejscach publicznych czy w lesie, nierzadko tam, gdzie ukrywał swoje ofiary. Nie przeszkadzało mu to, by w tym samym czasie się… nawrócić. Regularnie chodził do kościoła, w domu i w pracy czytał Biblię, często przy tym płakał. Żonę krytykował zaś, że nie stosuje się do nauk pastora. Z Marcią Gary miał swojego jedynego syna, Matthew, który urodził się w 1975 roku.
Ostatnie jego małżeństwo, z Judith Lorraine Lynch, trwało najdłużej, bo aż 14 lat i zakończyło się tuż po aresztowaniu Gary’ego. Wszystkie żony podkreślały, że Gary miał nienasycony apetyt seksualny. Zmuszał je do seksu kilka razy dziennie, nie zawsze za ich zgodą. Często żądał, by robiły to z nim w miejscach publicznych czy w lesie.
Narodziny mordercy
Kobiety zaczęły znikać latem 1982 roku. Na stan Waszyngton padł blady strach. W ciągu kolejnych miesięcy znaleziono ciała kilkudziesięciu młodych kobiet, głównie prostytutek. Większość nad brzegiem rzeki Zielonej, dlatego prasa nazwała go Mordercą znad Zielonej Rzeki. Ale nie gardził też wysypiskami śmieci czy lasem. Ofiary były rozebrane lub półnagie, nierzadko upozowane.
Przy zwłokach znajdowano niedopałki papierosów, zużytą gumę do żucia, czy osobiste przedmioty ofiar. W czasie śledztwa Gary przyznał, że niejednokrotnie wracał na miejsce, gdzie porzucił zwłoki, by odbyć z nimi ostatni stosunek płciowy. W czasie śledztwa przyznał, że zaczął grzebać swoje ofiary po to, by zapanować nad swoimi nekrofilskimi zapędami.
Ofiary zabijał we własnym domu lub w samochodzie. Nie pozostawiał śladów krwi, ponieważ je dusił. Początkowo rękami, ale kiedy kobiety w samoobronie drapały go, zmienił narzędzie zbrodni na sznurek.
Mordował głównie kobiety lekkich obyczajów, ale nie tylko. Chętnie zabierał autostopowiczki czy nastolatki, które uciekły z domu. Najmłodsza ofiara miała 15 lat! Żeby uśpić ich czujność, pokazywał im zdjęcie swojego syna.
Bliski wpadki
Zanim ostatecznie go aresztowano, trzy razy o mały włos nie wpadł. Za pierwszym razem został aresztowany, kiedy próbował udusić prostytutkę. Jednak zwolniono go wówczas, ponieważ zeznał, że działał w samoobronie. Ponoć kobieta próbowała go ugryźć.
Potem, w roku 1982, kiedy rozpoczął swoją morderczą działalność, policja przyłapała go na zabawie z prostytutką w ciężarówce. Został tylko spisany, ale później zwłoki tej kobiety znaleziono nad rzeką. Policja skojarzyła ją z Garym, ten się jednak wszystkiego wyparł. Co więcej, pomyślnie przeszedł nawet badania wariografem. Dopiero po latach dochodzenie wykazało, że test został źle przeprowadzony.
Za trzecim razem niemal wpadł, kiedy okazało się, że nagabywana przez niego kobieta jest policyjną agentką działającą w przebraniu prostytutki. Ale i tym razem skończyło się na tymczasowym aresztowaniu.
Na ratunek… Bundy?
Przez niemal 20 lat udawało mu się wodzić śledczych za nos. Policja stanu Waszyngton zwróciła się o pomoc do najlepszych ekspertów zajmujących się seryjnymi mordercami. Wśród nich był Robert Keppel, który zasłynął z tego, że aresztował Teda Bundy’ego, który również działał w stanie Waszyngton. Bundy, aresztowany w latach 90., czekał od 10 lat na wykonanie wyroku śmierci w więzieniu na Florydzie. Darzył śledczego swoistym szacunkiem, regularnie pisał do niego listy i w jednym z nich zaproponował pomoc przy sprawie Mordercy znad Zielonej Rzeki.
To on zasugerował, że morderca wraca na miejsca zbrodni, by odbyć z ofiarami stosunek płciowy. Dlatego, żeby go znaleźć, trzeba dyskretnie obserwować ostatnie miejsca zbrodni, gdyż jest wielce prawdopodobne, że on tam wróci. Ale ta rada niestety przyszła zbyt późno, gdyż Ridgley w tym czasie grzebał już swoje ofiary.
Cierpliwość prasy i mieszkańców stanu Waszyngton skończyła się. Zaczęto sugerować wręcz, że morderca jest policjantem i ze względu na uprawnienia tuszuje swoje zbrodnie. Powołana na początku lat 90. grupa ekspertów została rozwiązana z powodu braku efektów. Przez 9 lat jej praca kosztowała amerykańskich podatników 15 milionów dolarów.
480 lat więzienia
Wydawało się, że sprawa pozostanie nierozwiązana. I tak by się stało, gdyby nie upór Davida Reicherta, który w 2001 roku ponownie został szeryfem w King, centralnym hrabstwie stanu Waszyngton. Reichert zebrał nową grupę dochodzeniową i tym razem – dzięki zgromadzonym już dowodom, ale też nowym technikom z dziedziny kryminalistyki i medycyny sądowej – dokonano przełomu. Okazało się, że nasienie pobrane podczas aresztowania kilkanaście lat wcześniej pasuje do tego, jakie znaleziono na ciałach kilku ofiar.
Gary wychodził akurat z warsztatu samochodowego, w którym pracował jako lakiernik, kiedy otoczyli go policjanci i aresztowali. Tym razem mieli twarde dowody. Ówczesna żona Gary’ego była w szoku! Byli razem kilkanaście lat, a ona niczego nie zauważyła. Sądziła, że mąż wcześnie wychodzi z domu, bo ma nadgodziny… Wierzyła w jego niewinność, dopóki sam się nie przyznał.
Przed sądem Gary Ridgway przyznał się do 48 morderstw. Po wyroku – do 70. Skazano go łącznie na 480 lat więzienia. Wciąż żyje i odbywa karę w Washington State Penitentiary w Walla Walla.
Małgorzata Matuszewska
Reklama