Siódemka była ważną cyfrą w jego życiu. Urodził się 7 czerwca 1958 roku, pierwszą piosenkę napisał w wieku 7 lat, zadebiutował w latach 70., grał na 27 instrumentach, miał tylko 157 cm wzrostu i zmarł w wieku 57 lat. Prince był geniuszem, któremu muzyka grała w każdej cząstce ciała i duszy...
Sprzedał ponad 100 milionów płyt. Był ekscentrycznym i rozkapryszonym gwiazdorem, któremu zdarzyło się nawet obrzucić jajkami kolegów z zespołu. W życiu prywatnym też był dziwakiem. Eksżona, Mayte Garcia opowiadała, że w ich posiadłości Prince miał własny salon fryzjerski, do którego nawet ona nie miała wstępu. Jeśli chciała ufarbować sobie włosy czy zmienić fryzurę, musiała jechać do salonu w mieście. Prince nie pozwalał jej też dzwonić na swoją komórkę. Musiała czekać, aż on zadzwoni do niej. A to tylko kilka z długiej listy jego fanaberii. Na szczęście o tym się mówi tylko w kategorii ciekawostek, ponieważ Prince przede wszystkim kojarzy się z muzyką.
Prince? Nie – Skipper
Urodził się w Minneapolis w stanie Minnesota jako Prince Rogers Nelson w biednej, ale bardzo umuzykalnionej rodzinie. Matka, Mattie, była wokalistką jazzową o włoskich korzeniach, a ojciec, John L. Nelson, czarnoskórym jazzmanem, który grał z The Prince Roger’s Band. Nazwa zespołu została oczywiście przyjęta na cześć syna. Rodzice nadali mu to imię, ponieważ wierzyli, że ich potomek ziści sen o karierze, która im nie wyszła. Prince jednak nie lubił swojego imienia. Prosił, by w szkole i w domu wołano na niego po prostu Skipper.
Rodzicom nie wiodło się najlepiej. W jednym z wywiadów Prince wyznał, że zdarzało mu się stawać pod restauracją McDonald’s i wdychać zapachy, by oszukać organizm. Wielokrotnie podkreślał, że to bieda sprawia, iż ludzie są źli. On sam z tego powodu bywał agresywny i atakował swoich kolegów. To dlatego później angażował się w wiele inicjatyw charytatywnych.
Nelsonowie rozwiedli się, kiedy Prince miał 10 lat. Od tego czasu pomieszkiwał raz u ojca, raz u matki. Od każdego z rodziców chłonął miłość do muzyki i od dziecka chodził na koncerty takich sław jak Jimi Hendrix czy James Brown. Właśnie po obejrzeniu energetycznego występu Browna napisał swój pierwszy utwór „Funk Machine” i postanowił, że pójdzie w ślady idola. Natomiast jako dojrzały muzyk przyznawał, że największy wpływ na jego twórczość miał Jimi Hendrix. Uważał go za największego wirtuoza gitary.
Głodny sławy
Pierwszą kapelę założył z kolegą z sąsiedztwa, Andre Andersonem. Mieszkał w domu Andersonów, odkąd pokłócił się z ojcem. Zespół Grand Central grał w klubach i na prywatkach w okolicach Minneapolis. Grupa zmieniła potem nazwę na Champagne i zaczęła wykonywać również autorskie piosenki, napisane przez Prince’a, mocno inspirowane klasykami soulu, funku i rocka. Prince miał kolegów w zespole, ale tak naprawdę chciał sam grać na wszystkich instrumentach. Opanował gitarę, bas, pianino, perkusję, nie szło mu tylko z saksofonem.
Muzyk był głodny sukcesu i wierzył w swój talent, ale uważał, że przeszkadza mu pochodzenie (był czarnoskóry). A także – miejsce zamieszkania. W wywiadzie do gazetki szkolnej mówił: „Niestety, urodziłem się w Minneapolis. Kapeli jest trudno w tym stanie, nawet jeśli jest świetna, bo nie ma tutaj żadnej dużej wytwórni czy studia nagraniowego. Czuję, że gdybyśmy mieszkali w Los Angeles, Nowym Jorku albo innym dużym mieście, bylibyśmy teraz znani”.
„Nowy Stevie Wonder”
Kiedy skończył 18 lat, postanowił nagrać profesjonalne demo i rozesłać je do dużych wytwórni. Właściciel studia, w którym nagrywał, był pod ogromnym wrażeniem jego talentu i umiejętności. Natychmiast skontaktował się z lokalnym biznesmenem, Owenem Husneyem, który zobaczył w chłopaku „nowego Stevie Wondera”. Zatrudnił profesjonalnego producenta, który na nowo nagrał kompozycje Prince’a i rozesłał je do największych amerykańskich wytwórni.
Kiedy demo pojawiło się na biurku szefów Warnera, ci nie zastanawiali się ani chwilę, widząc, a właściwie słysząc, z jakim talentem mają do czynienia. Zgodzili się nawet na postawiony przez młodego muzyka warunek niezależności artystycznej i zachowania praw do kompozycji. W tych czasach nie było to takie oczywiste, a jeśli chodzi o czarnoskórych muzyków – w zasadzie się nie zdarzało.
Umowa obejmowała trzy płyty. Pierwsza, pt. For You, ukazała się w 1978 roku. Została dobrze przyjęta przez krytyków, ale nie odniosła komercyjnego sukcesu. Rok później artysta nagrał kolejną zatytułowaną po prostu Prince. Ta – dzięki takim przebojom jak „Why You Wanna Treat Me So Bad?” oraz „I Wanna Be Your Lover” – znalazła się w pierwszej 30. Billboardu, a ostatecznie pokryła się platyną. Za to kolejną płytą Dirty Mind Prince mocno namieszał na amerykańskim rynku muzycznym. Teksty wszystkich kawałków były mocno erotyczne. Prince zaczął być od tej pory kojarzony z muzyką silnie nasyconą seksualnymi treściami.
Dzięki kolejnemu albumowi pt. 1999 zaczęło być o nim głośno również poza USA. Jednak prawdziwy przełom nastąpił w 1984 roku wraz z premierą filmu i płyty Purple Rain. Album przez 20 tygodni był na pierwszym miejscu Billboardu, rozszedł się w 13 milionach egzemplarzy (do dziś liczba ta się podwoiła!) i otrzymał nagrodę Grammy za najlepszy album z oryginalną ścieżką dźwiękową. Parabiograficzny film otrzymał zaś Oscara za muzykę. Krytycy zgodnie uważają, że najwybitniejszym dziełem w historii muzyki popularnej jest album Sign O’ The Times z roku 1987.
Po swojemu
Prince w zasadzie nie uznawał umiejętności muzyków, z którymi grał. Najchętniej by się ich wszystkich pozbył. Swoje niezadowolenie objawiał na różne sposoby. Kiedy płyta Dirty Mind odniosła sukces, muzyk założył nowy zespół, The Time, której trzon stanowili muzycy zespołu Flyte Tyme z Minneapolis. Byli oni pozbawiani realnego wpływu na to, co grali – bo debiutancki album The Time stworzył oczywiście Prince. Prawdziwy dym zaczął się jednak, kiedy wyruszyli w trasę. Podczas koncertu w Cincinnati Prince nie wyszedł na scenę, na której czekał już na niego zespół. Postanowił w ten sposób zemścić się na kolegach, którzy narzekali, że nie mają wpływu na to, co grali. Prince zaczął ich obrzucać jajkami. A gdy przyszedł czas na jego występ, zażądał od grupy, aby… nie powtórzyli tego, co on zrobił. Koledzy oczywiście mieli w nosie jego warunki i tym razem grad jajek spadł na Prince’a. Kłótnia przeniosła się do hotelu i zakończyła wnioskiem do prokuratury.
Na przełomie lat 80. i 90. artysta przestał też dogadywać się z wytwórnią. Zapragnął 100-procentowej samodzielności. Oskarżał Warnera o brak wsparcia, na co firma odpowiadała, że liczba komponowanych przez muzyka piosenek nie idzie w parze z ich jakością. Muzyk wypisywał sobie na policzku słowo „Niewolnik” i zwrócił się do mediów, by nazywali go Artystą Znanym Wcześniej Jako Prince. Kontrakt wygasł w 2000 roku, a żeby go dopełnić, muzyk zasypał Warnera gradem płyt, z których żadna nie dorównywała poziomem jego dokonaniom z lat 80.
Już jako wolny muzyk Prince zachwycił się możliwością dystrybucji muzyki w Internecie. Był jednym z pierwszych artystów, którzy tego spróbowali, ale szybko rozczarował się efektami, czyli niemożliwością zarabiania na tym pieniędzy. Wycofał wszystkie nagrania z Sieci i ścigał tych, którzy je umieszczali. W 2014 roku pozwał np. do sądu ludzi, którzy bezprawnie wrzucali do Internetu nagrania z jego koncertów i na tym zarabiali. Niestety, nie wygrał żadnej sprawy.
Kłopoty z cenzurą
Po premierze płyty Purple Rain pojawiły się kłopoty. Tipper Gore, żona późniejszego wiceprezydenta USA Ala Gore’a, usłyszała przypadkiem, jak ich 11-letnia córka Karenna słucha piosenki „Darling Nikki” opowiadającej o masturbacji. Wpadła w szał. Założyła cenzorską organizację Parents Music Resource Center, która zaczęła cenzurować muzyczne wydawnictwa. To jej aktywności zawdzięczamy, że od tej pory na płytach z mocnymi tekstami pojawia się charakterystyczna naklejka z napisem „Parental Advisory Explicit Lyrics”.
W wywiadzie dla Vanity Fair Prince wyznał kiedyś, skąd u niego tak silna seksualna fascynacja. „Wcześnie zostałem uświadomiony. To było po tym, kiedy matka ponownie wyszła za mąż. Opowiadała mi, jak to robią ptaszki i pszczółki. Nigdy jej w sumie sam o to nie pytałem, ale podejrzewam, że miała plan, abym dowiedział się, jak to się robi, szybko i konkretnie. W pewnym momencie wręczyła mi nawet Playboya, do tego w domu leżało pełno książek erotycznych”.
Bogowie i anioły
Jako dziecko Prince był chorowity. Miewał ataki epilepsji, której przyczyna nie była znana, a rodzice nie wiedzieli, jak sobie z tym poradzić. W pewnym momencie jednak ataki ustąpiły. W telewizyjnym wywiadzie Prince zdradził, że przyszedł do pokoju matki i powiedział jej prostu: – Nie będę już chorował. Na pytanie, dlaczego, odpowiedział: – Anioł mi tak powiedział. Potem nie pamiętał już tego zdarzenia, ale faktycznie wyzdrowiał.
Bóg zawsze był obecny w jego życiu. Muzyk wychował się w rodzinie adwentystów dnia siódmego – i zawsze deklarował się jako chrześcijanin. Na każdej płycie dziękował Bogu za natchnienie, co nie przeszkadzało mu śpiewać wyuzdanych piosenek.
Coś się zmieniło, dopiero kiedy w latach 90. poznał Larry’ego Grahama, ulubionego basistę, znanego z grup Sly & The Family Stone i Graham Central Station. To on przekonał Prince’a, aby został w 2001 roku świadkiem Jehowy. Zdarzało się, że Prince chodził po Minneapolis od domu do domu, z gazetką Strażnica, głosząc swoją wiarę, jak czynią to świadkowie Jehowy.
Nowa religia sprawiła też, że artysta przestał pisać wulgarne piosenki, a także wprowadził zakaz nagrywania jego głosu na dyktafon podczas wywiadów. Chodziło jednak głównie o obawę, że ktoś zacznie sprzedawać te nagrania i będzie chciał zarobić na jego głosie. Prince był mocno przeczulony na tym punkcie.
Brak szczęścia w miłości
Z czasem Prince postanowił uporządkować swoje życie prywatne. Do tej pory miał wiele romansów z gwiazdami show-biznesu, m.in. z Sheeną Easton, z którą nagrał ich wielki przebój „U Got the Look”, aktorką Kim Basinger, modelką Carmen Electrą czy piosenkarkami Madonną oraz Susanną Hoffs.
W 1996 roku ożenił się z 22-letnią tancerką Mayte Gracia, którą poznał w Londynie, kiedy dziewczyna miała zaledwie 16 lat. Zabrał ją wtedy do USA, gdzie zamieszkała w jego posiadłości Paisley Park pod Minneapolis. Byli szczęśliwi, kiedy urodził im się syn, Amiir, ale niestety lekarze przekazali im też druzgocącą wiadomość. Okazało się, że chłopiec ma poważną wadę genetyczną, zespół Pfeiffera. Amiir zmarł po 6 dniach od narodzin. Śmierć dziecka była dla artysty traumatycznym przeżyciem. Do końca nie mógł się z tym pogodzić i w żadnym z wywiadów nigdy nie poruszył tego wątku. Wkrótce potem rozwiódł się z Mayte, a ich małżeństwo zostało unieważnione. W 2001 roku Prince wziął kolejny ślub – z jedną ze swoich pracownic, Manuelą Testolini. Niestety, para rozstała się w 2006 roku. Nigdy więcej się nie ożenił.
Muzyk został znaleziony martwy w swojej rezydencji Paisley Park 21 kwietnia 2016 roku. Policyjne śledztwo wykazało, że przedawkował fentanyl, mocne leki przeciwbólowe. Wykluczono udział osób trzecich. Jego śmierć wywołała ogromne poruszenie, nikt nie był na nią gotowy. W mediach społecznościowych żegnały go tysiące osób. Inni artyści mocno przeżywali to, co się stało. „Jestem zszokowana i tak bardzo smutna” – napisała Jennifer Lopez. „Spoczywaj w pokoju, Prince. Łzy mi lecą” – to słowa Boya George’a. „On zmienił świat. Prawdziwy wizjoner. Co za strata” – napisała Madonna. To prawda. Wiedział, jak robić muzykę, czego potrzebuje publiczność. Nie przejmował się tym, co o nim piszą i mówią, bo miał własny świat i miliony fanów, dla których był, jest i będzie artystą numer jeden. A przecież o to mu chodziło.
Małgorzata Matuszewska
Reklama