W roku 2008 czterech agentów CIA – Stephen Stanek, Michael Perich, Jamie McCormick i Daniel Meeks – brało udział w tajnej operacji na Filipinach. Jej celem było umieszczenie u wybrzeży Filipin atrapy skały, w której wmontowane były wyszukane urządzenia podsłuchowe. Teoretycznie była to dość prosta akcja, która miała dać możliwość kontrolowania tego, co w tym rejonie świata robili Chińczycy...
CIA kontra Higos
Plan przewidywał, że czwórka Amerykanów miała udać się do Malezji. Stamtąd agenci CIA wyruszyli niewielką łodzią w stronę Filipin. Ich zadaniem było zanurkowanie w wyznaczonym miejscu i umieszczenie na dnie niewielkiego obiektu przypominającego skałę. Znajdująca się w środku aparatura elektroniczna miała umożliwić podsłuchiwanie rozmów prowadzonych przez kapitanów chińskich jednostek patrolujących te okolice. Po wykonaniu zadania cała czwórka miała dopłynąć do Japonii, skąd przewidywano szybką ewakuację z powrotem do USA.
Choć łódź należała do CIA, amerykańscy agenci udawali żeglarzy, których wynajęto do przetransportowania jednostki z Malezji do Japonii. Mieli wszystkie odpowiednie dokumenty oraz fałszywe paszporty. Ponadto ich sprzęt do nurkowania nie był jakimś specjalistycznym wyposażeniem, lecz składał się z ekwipunku, który każdy mógł nabyć w odpowiednim sklepie.
Cały, misternie skonstruowany plan natrafił jednak niespodziewanie na poważną przeszkodę w postaci tropikalnej burzy Higos. 28 września 2008 roku sztorm szalał między Japonią i Malezją, ale meteorolodzy przewidywali, że jego trasa nie będzie stanowić dla Amerykanów większego zagrożenia. W związku z tym Stanek, który był dowódcą grupy, postanowił wypłynąć w morze zgodnie z planem.
Tymczasem burza nie tylko nie posuwała się przewidywaną trasą, ale również zwiększyła swoją intensywność. Niewielka łódź nie miała w starciu z żywiołem żadnych szans i zatonęła. Wszyscy czterej Amerykanie zginęli i choć władze USA poprosiły dyskretnie rząd Japonii o przeprowadzenie akcji ratunkowej, nigdy nie znaleziono ciał ani też śladów jednostki, choćby w postaci sprzętu ratunkowego.
Na pokładzie łodzi zamontowane było urządzenie radiolokacyjne, które pozwalało CIA na śledzenie przebiegu misji. Ostatni sygnał z pokładu odebrano z pozycji nieco na północ od filipińskiej wyspy Luzon. Nie wiadomo dokładnie, co stało się potem, choć niemal pewne jest to, że burza doprowadziła do kompletnej dezintegracji łodzi. Wkrótce po zaginięciu jednostki wydano świadectwa śmierci czterech ludzi, o których szpiegowskim zadaniu nic nie wiedziały ich rodziny. Dokumenty te były dziełem fikcyjnego armatora w Panama City, rzekomego właściciela łodzi. Dopiero kilka tygodni później zaproszono krewnych do siedziby CIA w Langley w stanie Wirginia, gdzie ówczesny szef agencji, Michael Hayden, poinformował ich o tym, co się stało, choć bez zdradzania jakichkolwiek szczegółów operacyjnych.
Wojna podjazdowa
Oficjalnie CIA nigdy nie skomentowała wydarzeń u wybrzeży Filipin ani też nie zdradziła szczegółów misji. Przeprowadzono jednak wewnętrzne dochodzenie, w wyniku którego winą za fiasko misji obarczono oficera Boba Kandrę. Kandra stał na czele Special Activities Center (SAD), czyli sekcji CIA zajmującej się wykonywaniem tajnych misji. Kandra miał rzekomo nalegać na to, by operacja u wybrzeży Filipin odbyła się zgodnie z planem, gdyż chciał udowodnić, że dowodzona przez niego sekcja była w stanie dorównać poczynaniom sił specjalnych U.S. Navy.
Na Kandrę składano wcześniej różne zażalenia. Był on powszechnie uważany za fatalnego dowódcę, a podczas służby w Iraku wsławił się tym, iż nosił koszulkę z napisem „Zaliczyłem kobietę w Bagdadzie”. Mimo to był od czasu do czasu awansowany i stał się członkiem Special Intelligence Service (SIS), co w zasadzie uniemożliwiło pociągnięcie go do jakiejkolwiek odpowiedzialności. Ostatecznie emerytowany już dziś Kandra został pozbawiony wszystkich swoich funkcji i wysłany do „zacisznej placówki” w stolicy Austrii, Wiedniu, gdzie zakończył swoją karierę.
Jeśli chodzi o czterech agentów CIA, którzy zginęli u wybrzeży Filipin, na ścianie poległych na służbie pracowników agencji, znajdującej się w siedzibie CIA, umieszczono upamiętniające ich gwiazdki. Jednak oficjalnie nadal nie wiadomo, jakie zadania wypełniali. Należy założyć, że podobne operacje odbywają się w tej części świata bardzo często. W roku 2016 okręt chińskiej marynarki wojennej wykrył podwodnego amerykańskiego drona, płynącego w odległości 50 mil od wybrzeży Filipin. Pentagon zapewnił stronę chińską, że było to „urządzenie bez żadnego znaczenia militarnego”, przeznaczone do zbierania danych oceanograficznych. Ostatecznie Chińczycy zwrócili drona Amerykanom, ale pewne jest to, że dokładnie zbadali elektronikę tego obiektu.
Obszary wodne w okolicach Malezji, Japonii i Filipin są w ostatnich latach sceną czegoś w rodzaju wojny podjazdowej. Chińczycy starają się ustanowić niemal totalną kontrolę nie tylko nad wodami morskimi, ale również nad kilkoma wyspami, których status pozostaje kwestią sporną. Dochodzi tam często do bezpośrednich konfrontacji między amerykańskimi i chińskimi okrętami, choć nigdy nie kończą się one jak dotąd incydentami militarnymi.
Aktywność CIA w tej części świata jest z pewnością duża i odbywa się zapewne pod różnymi pozorami, podobnie jak miało to miejsce w przypadku czwórki agentów, udających zwykłych marynarzy. Gdyby łódź Amerykanów nie natrafiła na tropikalny sztorm, ich zadanie zostałoby zapewne bez przeszkód wykonane i nikt nigdy o tej misji by się nie dowiedział. Gdy jednak wszyscy oni zginęli, faktu tego nie można było w żaden sposób zataić, szczególnie w obliczu natarczywych pytań ze strony ich bliskich.
Andrzej Heyduk
Reklama