Zachodnie Wybrzeże pustoszone jest przez bezwzględne pożary, które płoną w stanach Kalifornia, Oregon i Waszyngton. Szalejący żywioł ma wpływ na życie naszych rodaków mieszkających w rejonie ognia, dymu, popiołu i zniszczeń.
Od połowy sierpnia ogień strawił już ponad 3 mln akrów w Kalifornii, prawie 2 mln akrów w Oregonie i Waszyngtonie od Labor Day. Setki domów w kilkunastu miastach zostały zniszczone i spalone doszczętnie. Życie straciły już przynajmniej 34 osoby. Końcowy bilans strat nie jest znany, bo na razie strażacy przegrywają nierówną walkę z ogniem.
Zanieczyszczenie powietrza sięga ogromnych obszarów sięgających w głąb lądu, a niebo w regionie – z powodu dymu – przybrało pomarańczowy odcień. Klimatolodzy twierdzą, że pożary są konsekwencją globalnego ocieplenia: na zachodzie Stanów Zjednoczonych powstały ekstremalnie suche i mokre pory roku. W porze suchej wyschnięte trawy, zarośla i lasy ułatwiają błyskawiczne rozprzestrzenianie się ognia. Obecnie, według danych Narodowego Ośrodka Przeciwpożarowego (NIFC), w Stanach Zjednoczonych jest aż 96 dużych pożarów. Jakość powietrza we wszystkich „płonących” stanach jest dramatyczna.
O sytuacji opowiadają nam Polacy mieszkający w regionie.
OREGON CITYAnna Wiktorowicz, od 16 lat wraz z mężem Jackiem mieszka w Oregon City. Najbliższy pożar w tej chwili trawi las 30 mil od ich domu. Sytuacja jest na tyle dynamiczna, że w czwartek, w ciągu krótkiej chwili musieli spakować najważniejsze rzeczy i wynieść się z domu. Do domu już wrócili, ale nie rozpakowują swoich rzeczy.
– Mieszkamy w Oregon City, 20 mil na południe od Portland, na obrzeżach miasta – mówi Anna Wiktorowicz.
– W miejscu, gdzie mieszkamy, obowiązywały trzy poziomy ewakuacji: pierwszy, drugi, trzeci. W pierwszym trzeba się przygotować i zwracać uwagę na to, co się dzieje, w drugim – przygotować się do ewakuacji, a w trzecim – natychmiast ewakuować.
Wszystko zaczęło się w ubiegły poniedziałek, były u nas ogromne wichury. To były porywy wiatru dochodzące do 80 mil na godzinę. Prawdopodobnie wiatr zerwał linie wysokiego napięcia, poszła iskra. Pożar rozniósł się w zastraszającym tempie. W całym Oregonie jest teraz ok. 30 pożarów, 3 są potężne. Całe lato mieliśmy ogromną suszę, więc warunki dla pożaru były niestety sprzyjające.
W środę dostaliśmy ostrzeżenie, ze jestesmy na pierwszym poziomie zagrożenia. W czwartek mieliśmy już drugi, w czwartek o 1:45 – trzeci poziom. To była tak nieprawdopodobna informacja, że musimy się ewakuować! Zawsze wydaje się, że takie rzeczy są daleko od nas. Tym razem dotyczyło to nas i było całkiem realne.
Mój mąż, który jest strażakiem, jest bardzo metodyczny w takich sytuacjach. Zaczął oblewać nasz dom wodą, żeby go nawilżyć w nadziei, że ogień miałby utrudnione zadanie. Mieszkamy w zasadzie na wsi, więc mąż ściął gałęzie i najbliższe drzewa, znów – w nadziei, że ogień z nich nie przejdzie na dom. Spakowaliśmy najważniejsze rzeczy, napisałam o tym post na facebooku. W skrócie: trzeba mieć plan ewakuacji, trzeba mieć dokąd pojechać (w naszym przypadku to wspaniali ludzie w Seattle, którzy pomogli nam również przy domu, na miejscu). Spakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy: dokumenty, ubrania i podstawowe rzeczy do higieny, sprzęt do wspinaczki, komputer, laptop, iPad i ładowarki, skarby rodzinne – rzeczy, które nie mogłyby być niczym zastąpione. Ważne jest, żeby udokumentować co zostaje w domu – może to być pomocne, kiedy będziemy starali się o odszkodowanie z ubezpieczenia. Wreszcie, tuż przed wyjazdem, mąż dał mi moją poduszkę. I to było ważne. Kiedy wypłakuje się oczy i stres jest tak potężny, coś o zapachu domu pomoże nam przetrwać te chwile.
Kiedy ja wyjeżdżałam z domu, mój mąż jeszcze tam został, zabezpieczał nasz dobytek. Na koniec w oknie postawił figurę Matki Boskiej Fatimskiej. Ona w naszym domu znalazła się nie bez powodu. Dwa lata temu, w setną rocznicę objawienia Matki Bożej Fatimskiej, jechaliśmy samochodem. Ulicą przechodził mężczyzna, mierzył z broni w samochody. Samochody się zatrzymywały, zrobił się korek, nie było dokąd uciekać. Mężczyzna podszedł do nas, przystawił pistolet do mojej głowy, popatrzył na mnie przez kilka sekund i na szczęście zrezygnował z naciśnięcia spustu, poszedł dalej. Zadzwoniliśmy na policję i obserwowaliśmy rozwój wypadków z odległości, mężczyzna został aresztowany. A my tego dnia kupiliśmy figurkę Matki Boskiej jako dziękczynienie za uratowanie życia. Teraz ona stała na straży naszego domu. Wierzymy, że pomogła nam go ocalić.
Tego dnia, drogę, którą pokonujemy zwykle w pół godziny, pokonywaliśmy 4 godziny. Wszyscy się ewakuowali, były ogromne korki, ludzie byli w panice, więc i na drodze nie było bezpiecznie.
Ten dym towarzyszy nam od mniej więcej 5 lat. Zazwyczaj przychodzi to do nas z Kalifornii w sierpniu. Mieszkamy w Portland 16 lat, ale tak zanieczyszczonego powietrza nie pamiętam.
W ostatni poniedziałek na aplikacji, która pokazuje jakość powietrza, na 50 jednostek zanieczyszczenia, które jeszcze są w miarę bezpieczne, było ich 511. Dziesięciokrotnie przekroczona norma. Teraz jest ok. 350. W praktyce oznacza to, że głowa bardzo boli, że w gardle drapie, że ciężko się oddycha.
W mieście, w którym jest tak ogromne poczucie zagrożenia, widzę dużo dobra. Jako kraj jesteśmy tak bardzo podzieleni, jest ogromna polaryzacja. Jesteśmy blisko Portland. A w tej sytuacji wielu ludzi wychodzi z pomocą, czuję ogromną życzliwość od sąsiadów, znajomych, przyjaciół.
Wczoraj te poziomy zostały zniesione. Jestem w domu. Teraz moje najważniejsze dokumenty będą w jednym miejscu przy wyjściu z domu, przygotowuję katalog rzeczy, które są w domu. Moje najcenniejsze przedmioty będą w jednym pudełku, gotowe do wyniesienia. Podobnie podstawowe ubrania i przybory higieniczne. Najbliższy pożar jest 30 mil od nas. Wszystkie poziomy zagrożenia zostały zniesione, ale ciągle dostajemy alerty, mamy trzymać rękę na pulsie. Nie rozpakowujemy się. Dotąd ugaszono jedynie 3 proc. pożarów. Dzisiaj wieczorem ma spaść deszcz – mówi Anna.
SEATTLEAgata Zabłocka, od prawie 10 lat mieszka w Seattle z mężem Marcinem i dwiema nastoletnimi córkami, Zoją i Polą. W miejscu, w którym mieszka nie ma bezpośredniego zagrożenia pożarem, a mimo to, sytuacja jest dotkliwa i dla niej, i dla jej rodziny. Mieszkańcy Seattle od lat podnoszą konsekwencje pożarów w Kalifornii. Aplikacja AirNow wskazuje na rekordowe zanieczyszczenie powietrza, które dotkliwie odczuwa również Agata i jej rodzina.
– W ubiegły poniedziałek wróciliśmy z długiego spaceru wokół jeziora o 9 pm – opowiada Agata Zabłocka. – Było normalnie, zupełnie nie było czuć zadymienia, czegokolwiek. Było świeżo i czysto. O 10 wyszłam wystawić śmieci – było tak, jakbym wyszła w inne miejsce: zadymione, śmierdzące, jakby pożar był już bardzo blisko. Smród był ostry, trochę jak z wędzenia, dotkliwy.
Rano nawet nie musiałam wychodzić z łóżka, żeby widzieć, że sytuacja jest ciężka. To jest takie bardzo charakterystyczne światło. Nigdy o żadnej porze roku czy dnia takiego nie ma. Jest pomarańczowo. Jak spojrzysz w niebo, to widzisz szare niebo i piękne pomarańczowe słońce.
W Seattle taka sytuacja trwa od dawna. Na ulicach jest wtedy apokaliptycznie, pomarańczowo i cicho. Cicho, bo ludzie siedzą w domach. Pierwsze 2-3 dni jest pomór. Potem, nawet jak powietrze jest coraz gorsze, to ludzie zaczynają wracać do życia. Tzn. nikt nie biega, nie spaceruje, ale samochody jeżdżą. To już półtora tygodnia. Wszyscy czekają na wiatr i deszcz. Deszcz spadł, wszyscy się cieszyli, jakby złoto leciało. I nic. Zanieczyszczenie jest rekordowe i wynosi 279 – używamy AirNow.
Teraz nie jest już pomarańczowo, a szaro. Jechałam dzisiaj przez most. Zazwyczaj piękny widok na obie strony na Lake Washington. Dzisiaj jest tam całkiem biało, jakby ekrany ustawili. Nie żebym nie znała tego widoku, bo mgła bywa w tym miejscu często. No ale tym razem to nie jest mgła.
Znajomi mają różne objawy. Mnie w tym roku jest niedobrze, mam permanentne mdłości i ból głowy. Ale ludzie mają gorzej. Migrenowcy zdychają z bólu, pieką ich oczy, gardło, niektórzy się duszą. Pokojowe filtry powietrza są wymiecione ze sklepów. Niektórzy nawet izolują szpary w oknach i drzwiach. Ja wychodzę z psem na chwilę kilka razy dziennie. Robimy szybki spacer i wracamy do domu. Czekamy na wiatr.
W tym roku „to” przyszło późno. Poza zeszłym rokiem, ze 3-4 lata pod rząd mieliśmy takie piekło przez cały sierpień. U nas nawet plany wakacyjne robi się pod ten dym. Planuje się dalekie wyjazdy na sierpień.
Osobiście odczuwam, że w tym roku ‘to’ jest słabsze, mimo że cyfry pokazują co innego. Zazwyczaj piekły mnie oczy, gardło. I to światło było tygodniami. Teraz jest najgorzej od lat, szaro do ziemi, zero słońca, mimo że temperatury wysokie. Pewnie bez dymu byłoby słonecznie.
W Seattle nosimy maski cały czas i wszędzie z powodu wirusa. Szkoły teraz rozdają laptopy i materiały do nauki online. I to z powodu tego dymu. Szkoła tańca moich córek, która miała ruszyć w poniedziałek, odwołała zajęcia. Nie mają jak wietrzyć sal.
Mamy jakby podwójną pandemię. Waszyngton się już pali, a to zawsze wszystko aż od Kalifornii wieje do nas. Teraz mamy dym z południa z Kalifornii i Oregonu, i od wschodu ze wschodniego Waszyngtonu. Jesteśmy otoczeni. Przy wodzie jest znacznie lepiej, więc ludzie uciekają na Półwysep Olimpijski, nad ocean. Nie ma szans na permity, żeby tam nocować – mówi Agata.
LOS ANGELESIzabella i Michał Świderscy 30 lat temu wyprowadzili się z Chicago do Kalifornii. Mieszkają w jednorodzinnym domu w Panorama City, w dzielnicy Los Angeles, oddalonej około 35 mil od linii ognia. Choć nie są bezpośrednio zagrożeni pożarem, dotkliwie dają się im we znaki jego skutki. Oboje są na emeryturze i mają problemy zdrowotne, które zaostrza niebezpieczna aura.
– Pogoda jest ostatnio upalna, ale pożary podwyższają jeszcze bardziej temperaturę powietrza, która oscyluje wokół poziomu 100°F (38°C). Dziś (środa – red.) dopiero zobaczyliśmy na niebie słońce, które przez ostatnie dni blokowane było przez dym i popiół. Staram się nie wychodzić z domu, żeby nie oddychać przesyconym dymem i popiołem powietrzem. Kręci mi się od tego w głowie. Czuję w nosie popiół. Ciągle go sprzątam z patio. Ubranie cuchnie spalenizną. Wyprowadzam tylko na moment psa i zaraz wracam do domu – opowiada Izabella, która zmaga się z cukrzycą.
– Warunki atmosferyczne są jak po wybuchu wulkanu, powietrze o obniżonej zawartości tlenu, nasycone dymem i popiołem, podgrzane do wysokich temperatur. Trzeba pamiętać, żę pali się nie tylko wysuszona roślinność i drzewa, ale też różne odpady, na przykład plastikowe butelki i z tego wydzielają się trujące toksyny chemiczne. Trudno mi oddychać i ciągle kaszlę. Od dawna mam wiele problemów ze zdrowiem, między innymi jestem po dwóch zawałach. Teraz, z powodu smogu, bardzo złej jakości powietrza, czuję się jeszcze gorzej. Dlatego staram się jak najmniej przebywać na zewnątrz. Wytrzymać jeszcze można tylko na plaży nad samym oceanem – wyjaśnia Michał.
SAN FRANCISCORyszard G. przeprowadził się z Chicago do Doliny Krzemowej prawie dziesięć lat temu. Aktualnie mieszka w San Francisco niedaleko od wybrzeża oceanu.
– Najgorsze warunki atmosferyczne panują w bezwietrzne dni. Wtedy bardzo dokucza nam dym i popiół w powietrzu. W takie dni, jeśli muszę wychodzić na zewnątrz, zakładam maskę z filtrami, typu N95. Nie mam problemów zdrowotnych, ale jestem ostrożny i nie chciałbym się pochorować od skażonego powietrza. Z powodu pandemii pracuję z domu, więc nie muszę wychodzić na zewnątrz, gdy smog jest wyjątkowo niebezpieczny – mówi Ryszard. I dodaje – mam nadzieję, że deszcze położą ostatecznie kres pożarom, a wiatr przewieje dym i popiół.
Zebrała: Katarzyna Korza
[email protected]