Pisałam ostatnio o bezpieczeństwie w czasie jazdy samochodem. Dzieliłam się z Toba, Drogi Rodzicu, pomysłami na zajęcie dzieci w drodze, właśnie po to, aby bezpiecznie dojechać do celu. Przy tej okazji, w trakcie jednej z rozmów, usłyszałam zdanie, że wszystko pięknie, ale przecież nie tylko w samochodzie, ale i w domu, chodzi przede wszystkim o to, aby dzieci były zwyczajnie grzeczne. Kiedy będą siedzieć spokojnie, nie krzyczeć, nie szarpać się ze sobą i słuchać rodziców, to wszystko będzie dobrze…
„Bądź grzeczny!”, „Czy byłaś dziś grzeczna w przedszkolu?” – takie prośby i pytania wciąż słyszy wiele dzieci. Jesteśmy do nich przyzwyczajeni. My również w dzieciństwie nieraz słuchaliśmy o byciu „grzecznym”, chociażby w kontekście prezentów od Mikołaja, czy różnych innych przyjemności. Skoro zatem wystarczy być grzecznym, aby czekało nas tyle ciekawych i miłych rzeczy, to czemu jest to takie trudne i czy rzeczywiście potrzebne?
Co to znaczy?
Czy zauważyłeś kiedyś, Drogi Rodzicu, jak ciężko nam się czasami dogadać? Już Juliusz Słowacki w „Beniowskim” pisał: „Chodzi mi o to, aby język giętki, powiedział wszystko, co pomyśli głowa”. Wcale nie jest prosto ubrać w słowa nasze myśli, a co dopiero odgadnąć, co druga osoba chce nam rzeczywiście przekazać. Każdy z nas ogląda świat przez inne „okulary”, filtry, które tworzą się na podstawie naszych genów i doświadczeń. Każdy z nas może przez to zupełnie inaczej patrzeć na daną sytuację czy też rzecz. Niezależnie od tego wszystkiego, próbujemy, zadajemy pytania, aby lepiej zrozumieć, doprecyzować. Nieco gorzej mają dzieci, które dopiero poznają świat i jeszcze nie do końca wiedzą, jakie pytania zadać, aby się dowiedzieć. Dodatkowo, dorośli czasami używają zwrotów, które w różnych sytuacjach mogą oznaczać różne rzeczy.
Czy „bycie grzecznym” zawsze jest jednoznaczne? Niestety nie. Czasem rodzicielskie „bądź grzeczny” oznacza bowiem: „bądź cicho, bo boli mnie głowa”, a innym razem może oznaczać: „rób tak, jak mówię/proszę”. To wszystko w pierwszej kolejności wymaga rozszyfrowania.
Nagrody i kary
„Grzeczne” dziecko jest chwalone, podziwiane, rodzice opowiadają o nim z dumą i czują radość słuchając komplementów na temat swojej pociechy. Zupełnie inaczej jest z „niegrzecznym” dzieckiem, które przyjmuje krytykę, obwinianie czy też wyrazy zawodu. To wszystko to swego rodzaju nagrody i kary, które w naszym mniemaniu mają motywować dzieci do kolejnych wysiłków lub zmiany zachowania.
Za tymi pochwałami i dezaprobatą kryją się jednak jeszcze inne konsekwencje, o których nie wiemy lub o nich zapominamy. Tymczasem warto zauważyć, że dzieci podziwiane przyzwyczajają się do takiej opinii i starają się utrzymać ją za wszelką cenę. Wiąże się to między innymi z unikaniem wyzwań lub podejmowaniem takich, które są znacznie poniżej możliwości dziecka.
Dzieci krytykowane również biorą sobie te ostre opinie do serca i z czasem traktują je jak swój obraz siebie, zaczynają wierzyć, że są gorsze, słabsze i z tego powodu nie mogą doświadczać miłości ze strony najbliższych.
Spętani lękiem
Takie pilnowanie grzeczności swych dzieci odbija się również na rodzicach. Nie mogą oni pozwolić sobie na luz czy odpuszczenie dziecku, bo przecież inni patrzą. Rodzice przywiązujący dużą wagę do grzeczności swych dzieci mogą czuć się niejako spętani lekiem o to, jak sami zostaną ocenieni przez innych, o to jak ich dziecko zachowa się w danej sytuacji. Nie ma tu miejsca na zaufanie, na swobodę i akceptację dziecka jako człowieka. Rodzic przedkłada opinię innych ponad potrzeby własne i dziecka.
Podążając tą drogą zwracamy się często ku wychowywaniu dziecka w karności, w dyscyplinie. Dyscyplinę w tym przypadku rozumiemy jako narzucanie swojej woli i karanie, zapominając jednocześnie, że słowo to pochodzi od łacińskiego „disciplina” i pierwotnie oznaczało „naukę, kształcenie się”.
Uwolnić się i złapać oddech
Piszę o tym, Drogi Rodzicu, ponieważ ja również niejednokrotnie czułam się spętana i to uczucie od czasu do czasu do mnie wraca. Czułam się spętana, kiedy pracując w szkole i będąc w ciąży usłyszałam słowa, że „najgorsze są dzieci nauczycieli, ale jeszcze gorsze są pedagogów”. Czułam się spętana, kiedy zaczynałam swoją przygodę z blogowaniem i wydawało mi się, że wszyscy mnie oceniają i powinnam być przykładem do naśladowania.
Sytuacja zupełnie zmieniła się, kiedy na świat przyszła moja córka i w pewnym momencie zaczęłam mierzyć się z jej niezależnością. To właśnie dzięki tym doświadczeniom zrozumiałam, że będąc mamą cały czas jestem w procesie nauki zarówno swoich dzieci, jak i siebie. Nie ma mowy o doskonałości w procesie uczenia się, ale jest przestrzeń na ciekawość, która daje motywację do przeżywania kolejnych wspólnych chwil. To dzięki tym doświadczeniom przestało mi zależeć, aby moje dzieci były grzeczne, a zaczęło na tym, aby miały własne zdanie i chęć do podejmowania wyzwań.
Iwona Kozłowska
jestem pedagogiem, mediatorem, a także Praktykiem i Masterem Emotion NLP. Od 2006r. pracuję z dziećmi, młodzieżą, a także ich rodzicami, nieustannie poszerzając swój warsztat pracy.
Po godzinach natomiast jestem całkiem zwyczajną mamą, której również zdarza się nadepnąć na rozrzucone klocki, czy też mierzyć się z wyzwaniami pod tytułem: „Nie chcę jeszcze iść się myć!”, lub „Jeszcze tylko 5 minut…”
Moją wielką pasją jest odkrywanie i wspieranie potencjału jaki drzemie w każdym dziecku i w każdym rodzicu. Głęboko wierzę, bo widzę to na swoim przykładzie, że nawet mając dzieci u boku, można realizować swoje marzenia i cele. Jednocześnie, takim podejściem można „zarażać” swoje dziecko, następnie je wspierać, a później wzajemnie się motywować i czerpać ze swoich doświadczeń.
Prowadząc MamoKompas pomagam mamom sprawić, aby ich podróż wychowawcza była przyjemna, ciekawa i wzbogacająca!
Reklama