Kiedy byłem dzieckiem, moi rodzicie nie celebrowali ważnych wydarzeń. Urodziny, imieniny, rocznice, uroczystości nie były specjalnie fetowane. Nie było góry prezentów. Na urodziny dostawałem najwyżej dolara, a najczęściej 50 centów; na Boże Narodzenie jakąś niewielką zabawkę. Do tego moi rodzice nie byli typami podchodzącymi szczególnie emocjonalnie porannego budzenia w dzień świąteczny i namaszczonego odpakowywania prezentów. Raczej dostawałem tanią zabawkę, którą sam wybierałem w sklepie podczas zakupów. Nawet nie pamiętam, czy moi rodzice kiedykolwiek wymieniali się prezentami – na urodziny, rocznice, a nawet święta.
Święto Dziękczynienia, kiedy byłem mały? Owszem, mieliśmy pieczonego indyka i placek dyniowy na kolację. Do stołu zasiadaliśmy tylko we czworo, nie było dużej rodziny ani gości. Rodzice pozwalali nam czytać przy kolacji, co robiliśmy, zatapiając się w lekturze. Po kolacji rodzice zasiadali przed telewizorem i po prostu odpoczywali, niewiele rozmawiając. Obydwoje pracowali w fabryce, więc dzień po Dziękczynieniu nie był dniem wolnym od pracy. Ja i siostra zwykle szliśmy do jednego z dwóch pobliskich kin, w którym wyświetlano film.
Nawet kiedy rodzice przeszli na emeryturę i zamerykanizowali się, nadal żyli w przeświadczeniu, że święta to nic wielkiego. Pewnego Bożego Narodzenia mama, która była już po siedemdziesiątce, oznajmiła wszem i wobec, że już nigdy nikomu żadnego prezentu nie da. Za dużo z tym pracy. I słowa dotrzymała.
Czy zawsze byli tacy? Nie mam pojęcia. Jedyne święta i uroczystości, jakie uznawali za godne uwagi i celebrowania, miały charakter religijny. Post, na przykład. Mój ojciec, przez większą część życia alkoholik, w czasie Wielkiego Postu nie pił. Pościliśmy aż do świąt, jedząc tylko jeden posiłek dziennie i nic więcej. Nie było imprez, zabawy, kina. To samo podczas Adwentu.
W Wielką Sobotę mama szła do kościoła z koszyczkiem, by poświęcić kawałki pokarmu, a w niedzielę budziliśmy się wcześnie rano i szliśmy na mszę odprawianą o pierwszym brzasku.
Religijny charakter Bożego Narodzenia także był ściśle przestrzegany przez rodziców. Wigilia była typowo polska, z tradycyjnymi potrawami, opłatkiem i pasterką.
Kiedy się teraz nad tym wszystkim głębiej zastanawiam, moje zdumienie budzi fakt, że mama – niekwestionowany przywódca rodziny – nie była osobą szczególnie religijną. Często opuszczała nabożeństwa, rzadko się spowiadała i ciągle kwestionowała istnienie nieba, Boga i wszystkiego, o czym mówił ksiądz. Dlaczego więc obchodziła święta? Myślę, że robiła to ze względu na ojca. On wierzył w Jezusa i księży tak, jak małe dzieci wierzą w Świętego Mikołaja.
Holidays and Holydays
When I was a kid, my parents weren't big on celebrations. Birthdays and holidays and anniversaries were no big deal. I would get maybe a dollar, more likely 50 cents, for my birthday. For Christmas, one small toy. And my parents didn't get the whole "waking up Christmas morning and getting a gift" thing. I would get the toy by going to the store with them and picking out something. I don't remember my parents ever exchanging gifts--not for birthdays or anniversaries or Christmas.
Thanksgiving when I was a kid?
We would have turkey and pumpkin pie, etc. The family was small, just the four of us, and we would have dinner. My parents would let us read at the table and we would. After dinner my parents would sit around, maybe watch TV. Rest up. They both worked in factories and the day after wasn't a holiday for them. My sister and I would go to the movies. There were two movie theaters about 2-3 blocks away, and we would go there and watch a film.
Even when my parents were older and retired and Americanized (!) they still thought the holidays were no big deal. One Christmas when my mother was in her mid 70s, she announced that she was not going to give anybody any more presents. It was just too much work! And she didn't.
Why were they like this?
I have no idea. The only holidays they sort of celebrated or at least acknowledged were the religious ones.
Lent was a big deal. My father -- an alcoholic for much of his life -- would stop drinking during
Lent. We also fasted for the entire season. We ate one full meal a day and nothing in between meals. And no parties, no celebrations, and no movies.
Same thing with Advent.
Holy Saturday, my mom took a basket of food to get blessed by the priest. Easter Sunday morning, we all woke up early and went to the earliest mass, 6 am.
The religious side of Christmas was also respected by my parents. Christmas Eve we ate traditional Polish Christmas Eve food, shared a Christmas wafer, and prepared for midnight mass.
As I think back on all of this what makes me scratch my head is that my mother -- who unquestionably was the boss of the family -- wasn't particularly religious. She often missed mass, seldom went to confession, and repeatedly questioned the very existence of heaven and God and the stuff the priests said.
So why did my mom keep the holydays? I guess she was doing it for my dad. He believed in Jesus and the priests the way a young child does.
John Guzlowski
amerykański pisarz i poeta polskiego pochodzenia. Publikował w wielu pismach literackich, zarówno w USA, jak i za granicą, m.in. w „Writer’s Almanac”, „Akcent”, „Ontario Review” i „North American Review”. Jego wiersze i eseje opisujące przeżycia jego rodziców – robotników przymusowych w nazistowskich Niemczech oraz uchodźców wojennych, którzy emigrowali do Chicago – ukazały się we wspomnieniowym tomie pt. „Echoes of Tattered Tongues”. W 2017 roku książka ta zdobyła nagrodę poetycką im. Benjamina Franklina oraz nagrodę literacką Erica Hoffera, za najbardziej prowokującą do myślenia książkę roku. Jest również autorem dwóch powieści kryminalnych o detektywie Hanku Purcellu oraz powieści wojennej pt. „Road of Bones”. John Guzlowski jest emerytowanym profesorem Eastern Illinois University.
—
John Guzlowski's writing has been featured in Garrison Keillor’s Writer’s Almanac, Akcent, Ontario Review, North American Review, and other journals here and abroad. His poems and personal essays about his Polish parents’ experiences as slave laborers in Nazi Germany and refugees in Chicago appear in his memoir Echoes of Tattered Tongues. Echoes received the 2017 Benjamin Franklin Poetry Award and the Eric Hoffer Foundation's Montaigne Award for most thought-provoking book of the year. He is also the author of two Hank Purcell mysteries and the war novel Road of Bones. Guzlowski is a Professor Emeritus at Eastern Illinois University.
fot. Pexels.com