Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 16 listopada 2024 09:46
Reklama KD Market

A latać się nie wstydzę

Człowiek musi sobie od czasu do czasu polatać – to powiedzenie Zdzisława Maklakiewicza z przesympatycznej komedii „Wniebowzięci” może stracić na aktualności. Wszystko za sprawą ruchów proekologicznych, które próbują wzbudzić w nas poczucie wstydu. Wstydu przed lataniem właśnie. Flight shaming stał się już fenomenem dostrzeganym zarówno przez socjologów, jak i ekonomistów. Ma być naszą odpowiedzią na zmiany klimatyczne. Oczywiście odpowiedzią tych, którzy są światli i świadomi konieczności walki z „trucicielami”. Linie lotnicze są odpowiedzialne zaledwie za 2,5 proc. emisji dwutlenku węgla, ale na konsumentów i przewoźników wywierane są naciski aby zastąpić komunikację lotniczą – pociągami, albo najlepiej zrezygnować w ogóle z podróży. Są pierwsze efekty kampanii: linie KLM zrezygnowały z jednego z połączeń do Brukseli. Skutki prowadzonej kampanii już zaczęto odczuwać w całym przemyśle lotniczym. Z najnowszego raportu analityków Citibanku wynika, że rosnąca świadomość konsumentów dotycząca węglowego śladu pozostawianego podczas podróży może kosztować rynek przewozów miliardy dolarów. Już teraz najwięksi producenci samolotów odnotowują spadek zamówień na kolejne maszyny. A to może przełożyć się na stagnację w całym sektorze gospodarki i spadek zatrudnienia. Sektorze – dodajmy – zaawansowanym technologicznie i wymuszającym innowacyjność. Ruch flyshamingu namawia do zmiany myślenia dotyczącego podróżowania dla przyjemności. To zresztą klasyczny produkt socjalnej i sytej Europy, gdzie w większości prawo gwarantuje pracownikom ponad miesiąc płatnego urlopu i gdzie świetnie prosperuje kilku tanich przewoźników. Stary Kontynent posiada stosunkowo najlepiej rozbudowaną infrastrukturę, z sieciami kolei dużych prędkości, niestety najlepiej funkcjonujących w obrębie poszczególnych krajów, a nie w połączeniach międzynarodowych. Ale rzeczywiście flight shaming ma dużo większy potencjał rozwoju w zamożnej Europie, gdzie odległości są relatywnie małe i istnieją alternatywne środki transportu. Bogaci i syci flight shamerzy zapominają jednak o innych grupach pasażerów. Jak choćby imigranci. Spróbujmy wytłumaczyć całym rodzinom, że powinni przestać odwiedzać bliskich za oceanem. Na przykład Polakom, którym właśnie zniesiono wizy. Mają się wstydzić, że chcą odwiedzić bliskich w USA? Inną grupą są mieszkańcy krajów, gdzie sieć transportu uważanego za bardziej przyjazny dla środowiska jest słabo rozwinięta, a często nawet z powodu uwarunkowań geograficznych – niemożliwa do zbudowania. Co mają robić mieszkańcy Rosji, Kanady, Brazylii czy USA? Tam komunikacja lotnicza jest nieodzownym warunkiem funkcjonowania społeczeństw. W przypadku bogatych Amerykanów mamy jeszcze do czynienia z czynnikiem, o którym zapominają aktywiści – brakiem wolnego czasu. Amerykanie mają tendencję do odpoczywania szybko i intensywnie, nie dlatego, że chcą, ale po prostu muszą. Trudno wymagać od kogoś, komu pracodawca dał tydzień czy dwa urlopu, aby wsiadał na statek, czy do pociągu aby pojechać na wymarzone wakacje. Po pierwsze tych połączeń najczęściej nie będzie, podobnie jak infrastruktury. Przecież sieć kolejowa w USA jest rzadziusieńka. Nie jestem wielbicielem Grety Thunberg eksploatowanej jako symbol walki z globalnym ociepleniem. Gdy tegoroczną pokojową nagrodę Nobla przyznano premierowi Etiopii a nie jej właśnie, odetchnąłem z ulgą. Publiczne występy 16-latki w Nowym Jorku podczas szczytu ONZ trudno było oglądać bez poczucia, że oto wszyscy padamy ofiarami zbiorowej gry na emocjach, zamiast szukać konkretnych rozwiązań. Środowiska obrońców środowiska mają sporo „za uszami”, często uprawiają terroryzm ekologiczny albo wręcz grzeszą hipokryzją. Ubawiła mnie wiadomość, że zmiana załogi, która przypłynęła z Gretą Thunberg do Nowego Jorku katamaranem poleciała z powrotem do Europy… samolotami. I to by było tyle w sprawie niepozostawiania po sobie śladu węglowego. Jednym z największych dobrodziejstw dzisiejszych czasów jest swoboda przemieszczania i świadomość, że nie ma właściwie cywilizowanego miejsca na Ziemi, do którego nie bylibyśmy w stanie dotrzeć. Oczywiście pod warunkiem posiadania odpowiednio zasobnego konta. Ale nie przesadnie zasobnego, bo latanie przestało być przywilejem dla najbogatszych. Podróżowanie to najlepszy sposób na odkrywanie nowych miejsc, kultur, przełamywanie barier, czy wychodzenie z izolacjonizmu. Flight shamerzy nie zauważyli zresztą innego pozytywnego trendu, jakim jest eksploatacja coraz bardziej wydajnych maszyn. Współczesne technologie sprawiają, ze samoloty spalają kilkadziesiąt procent paliwa mniej niż przed kilkoma dekadami. Cóż po tych oszczędnościach jeśli politykom nie udało się utemperować krajów trujących naszą planetę w sposób wręcz niewyobrażalny. Nie ma już wiz do USA i samoloty nad Atlantykiem będą latać z Polski częściej niż rzadziej. Mimo że aktywiści będą nam wmawiać, iż nie powinniśmy używać plastikowych słomek, nie jeść mięsa, nie mieć dzieci i nie latać. Nie dajmy się zwariować. Pozwólmy sobie polatać, jeśli będziemy mieli na to czas. I pieniądze. Tomasz Deptuła

Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.

  fot.Pixabay.com
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama