Jacek Boczarski (JB): To pierwsza pana wizyta w Stanach?
Krzysztof Bączyk: – Teoretycznie trzecia. Dwa lata temu już tutaj byłem. Miałem przesłuchania w Nowym Jorku i w Filadelfii. W Chicago jestem drugi raz. Ale pierwszy raz wpadłem tutaj dosłownie na 6 godzin. Z lotniska wziąłem taksówkę do opery, bo miałem przesłuchania. W drodze powrotnej zdążyłem tylko pójść do Millennium Park.
Ewa Malcher (EM): Rozmawiałam z kilkoma osobami, które wybierają się na “Cyrulika Sewilskiego”. I nie mogą się już doczekać. Mówią, że to będzie wydarzenie sezonu. Czego możemy się spodziewać?
– O! Na pewno mnóstwa humoru. “Cyrulik Sewilski” to jest taka komedia romantyczna, można powiedzieć. To jedna z zabawniejszych oper, jakie w ogóle powstały. Na pewno można liczyć na wysoki poziom wykonawców i ogromną dawkę humoru. Będzie dobra zabawa. Aż trzy i pół godzinna! Kto to wytrzyma?! (śmiech).
EM: A jakiś kontakt z Polonią już pan miał? Tak poza nami.
Kontakt z Polonią (chwila zastanowienia)… Tak! Z paniami garderobianymi! Są tutaj trzy panie, które mówią po polsku! Tom Pels, dyrektor finansowy, też jest Polakiem. I słychać język polski czasami na ulicy.
EM: Występuje pan w Paryżu, Zurychu, Nowym Jorku, Filadelfii, w Hiszpanii… A gdzie znajduje się pana miejsce, które nazywa pan domem?
Jestem z Poznania. Tam się urodziłem i jestem “pyrą poznańską”, tam mam rodzinę. Poznań to jest mój dom.
EM: A jak wygląda przeciętny, normalny dzień śpiewaka operowego?
To zależy czy ma się wolne, czy jest się w pracy (śmiech). Ale pani pyta o to drugie, prawda? Dzień w pracy zależy od tego, jak są rozplanowane próby spektaklu. Nie na każdej próbie jest człowiek potrzebny i próby nie odbywają się dzień w dzień. To nie jest typowa praca od 8 do 4pm. Każdy dzień zaczyna się bez szału. Wstaje się, coś sobie człowiek pomruczy, później idzie na próbę. Jeśli są dwie próby, to jest przerwa na obiad pomiędzy. Wraca się do domu i to w zasadzie już koniec dnia.
EM: A jest czas poza śpiewaniem i operą na jakieś zajęcia, hobby? Co pana interesuje?
Nie będę tutaj wymyślał. Lubię dobrą kuchnię i lubię dobrze zjeść. Ostatnio polubiłem spacery – ale z narzeczoną (Joanna Kędzior, sopran – przyp. red.). Lubię wycieczki, lubię pójść na dobry film. Nawet w jakąś grę sobie pogram.
Krzysztof Bączyk
śpiewak operowy (bas), określany mianem jednego z największych talentów wokalnych dekady. Można go zobaczyć na deskach teatrów operowych Polski, Francji, Niemiec, Szwajcarii, USA. Urodził się w 1990 roku. Absolwent Akademii Muzycznej im. Ignacego Jana Paderewskiego i Szkoły Chóralnej Jerzego Kurczewskiego – obie w Poznaniu. Przez 12 lat śpiewał w Poznańskim Chórze Chłopięcym “Polskie Słowiki”. Laureat wielu nagród i konkursów. Na scenie Lyric Opera w Chicago debiutuje w roli Don Basilio w “Cyruliku Sewilskim”.
EM: Jest scena operowa, na której pan jeszcze nie wystąpił, a chciałby?
Jedno marzenie spełni się w przyszłym roku. Podpisałem już kontrakt na występ w Metropolitan Opera w Nowym Jorku. Na otwarcie nowego sezonu będzie nowa produkcja “Aidy”. Z Piotrem Beczałą między innymi. Więc dwóch Polaków w jednym składzie! A ze scen, na których chciałbym jeszcze zaśpiewać, to jest La Scala w Mediolanie i Wiedeń.
JB: Przepraszam, ale w jakim wieku się odkrywa, że zostanie się śpiewakiem operowym?
To jest ciekawe pytanie. Najprościej mówiąc: to zależy! Wyznam, że ja nie rokowałem dobrze przed mutacją, byłem taki średnio utalentowany. A po mutacji wszystko nagle się zmieniło. A niektórzy przed mutacją dobrze rokują, a po już nie bardzo… Są też tacy, którzy od początku dobrze rokują i pną się na szczyt. Są takie przypadki, które ze śpiewaniem nie mają nic wspólnego i nagle w wieku około 30 lat postanawiają, że zaczną śpiewać i okazuje się, że mogą zajść wysoko.
JB: A zanim doszedł pan do opery? Jak to się zaczęło? Śpiewał pan sobie do lustra?
Kiedy miałem 7 lat, rodzice posłali mnie do szkoły chóralnej w Poznaniu. Ja tam za bardzo nie rokowałem i kariery nie zrobiłem. Kiedy skończył się etap ze szkołą chóralną, poszedłem do normalnego liceum. Miałem dosyć już tej muzyki. Ale to normalne dla dziecka, które ma próby kilka razy w tygodniu i nie ma czasu, żeby z kumplami wyjść na podwórko i zagrać w piłkę.
EM: To chciał pan być po prostu strażakiem albo policjantem?
O, ja chciałem być astronautą! Ale coś poszło nie tak. Troszkę zboczyłem z kursu (śmiech).
JB: To ja zapytam o twój głos. Czy został zauważony przez radiowców w Polsce? Miałeś jakieś propozycje pracy w radiu?
No właśnie nie, nigdy! Nie zabiegam o to, ale jak ktoś się kiedyś odezwie, to chciałbym spróbować. Może jak nie pójdzie mi śpiewanie, to się odezwę do radiowców… (śmiech).
EM: Czy to są dobre czasy na bycie śpiewakiem operowym?
Uważam, że tak, ale jeśli jest się na tej wysokiej półce.
JB: Śpiewaka operowego można porównać do takiego gracza tenisowego na topie!
Tak! Z tym, że mniej zarabia. (śmiech)
JB: Jak doszedł pan do tego miejsca, gdzie teraz jest?
Trochę miałem szczęście, które jest tu potrzebne. Ktoś mnie usłyszał, ktoś mnie polecił komuś i tak to zadziałało. Już na pierwszym roku Akademii Muzycznej w Poznaniu udało mi się zdobyć nagrodę dla najlepszego studenta pierwszego roku. Dwa dni przed 21 urodzinami debiutowałem na scenie opery. Później dostałem się do Young Artist Program w Warszawie, który koordynuje pani Beata Klatka. Bardzo dużo jej zawdzięczam. Poznałem tam wielu trenerów z Europy. Przyjeżdżali, uczyli nas i otworzyli nam drzwi do kariery.
EM: Skoro tyle pan śpiewa, to czy ma pan jakieś sprawdzone sposoby na pielęgnację głosu?
Nie mam! Żadnych jajek nie połykam, żadnych leków nie biorę. Piję dużo wody, bo to też zdrowe na nerki (śmiech).
EM: Czy włada pan tymi wszystkimi językami, w których śpiewa – po włosku, francusku, rosyjsku?
Powiem tak: mam native Polish, z czego jestem bardzo dumny. Po angielsku bardzo dobrze sobie radzę, bo w sumie uczyłem się go od przedszkola. Włoski doszkoliłem z włoskimi muzykami i przy włoskich produkcjach. Francuskiego się nie uczyłem, ale najwięcej moich kontraktów jest w Paryżu i miałem okazję się doszkolić. Radzę sobie dobrze. Wizytę w restauracji mam opanowaną (śmiech). Niemieckiego uczyłem się 14 lat i nic nie pamiętam. Rosyjskiego się nie uczyłem, ale też mówię.
EM: Niektórzy mieli już okazję pana posłuchać. Ponoć świetnie pan zaśpiewał po rosyjsku podczas wieczoru z Lyric Opera w Parku Milenijnym.
O, to miłe! Bo ta muzyka chwyta za serce. To nasza słowiańska dusza!
EM, JB: Dziękujemy za rozmowę, do usłyszenia i zobaczenia na scenie Lyric Opera!
Rozmawiali: Ewa Malcher i Jacek Boczarski Zdjęcia: Jacek Boczarski