Zapowiadanych masowych deportacji nikt nie widział – do wydania bieżącego numeru naszej gazety – mimo uprawianej przez Biały Dom swoistej propagandy sukcesu. W zamian mamy kolejną zmianę przepisów azylowych, która może okazać się niezwykle brzemienną w skutkach. Trwa też wielka mobilizacja organizacji proimigranckich i kościołów różnych wyznań, oraz pełne pogotowie na wypadek szeroko zakrojonych operacji federalnych służb imigracyjnych.
“Obławy były bardzo skuteczne” – mówił Trump dziennikarzom na początku tygodnia. „Tylko w niedzielę zatrzymano bardzo wiele osób, tylko po prostu o tym nie wiecie. Ci ludzie przyjechali do naszego kraju nielegalnie. Część z nich to kryminaliści”.
Obławy na ćwierć gwizdka
Dopiero w połowie tygodnia Immigration and Customs Enforcement (ICE) oficjalnie poinformowało, że ruszyła operacja zatrzymań nieudokumentowanych rodzin, jednak na dużo mniejszą skalę, niż wcześniej zapowiadano. W tym samym czasie służby prasowe Białego Domu próbowały gasić medialny kryzys po serii wpisów prezydenta na Twitterze, uznanych za rasistowski atak na demokratyczne kongresmenki, szczycące się swoimi imigranckimi korzeniami. Trump wręcz uznał je za personae non grata w USA, mimo że tylko jedna z trzech pań urodziła się poza Stanami Zjednoczonymi. Tak jakby zapomniał, że zasiadają w izbie niższej Kongresu z woli amerykańskich wyborców.
W każdym razie nie ma już mowy o „milionach” deportowanych. Jeśli wierzyć oficjalnym oświadczeniom, na celowniku władz federalnych znajduje się obecnie około 2000 rodzin, które niedawno przybyły do USA, głównie z krajów Ameryki Środkowej. W większości wypadków mają to być niedoszli azylanci, którzy po odrzuceniu wniosków otrzymali już sądowy nakaz opuszczenia Stanów Zjednoczonych.
Matt Albence, który pełni obowiązki szefa Immigration and Customs Enforcement wyjaśnił dziennikarzom, że chodzi o “ukierunkowaną akcję przeciwko określonym osobom, które otrzymały już swoją szansę w sądzie imigracyjnym”. Według tymczasowego dyrektora ICE chodzi przede wszystkim o te rodziny, które po nielegalnym przekroczeniu granicy nie stawiały się na rozprawach w sądzie, aby udowodnić zasadność wniosku azylowego. W takich przypadkach decyzje o deportacji zapadały in absentia, czyli pod ich nieobecność. Według służb federalnych niestawienie się w sądzie było najczęściej celowe, bo po dostaniu się do USA imigrantom chodzi o to, aby jak najszybciej „rozpłynąć się” w wielonarodowym tyglu. Jednak wielu aktywistów uważa, iż duża liczba rozpraw deportacyjnych odbyła się bez należytego zawiadomienia zainteresowanych.
Przede wszystkim – zastraszyć
Trudno na razie określić rzeczywisty zakres prowadzonych operacji i czy skupiono się na miastach sanktuariach, w których policja nie współpracuje ze służbami imigracyjnymi. Z tych wielkich aglomeracji napływały informacje jedynie o pojedynczych zatrzymaniach przez ICE oraz o wielkiej mobilizacji w organizacjach służących imigrantom pomocą prawną i wsparciem. Np. w Los Angeles kilkanaście kościołów ogłosiło, iż w wypadku masowych zatrzymań posłużą jako sanktuaria, w których będą mogły się schronić osoby obawiające się kontaktu ze służbami federalnymi. Atmosfery nie poprawiło także zastrzelenie 69-letniego Willema Van Spronsena, który w minioną sobotę zaatakował Tacoma Northwest Detention Center, podpalając przy tym kilka aut.
Służby prasowe ICE odmawiają podawania szczegółów, powołując się na bezpieczeństwo swoich pracowników. Stosunkowo niewielki (przynajmniej w stosunku do szumnych deklaracji) rozmiar prowadzonych operacji nie powinien jednak dziwić. Służby federalne nie dysponują bowiem ani personelem, ani funduszami, ani możliwościami logistycznymi do przeprowadzenia operacji deportacji na wielką skalę. Za czasów prezydentury Baracka Obamy, gdy z USA usuwano najwięcej cudzoziemców, roczny poziom deportacji niewiele przekraczał próg 400 tys. osób. Obecnie jest to ponad 100 tys. imigrantów mniej. Do tego ośrodki dla imigrantów są przeludnione, a w wielu miejscach warunki sanitarne pozostawiają wiele do życzenia.
Aktywiści broniący imigrantów i organizacje broniące praw człowieka nie mają wątpliwości – chodzi przede wszystkim o stworzenie atmosfery zastraszenia wśród imigrantów. I to nie tylko tych, którzy przebywają w USA bez ważnego statusu. Ewentualne deportacje dotkną nie tylko ich samych, ale także ich rodziny i najbliższych, często mieszkających w Stanach całkowicie legalnie. „Nie słyszeliśmy co prawda o masowych łapankach, ale żadna społeczność nie powinna żyć w strachu przed rodzicami nie wracającymi z pracy albo dziećmi nie wracającymi ze szkół” – mówi Lauren Weiner, szefowa ds. komunikacji Amerykańskiej Unii Wolności Obywatelskich (American Civil Liberties Union – ACLU).
„Zostań w Meksyku”
W cieniu paniki wywołanej groźbą masowych zatrzymań imigrantów Biały Dom podjął jednostronnie decyzję mogącą radykalnie wpłynąć na politykę migracyjną USA. Zgodnie z obowiązującą od wtorku interpretacją, osoby, które przed dotarciem do Stanów Zjednoczonych przedostały się przez jakiś kraj trzeci, stracą możliwość ubiegania się o azyl w USA. Przepis ten obejmuje także dzieci przekraczające granicę samodzielnie.
W praktyce oznacza to, że większość migrantów pojawiających na granicy amerykańsko-meksykańskiej nie będzie chronionych przez międzynarodowe prawo azylowe, a przynajmniej Stany Zjednoczone nie będą uznawać, iż taka ochrona będzie im przysługiwała. To część polityki migracyjnej Białego Domu określanej potocznie mianem „zostań w Meksyku”. Przepisy opublikowano już w Federal Register, a prokurator generalny Bill Barr ogłosił, iż pomoże to zapobiec nadużywaniu przepisów azylowych przez imigrantów ekonomicznych próbujących przedostać się na północ. Potencjalni azylanci mieliby oczekiwać na rozpatrzenie ich spraw po meksykańskiej stronie granicy, bo południowy sąsiad USA ma być uznany za „Bezpieczny Kraj Trzeci” (Safe Third Country). Decydując się na zmianę przepisów, Biały Dom wystąpił jednak otwarcie przeciw Kongresowi, według którego uznanie jakiegoś państwa za bezpieczne wymaga podpisania z nim bilateralnej umowy. Stany Zjednoczone jak do tej pory takowej z Meksykiem nie zawarły.
Trudno dziś wyobrazić sobie pełną skalę konsekwencji nowej polityki, zasądzonej zresztą od razu przez ACLU. Trudno wyobrazić sobie, że odsyłanie migrantów z granicy na meksykańską stronę rozwiąże trwający kryzys. Jeśli nie będzie można wystąpić o azyl, wiele osób zdecyduje się na przekroczenie granicy z dala od oficjalnych przejść, ryzykując swoim życiem.
Za tym decyzjami stoi przede wszystkim gra polityczna, prowadzona już pod kątem przyszłorocznych wyborów prezydenckich. Antyimigracyjna kampania przynosi wymierne skutki. Badania republikańskiego elektoratu wskazują, że zdecydowana większość prawicowych wyborców zdecydowanie popiera radykalne działania administracji skierowane przeciwko nielegalnym imigrantom, włącznie z zawracaniem ich i budową muru. Dotyczy to nawet stanów, w których w 2016 wygrywała Hillary Clinton. Podtrzymywanie antyimigracyjnej psychozy jest więc na rękę prezydentowi Trumpowi, wzmacniając jego bazę wyborczą.
Jolanta Telega
[email protected]
fot.ICE.gov
Reklama