Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
poniedziałek, 30 września 2024 02:20
Reklama KD Market
Reklama

Milion do deportacji?

Minął termin ultimatum prezydenta Donalda Trumpa i przedstawiciele jego administracji nie pozostawiają żadnych złudzeń, zapewniając, że są gotowi do deportacji miliona nielegalnych imigrantów. To groźby nieco na wyrost, co nie znaczy jednak, że nie ma powodów do niepokoju. Pierwsze akcje mają być przeprowadzone w ten weekend – również w Chicago. Ken Cuccinelli, pełniący obowiązki dyrektora U.S. Citizenship and Immigration Services (USCIS) zapewnił, że Departament Bezpieczeństwa Krajowego jest gotowy do operacji. Chodzi o zlokalizowanie, zatrzymanie i deportację miliona osób, które zlekceważyły nakazy opuszczenia terytorium USA. Logistyczny pat W ten sposób prezydent spełni rzuconą w ubiegłym miesiącu groźbę usunięcia ,,milionów” imigrantów. Trump odroczył decyzję o rozpoczęciu operacji na dwa tygodnie, dając Kongresowi szansę na reformę prawa azylowego. Na Kapitolu nie udało się jednak osiągnąć porozumienia między republikanami a demokratami, bez czego nie można przy obecnym układzie politycznym przegłosować żadnej ustawy. W miniony piątek prezydent zapowiedział więc powrót do pierwotnych planów. A Cuccinelli w programie CBS News ,,Face the Nation” zapewnił, że po ,,politycznych grach” w Waszyngtonie służby gotowe są do wypełnienia swoich zadań. Uchylił się od odpowiedzi na pytanie, kto dokładnie będzie celem przygotowywanej operacji. Wiadomo jedynie, że chodzi o imigrantów, wobec których sądy wydały ostateczne nakazy opuszczenia USA (ang. final removal orders). Wielu przedstawicieli służb imigracyjnych i ekspertów zwraca uwagę, że administracja nie posiada realnych możliwości deportacji milionów ludzi. Jest to po prostu logistyczne niewykonalne, biorąc pod uwagę możliwości służb i fundusze jakimi dysponują. Aparat kierowany przez Trumpa w ubiegłym roku budżetowym deportował zaledwie 250 tysięcy imigrantów i był to rekord w tej administracji. Mniej niż Obama Mimo antyimigracyjnej retoryki służby federalne usuwają obecnie dużo mniej osób niż za rządów poprzednich prezydentów. Rekord padł w 2012 roku, pod koniec pierwszej kadencji Baracka Obamy, kiedy z USA deportowano 410 tys. osób. I właśnie liczba 400 tys., do której kilkakrotnie zbliżano się za czasów poprzednich dwóch prezydentów (Obamy i Georga W. Busha) uważana jest za próg logistycznych możliwości służb federalnych. Deportowanych trzeba przecież gdzieś odizolować w sytuacji, gdy wszystkie placówki są przepełnione i zapewnić transport za granicę do krajów pochodzenia. Biały Dom zwrócił się co prawda do Kongresu o przyznanie dodatkowych 4,5 miliarda dolarów, które mają posłużyć przy łagodzeniu kryzysu humanitarnego na południowej granicy, a w tej kwocie znalazło się 33,7 mln dol. na sfinansowanie kosztów transportu przy deportacjach i 340 milionów dolarów na tysiące nowych łóżek w ośrodkach dla imigrantów. Ale pieniądze te po pierwsze stanowią kroplę w morzu potrzeb, po drugie zaś nie zostały jeszcze przyznane. I pewnie prędko administracja ich nie dostanie, bo demokraci w Izbie Reprezentantów mają poważne zastrzeżenia dotyczące metod egzekwowania prawa imigracyjnego przez służby federalne. Bójcie się każdego dnia W tej sytuacji zapowiedź masowych zatrzymań i wywózek należy traktować przede wszystkim jako część kampanii zastraszania nielegalnych imigrantów, przede wszystkim z Ameryki Łacińskiej. Chodzi o to, aby ponad milion ludzi żyjących w USA z sądowymi nakazami deportacji poczuło się jak osoby ścigane przez prawo, mimo że w ogromnej większości nie popełnili oni żadnych przestępstw kryminalnych. Ta taktyka zaczyna przynosić wyniki. Strach przed masowymi deportacjami odbił się negatywnie na biznesach zajmujących się obsługą imigrantów. Na chicagowskim Southwest Side, gdzie dominuje społeczność latynoska, a głównie meksykańska, odnotowano drastyczny spadek obrotów od czasu, gdy prezydent Trump zaczął zapowiadać na Twitterze masowe deportacje ,,milionów” ludzi. W normalnych czasach uliczni sprzedawcy zapełniają szczelnie 3-kilometrowy odcinek wzdłuż 26th Street. Dziś jest tam pustawo. W obawie przed łapankami ICE imigranci unikają odwiedzania miejsc publicznych i jedzenia w restauracjach i ulicznych jadłodajniach. Warto pamiętać, że te okolice, to drugie co do wielkości centrum handlowe metropolii chicagowskiej, ustępujące jedynie Magnificent Mile. Łapanki w sanktuariach Aktywności imigrantów nie sprzyjają także doniesienia o rutynowej działalności służb federalnych. W ubiegłym miesiącu agenci U.S. Immigration and Customs Enforcement zatrzymali w Illinois 45 osób. Była to część 5-dniowej operacji w stanach Środkowego Zachodu, w wyniku której zatrzymano 140 imigrantów, o czym oczywiście ICE nie omieszkał pochwalić się w internecie. Chicago co prawda należy do miast sanktuariów, ale nie oznacza to, że agenci federalni nie mogą przeprowadzać operacji i dokonywać aresztowań. Podczas prawniczych ,,warsztatów” zorganizowanych w konsulacie Meksyku w Wietrznym Mieście eksperci cierpliwie wyjaśniali, że nieformalny status ,,sanktuarium” oznacza jedynie, że lokalne i stanowe regulacje prawne ograniczają formy współpracy lokalnych organów porządkowych ze służbami imigracyjnymi. Departamenty policji w takich miastach jak Los Angeles, San Francisco, Atlanta, Chicago czy Nowy Jork odmówiły wsparcia przy łapankach ICE, ale nie oznacza to, że są one niemożliwe do przeprowadzenia. Pierwsze akcje mają być przeprowadzone w ten weekend – również w Chicago, które jest jedym z 10 miast w kraju na celowniku ICE. Znajdź dzieciom opiekuna Wielu imigrantów żyjących w USA z wydanym nakazem deportacji otwarcie przyznaje dziennikarzom, że nie posiada ,,planu B” na wypadek zatrzymania. ,,Ludzie się boją, bo sądzą, że agenci ICE mogą pojawić się gdziekolwiek – w szkołach, szpitalach, czy kościołach” – tłumaczy Gina Millan, działaczka Colorado Organization for Latina Opportunity and Reproductive Rights. To mało realny scenariusz, bo takie operacje wymagają z reguły poważnego przygotowania logistycznego oraz zaangażowania dużej liczby ludzi, których ICE po prostu nie ma. Ruth Lopez-McCarthy, prawniczka z National Immigrant Justice Center (NIJC) radzi jednak, jak rodziny imigrantów powinny się przygotować na nadejście agentów federalnych. Rodzice powinni zapewnić swoim dzieciom ciągłość opieki na wypadek zatrzymania i zaktualizować kontakty alarmowe podane na formularzach szkolnych. Wszyscy powinni też zapamiętać numery telefonów do osób, które chcieliby zawiadomić na wypadek zatrzymania. Lopez-McCarthy przypomina także, że imigranci mają prawo do opieki prawnej i powinni zażądać jak najszybciej po zatrzymaniu kontaktu z adwokatem. ,,Z pewnością trzeba się przygotować. Uaktualnić kontakty alarmowe, rozmówić się z członkami rodzin posiadających legalny status i ustalić, kto będzie mógł przejąć opiekę nad waszymi dziećmi” – doradza prawniczka. Inni eksperci podają dokładne instrukcje, jak należy się zachowywać w kontakcie ze służbami imigracyjnymi. Nieznającym angielskiego doradza wyuczenie się na pamięć zdania: ,,I wish to remain silent, to exercise my right to remain silent and to refuse to answer any questions” i nieodzywanie się do momentu nawiązania kontaktu z prawnikiem. Deportacyjne produkty uboczne Szefowie służb federalnych twierdzą, że celem operacji ma być zatrzymywanie osób z orzeczeniem nakazu opuszczenia USA (removal orders), ale to nie znaczy, iż inni nieudokumentowani cudzoziemcy powinni się czuć bezpieczni. Zwykle podczas wejścia do domów agenci ICE zatrzymują także inne osoby z nieuregulowanym statusem. Ten swoisty ,,produkt uboczny” (federalni naprawdę określają te zatrzymania przymiotnikiem ,,collateral”) oznacza w wielu przypadkach wszczęcie procedur deportacyjnych dla osób niebędacych do tej pory obiektem zainteresowania ICE. Jak głęboko zechcą sięgnąć służby federalne – nie wiadomo. Elementem strategii zastraszania było nawet wypuszczenie sygnału, że administracja Donalda Trumpa zamierza zredukować skalę programu, który chroni przed deportacją nieudokumentowanych członków rodzin osób, które służą w amerykańskich siłach zbrojnych. Program ,,Parole in Place” daje urzędnikom U.S. Citizenship and Immigration Service (USCIS) swobodę decyzji w sprawie ochrony przed deportacją takich osób. Po pierwszych niepokojących sygnałach o możliwości jego zakończenia USCIS przyznało, że program znajduje się obecnie pod lupą federalnych urzędników i nie zapadły żadne decyzje o jego zamknięciu czy ograniczeniu. Ziarno niepokoju zostało jednak zasiane, wpisując się w ogólny klimat zastraszenia. Jolanta Telega [email protected] fot.ICE.gov

Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama