Śmierć 8-letniego imigranta z Gwatemali i zamknięte urzędy federalne z powodu sporu o budowę muru na granicy z Meksykiem mogą służyć jako smutne podsumowanie kończącego się roku. Roku, który większość imigrantów odbierać będzie jako koszmar.
Zacznijmy od najnowszych wydarzeń. Prezydent Donald Trump ostrzega, że urzędnicy federalni nie wrócą do pracy, jeśli w tegorocznym budżecie nie znajdzie się prawie 6 miliardów dolarów na budowę muru, który oddzieli Meksyk od USA. Ponieważ zapis o murze znalazł się w projekcie ustawy, demokraci nie chcą zagłosować za prowizorium budżetowym, które zapewni finansowanie rządu federalnego do 8 lutego. Pomysł budowy muru na granicy z Meksykiem uważają za zbyt kosztowny, a co więcej nie wpływający na rozwiązanie problemu imigracji. Donald Trump nie zamierza jednak ustąpić i chce zrealizować swoją wyborczą obietnicę. W rezultacie na amerykańskich giełdach trwa wyprzedaż akcji, a brak porozumienia budżetowego zredukował funkcjonowanie rządu federalnego do absolutnego minimum. Kto pierwszy ,,pęknie” i ustąpi pierwszy? Czas pokaże.
Widmo zaostrzenia przepisów
Na pewno nie do śmiechu jest dziś imigrantom, którzy za kilka miesięcy starać się będą o zielone karty, a nawet wizy czasowe. Przygotowywane przez administrację przepisy mogą uniemożliwić pozostanie w USA osobom, które całkowicie legalnie skorzystały z pewnych form pomocy społecznej. Eksperci imigracyjni zgodnie twierdzą, że wejście w życie tzw. public charge rule może mieć najpoważniejsze skutki ze wszystkich zmian w systemie imigracyjnym wprowadzonych podczas obecnej prezydentury. Projekt przewiduje odmowę przyznania prawa stałego pobytu lub wiz tymczasowych osobom, które kiedykolwiek w przyszłości mogłyby stać się beneficjentami całej gamy rządowych programów pomocowych. Jako kryterium oceny ma służyć fakt korzystania z podobnych świadczeń w przeszłości i bieżąca sytuacja materialna imigranta, być może nawet jego historia kredytowa. Departament Bezpieczeństwa Krajowego, który jest odpowiedzialny za procedury imigracyjne wewnątrz USA, chce także, aby nowe przepisy wdrożył u siebie Departament Stanu, który wydaje wizy w placówkach konsularnych Stanów Zjednoczonych.
Projekt musiał wywołać ogromne emocje. W zakończonym ostatnio procesie konsultacji społecznych zgłoszono ponad 140 tys. komentarzy, co w historii Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego okazało się rekordem.
Strach przed zaostrzeniem procedur skutkuje też wzrostem liczby wniosków do United States Citizenship and Immigration Service (USCIS) zarówno o naturalizację, jak i o przyznanie zielonej karty. Sama administracja szacuje, że zmiany mogą dotyczyć nawet 380 tys. osób rocznie. Organizacje proimigracyjne twierdzą, że liczba ta jest mocno niedoszacowana. Według ponadpartyjnego Migration Policy Institute w ubiegłym roku zagrożonych odmową mogłoby być prawie dwie trzecie osób, którym przyznano w 2017 roku zielone karty. Nic więc dziwnego, że trwa wyścig, aby zdążyć przed zaostrzeniem reguł.
Przez cały rok narastała też niepewność wśród uczestników programu Deferred Action for Childhood Arrivals (DACA). We wrześniu 2017 roku prezydent Donald Trump zapowiedział zamknięcie programu. Dzięki zablokowaniu tej decyzji przez sądy federalne różnych instancji, dotychczasowi uczestnicy DACA mogą się nadal cieszyć ochroną przed deportacją. To jednak nie koniec prawnej batalii, która może zakończyć się w Sądzie Najwyższym. Także i tu trwa wyścig z czasem, aby zdążyć z przedłużeniem udziału w DACA na kolejne 2 lata.
W niepewności żyją także imigranci, którym w przeszłości rząd przyznał Temporary Protected Status (TPS). Także i ten program prezydent Donald Trump chce zakończyć.
Naloty, czyli spirala strachu
Miniony rok budżetowy przyniósł dramatyczny wzrost ,,nalotów” agentów Immigration and Customs na miejsca pracy oraz kontroli wśród pracodawców. Symbolem tej akcji mogą być równoczesne kontrole w prawie 100 sklepach 7-Eleven. Według danych ICE w ub. r. przeprowadzono w sumie około 7000 sprawdzeń w miejscach pracy. W roku 2017 było ich cztery razy mniej, bo 1700. Jeszcze dramatyczniej wyglądały dane na temat zatrzymań. W 2018 roku aresztowano 2304 osoby, podczas gdy w 2017 roku – niewiele ponad 300. ,,ICE realizuje swoją misję, skupiając się na kryminalnych dochodzeniach dotyczących pracodawców” – czytamy w komunikacie dla mediów. Naloty miały wysłać mocny sygnał do pracodawców i zniechęcić ich do zatrudniania nielegalnych imigrantów.
Wbrew temu oświadczeniu ogromna większość zatrzymań, bo 1525, została zakwalifikowana jak aresztowania “administracyjne”. Do tej grupy zalicza się najczęściej pracowników, a nie pracodawców i to tych, których jedynym wykroczeniem jest nielegalny pobyt w USA. Z 779 “kryminalnych” zatrzymań, 666 osób stanowiły osoby nie pełniące funkcji menedżerskich.
,,W przeciwieństwie do minionych lat ICE będzie zatrzymywać i rozpoczynać proces deportacji pracowników ujawnionych podczas kontroli i dochodzeń” – grozi agencja federalna. Dla dyrektora Migration Policy Institute, Randy’ego Cappsa nie ulega wątpliwości, że mamy do czynienia z taktyką zastraszania lokalnych społeczności. “To jeszcze jedna z rzeczy, której trzeba się bać” – dodaje Capps. Organizacje walczące o prawa imigrantów przypominają, że często powtarzające się “naloty” na miejsca pracy spychają imigrantów na margines życia społecznego. Strach przed deportacją sprawia też, że są oni narażeni na wyzysk w miejscu pracy.
Z danych statystycznych wynika także, że coraz większa liczba imigrantów przetrzymywana jest w ośrodkach odosobnienia, często przez długi okres czasu. Ponieważ często nie są oni oskarżani o przestępstwa kryminalne, nie przysługują im nawet przywileje, z jakich mogą się cieszyć przestępcy. Według najnowszego raportu opracowanego przez American Immigration Council liczba osób przetrzymywanych za naruszanie przepisów imigracyjnych w ciągu dwóch dekad zwiększyła się ponad pięciokrotnie. Według ostatnich dostępnych danych dziś przetrzymywanych jest ponad 44 tysiące imigrantów, czyli ludność średniej wielkości miasteczka. Według raportu skok liczby przetrzymywanych odnotowano podczas prezydentury Donalda Trumpa.
To jeszcze nie koniec możliwości rządu federalnego. W projekcie budżetu na rok 2019 administracja poprosiła o pieniądze na 52 tysiące miejsc w ośrodkach.
Raport American Immigration Council zwraca też uwagę na rosnącą liczbę przypadków naruszeń praw człowieka w ośrodkach. W tej liczbie znaleźć można przemoc fizyczną, przypadki znęcania się na tle seksualnym, czy niewystarczającą opiekę zdrowotną. Aż 65 proc. imigrantów jest przetrzymywanych w instytucjach prywatnych, które mają generować zysk swoim właścicielom. W tym roku w Adelanto Detention Facility wybuchły protesty po próbie stłumienia strajku głodowego. Przetrzymywani domagali się dostępu do czystej wody, lepszego wyżywienia oraz odzieży.
Ostatnim aktem dramatu imigrantów była śmierć ośmioletniego chłopca z Gwatemali w miejscu odosobnienia dla imigrantów. Zgon nastąpił w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia. Był to już drugi w grudniu przypadek śmierci dziecka po nielegalnym przekroczeniu granicy. Wcześniej umarła 7-letnia dziewczynka, również z Gwatemali, zaledwie w kilka godzin po umieszczeniu rodziny w areszcie. Według „Washington Post” przyczyną zgonu miało być wyczerpanie i odwodnienie.
Dzielenie rodzin
W minionym roku administracja Trumpa wyraźnie zdradzała inklinacje do przetrzymywania imigrantów i to niezależnie od tego, czy przekroczyli oni granicę legalnie, czy nielegalnie. W rezultacie aktywiści mówią o naruszaniu podstawowych praw, z których powinien móc skorzystać każdy przetrzymywany bez swojej woli. “Chodzi o prawo do szybkiego procesu, ochronę prawną przed składaniem zeznań przeciwko sobie, prawo do opieki prawnej oraz zakaz kar okrutnych i niespotykanych” – tłumaczy Kathryn Shepherd, doradczyni prawna American Immigration Council.
W mijającym roku administracja ogłosiła ,,stan kryzysu na granicy”. Prokurator generalny Jeff Sessions ogłosił niesławnej pamięci politykę ,,zera tolerancji” wobec imigrantów przekraczających nielegalnie granicę USA. Była to reakcja na zbliżanie się do Stanów ,,karawany” imigrantów pochodzących głównie z Gwatemali, Hondurasu i Salwadoru. Gdy kilkutysięczna grupa migrantów z Ameryki Środkowej dotarła do granicy, prezydent USA wzmocnił siły porządkowe wojskiem. W Kalifornii, Arizonie, Nowym Meksyku oraz Teksasie rozlokowano około 6000 żołnierzy służby czynnej. Wcześniej Donald Trump skierował na pomoc Border Patrol 2100 członków Gwardii Narodowej.
Jedną z najbardziej kontrowersyjnych decyzji, z której administracja się wycofała w atmosferze skandalu, było rozdzielanie na granicy dzieci nielegalnych imigrantów od ich rodziców. To chyba wówczas emocje sięgnęły zenitu, a na awanturze ucierpiał wizerunek Stanów Zjednoczonych. Zanim odstąpiono od tej praktyki, odseparowano co najmniej 2400 dzieci. Aż 85 proc. z nich pochodziło z rodzin, które poprosiły w USA o azyl.
Trudno dziś przypuszczać, aby kolejny rok dał imigrantom wiele nadziei na poprawę sytuacji. Co prawda w Kongresie kontrolę nad Izbą Reprezentantów przejmą demokraci, ale nic nie wskazuje na to, aby administracja Donalda Trumpa zeszła z antyimigracyjnego kursu. Pozostaje tylko żywić przekonanie, że gorzej już być nie może.
Jolanta Telega
[email protected]
Na zdjęciu: przejście graniczne w Tijuanie
fot.ALONSO ROCHIN/EPA-EFE/REX/Shutterstock
Reklama