Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 10:10
Reklama KD Market

Requiem dla Mavericka (ZDJĘCIA)

W niedzielę żegnamy Johna McCaina, człowieka nazwanego przez “New York Times” “ostatnim lwem w amerykańskim Senacie”. Nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie fakt, że zmarły był republikaninem, a nowojorski dziennik jest tubą liberalnej lewicy. W pogrzebie uczestniczyć będą osoby z najbliższego otoczenia polityka. Ameryka pożegna go oficjalnie dzień wcześniej w Waszyngtonie. I zapewne usłyszymy nad trumną senatora z Arizony słowa byłych prezydentów – Baracka Obamy i George’a W. Busha – demokratę i republikanina. To jeszcze jeden dowód na to, że senator John McCain, mimo oficjalnej etykietki, wymykał się partyjnym stereotypom. Bez szablonu Wiele lat temu do McCaina przylgnął w izbie wyższej Kongresu trudno przetłumaczalny przydomek „maverick”. Indywidualista, zuch, odważniak, człowiek nieszablonowy – żadne z tych określeń nie oddaje w pełni znaczenia angielskiego terminu. Nic dziwnego. McCain znany był z tego, że w prowadzonej przez siebie polityce kieruje się własnymi twardymi zasadami. Potrafił to robić z wyjątkowym talentem, bo przecież jego polityczne emploi potrafiło się zmieniać – od umiarkowanego centryzmu, po konserwatyzm. Zawsze jednak był zwolennikiem kompromisu z demokratami, odważnie przekraczając granice politycznych podziałów. W jednym z ostatnich takich manewrów uratował Obamacare przed zupełnym rozmontowaniem. Śmierć jak całe życie Jednak ostatnią, przegraną batalię stoczył z trudnym do leczenia glejakiem mózgu (glioblastoma), co oprócz interwencji chirurgicznej wiązało się z koniecznością zastosowania wyniszczających terapii, takich jak chemia, czy naświetlania. Znosił cierpienie mężnie, a jego powrót do Kongresu po jednej z pierwszych terapii przywitano wręcz owacyjne. Zmarł człowiek, który sześciokrotnie wygrywał wybory do Senatu USA, a w ostatniej kadencji przewodniczył prestiżowej Komisji Sił Zbrojnych. Wcześniej służył w Wietnamie, gdzie został wzięty do niewoli. Dwukrotnie – w 2000 i 2008 roku kandydował do Białego Domu. Najpierw w 2000 r. przegrał walkę o nominację z późniejszym zwycięzcą George’em W. Bushem. Osiem lat później został już oficjalnym kandydatem Partii Republikańskiej na urząd prezydenta. Pamiętam tę kampanię z autopsji. Początkowo większość republikanów nie była do niego przekonana. Senator z Arizony skrzętnie wykorzystał podziały wewnątrz ugrupowania. W ciągu zaledwie kilku tygodni outsider został faworytem do prezydenckiej nominacji w wyborach. Byłam świadkiem jego przemówienia na konwencji Partii Republikańskiej w Minneapolis, gdy zaakceptował nominację, nikt w wielkiej hali nie miał wątpliwości, że jest to właściwy człowiek na właściwe stanowisko. Dziesięć lat temu miał jednak wielkiego pecha. W 2008 roku niemal każdy kandydat republikanów byłby skazany na porażkę. Ameryka pogrążała się właśnie w głębokim kryzysie spowodowanym przez pęknięcie bańki spekulacyjnej na rynku nieruchomości, a George W. Bush kończył swoją druga kadencję z najgorszymi notowaniami w historii USA. Co do jego wielkości nie miał także wątpliwości ówczesny zwycięzca – Barack Obama. “John i ja pochodziliśmy z różnych pokoleń, mieliśmy zupełnie inne pochodzenie i starliśmy się na najwyższym szczeblu politycznym. Ale mimo dzielących nas różnic byliśmy wierni czemuś wyższemu – ideałom, o które całe pokolenia Amerykanów i imigrantów walczyły, za którymi maszerowały i za które się poświęcały” – mówi dziś Obama. Wojna Trump-McCain McCainowi nie pomogło też, że głosował w 2002 roku za inwazją na Irak i wspierał zwiększanie sił okupacyjnych, co wypominał mu także Donald Trump. Obaj politycy znaleźli się na kolizyjnym kursie przede wszystkim w czasie ostatniej kampanii wyborczej. Jako republikański kandydat Trump zaatakował senatora w kontekście wojny w Wietnamie. “On nie był bohaterem wojennym, bo został złapany. Wolę ludzi, których nie złapano” – powiedział Trump w 2015 roku. Wywołało to konsternację zwłaszcza w środowisku weteranów wojennych, dla którego senator z Arizony zawsze był symbolem zaangażowania byłych żołnierzy w życie publiczne Stanów Zjednoczonych. McCain miał tu zresztą czystą kartę. W 1967 r., podczas wojny w Wietnamie, jako pilot w marynarce wojennej USA został zestrzelony nad Hanoi i przez ponad 5 lat był przetrzymywany jako jeniec wojenny. Był poddawany ciężkim torturom i nie wydał nikogo. Tymczasem Trump tłumaczył Amerykanom w czasie kampanii, że McCain nigdy nie robił wiele dla weteranów. Ten konflikt naprawdę sięgnął dna. Kiedy doradca Białego Domu (pomińmy milczeniem jego nazwisko i płeć) oświadczył niedawno, że nie jest zainteresowany krytyczną opinią McCaina na temat prezydenckiej nominacji na szefa CIA, ponieważ on “i tak umiera”, Trump miał powiedzieć swoim urzędnikom, że zupełnie nie interesuje go, czy współpracownik wystosuje w tej sprawie przeprosiny. Podpisując ustawę o wydatkach obronnych National Defense Authorization Act prezydent ani słowem się nie zająknął, że została ona nazwana imieniem senatora. McCain nie szczędził też krytycznych słów wobec Trumpa, atakując stosunek obecnego prezydenta do Władimira Putina i jego bierność wobec wyjaśniania szczegółów ingerencji w wyniki wyborów prezydenckich w 2016 roku. Jego antyrosyjskość i wsparcie dla krajów Europy Środkowo-Wschodnej sprawiały z kolei, że był lubiany także przez Polaków. Śmierć, flagi i przesłanie Najwyraźniej gospodarz Białego Domu ma kłopoty z Johnem McCainem także po jego śmierci, próbując zignorować 60 lat jego służby Stanom Zjednoczonym. Donalda Trumpa nie zobaczymy w weekend na uroczystościach pogrzebowych – nie życzył sobie tego sam zmarły. Jeszcze wiosną senator to zastrzegł, więc Biały Dom będzie reprezentował wiceprezydent Mike Pence. Prezydent kilkakrotnie uchylił się też od odpowiedzi na pytania dziennikarzy o spuściznę, jaką zostawia po sobie senator z Arizony. Także w sferze państwowego ceremoniału Biały Dom zachowywał się co najmniej dziwnie. Zwykle na śmierć zasłużonego senatora, którego naród zamierza pochować w Rotundzie Kapitolu – odpowiedniku naszej Alei Zasłużonych – prezydent reaguje wydaniem oświadczenia i proklamacją o opuszczeniu flag do połowy masztów na budynkach federalnych aż do uroczystości pogrzebowych. Tymczasem jeszcze w poniedziałek rano flaga USA powiewała wysoko nad Białym Domem. Dopiero po fali krytyki prezydent wydał dość lakoniczne oświadczenie i zarządził opuszczenie flagi. Od śmierci McCaina upłynęło prawie 48 godzin. Wcześniej Donald Trump miał wstrzymać wydanie dłuższego oświadczenia Białego Domu i opublikował jedynie krótki wpis na Twitterze, ograniczający się przede wszystkim do wyrazów współczucia dla rodziny senatora. “Najgłębsze wyrazy współczucia i szacunku kieruję do rodziny Senatora Johna McCaina. Nasze serca i modlitwy są z wami!” – to trochę za mało jak na pożegnanie jednej z największych politycznych indywidualności ostatnich lat. “Nie martwcie się o nasze obecne trudności, ale wierzcie zawsze w obietnice i wielkość Ameryki, ponieważ tutaj nic nie jest niemożliwe. Amerykanie nigdy się nie poddają. Nigdy się nie poddajemy” – to ostatnie słowa senatora McCaina do swoich rodaków. Wraz z nim odchodzi chyba ostatni z przedstawicieli romantycznego konserwatyzmu. Czy to oznacza koniec marzeń o prowadzeniu cywilizowanej polityki i ostateczny triumf małostkowości w życiu publicznym? Oby nie. Ameryka potrzebuje kolejnych McCainów wierzących w to, co nazywamy służbą publiczną. Jolanta Telega [email protected] fot.JIM LO SCALZO/EPA-EFE/REX/Shutterstock Pożegnanie sen. Johna McCaina w Arizonie (fot.EPA-EFE/REX/Shutterstock) Pożegnanie sen. Mccaina w Waszyngtonie

Senator John McCain lies in state at the Arizona Capitol, Phoenix, USA - 29 Aug 2018

Senator John McCain lies in state at the Arizona Capitol, Phoenix, USA - 29 Aug 2018

Ukraine Us Diplomacy - Jun 2015

Ukraine Us Diplomacy - Jun 2015

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama