Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
wtorek, 8 października 2024 13:26
Reklama KD Market

Mackinac dla Kamińskiego. Świetna „Husaria” i jeszcze lepsza załoga

Mackinac dla Kamińskiego. Świetna „Husaria” i jeszcze lepsza załoga
Krzysztof Kamiński (w środku) i jego załoga na scenie zwycięzców Race to Mackinac fot.Facebook
/a> Krzysztof Kamiński (w środku) i jego załoga na scenie zwycięzców Race to Mackinac fot.Facebook
Krzysztof Kamiński z załogą odniósł w 110 Race to Mackinac jeden z najbardziej spektakularnych swoich sportowych sukcesów. Płynąc na „Husarii” wygrał sekcję 02 Mackinac Cup Division, pozostawiając w pokonanym polu wiele młodszych i bardziej nowoczesnych jachtów. Do mety dopłynęli także „Erizo De Mar” Antoniego Czupryny i Waldemara Emmericha, „Koko Loko 2” Tomasza Kokocińskiego oraz „Freedom” Mirosława Owczarka. Uszkodzony ster wyeliminował z rywalizacji „Babę Jagę” Renaty Kuszyk i Adama Ferenza. Gwałtowne załamanie pogody w sobotnią noc, burze, duże podmuchy wiatru, dwumetrowe fale i silne prądy uszkadzały łodzie, wyrzucały żeglarzy za burtę jachtów. Potrzebna była pomoc straży przybrzeżnej, do akcji ratunkowej ruszyły także helikoptery. Nie zapobiegło to niestety tragedii. Mieszkający w chicagowskim Lincoln Park 53-letni Jon Santarelli wypadł za burtę w odległości czterech mil od brzegu i do tej pory jego ciało nie zostało odnalezione. Z 288 jachtów uczestniczących w tegorocznych regatach, aż 65 nie osiągnęło mety. Wprawdzie mniej niż w roku ubiegłym, ale ilość ta świadczy o tym, z jaką skalą trudności mieli do czynienia ci, którzy w sobotnie popołudnie wypłynęli z Navy Pier. Tym większy szacunek dla tych, którym się udało, których nie zawiodła intuicja, którzy potwierdzili swoje umiejętności i których nie opuściło szczęście. Wśród nich była załoga „Husarii” skippera Krzysztofa Kamińskiego - Czekaliśmy na ten sukces od 2003 roku, kiedy „Błyskawica” wygrała kategorię open. 15 następnych regat to kolejne doświadczenia, przemyślenia i marzenia o skompletowaniu załogi zgranej, wyszkolonej, zdeterminowanej. To musiało zaprocentować i się udać. Czternastoosobowy skład stanął na wysokości zadania. Dał z siebie wszystko i zmusił „Husarię” do tego, by spisała się fantastycznie, by potwierdziła, że świetnie czuje się, płynąc z wiatrem i ostrym prądem, że nie boi się wysokich fal i że z przeciwnymi podmuchami też świetnie potrafi sobie radzić – powiedział na mecie w Mackinac najlepszy polonijny skipper. „Husaria” rywalizowała w grupie najszybszych jachtów, tzw. wyścigowców. Wprawdzie dopłynęła do mety na drugim miejscu, ale jacht, który ją wyprzedził, musiał oddać czas i to Kamiński i spółka cieszyli się ze zwycięstwa. Niezmierną satysfakcją dla nich było również to, że ich „staruszka”, wybudowana w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, mijała na wodzie łódki młodsze, bardziej nowoczesne, lepiej wyposażone, jak np. „Main Street”. To, co jeszcze do niedawna wydawało się nie do pomyślenia, stało się faktem. - Obraliśmy taktykę szalenie ryzykowną i niebezpieczną, by nie powiedzieć samobójczą. Gdyby ktoś zsunął się z burty, a przy takich podmuchach wiatru, wysokiej fali i maksymalnym przechyleniu łódki, mogło to nastąpić, nigdy nie zostałby odnaleziony. Jednak chęć odniesienia sukcesu i poczucia smaku zwycięstwa przeważyły. Ryzyko wygrało z rozsądkiem. Jako jedyni wybraliśmy wariant wypłynięcia na pełne jezioro przy potężnej fali. Pchani wiatrem szliśmy z prądem, a ci, którzy byli za nami, wpadli w objęcia kompletnej ciszy i w niej tkwili później przez wiele godzin. Takie maksymalne pchanie wyszło nam praktycznie do końca. Dopiero na cztery mile przed metę dostaliśmy przeciwny wiatr, ale „Husaria” i z tym sobie poradziła. Było to maksymalne wykorzystanie jej walorów – dodaje Kamiński. Na nic jednak zdałyby się zalety jachtu, gdyby nie świetnie zgrana i uzupełniająca się załoga. - Fale były tak wysokie, a podmuchy tak silne, że nie można było nawet napić się herbaty. Praktycznie przez dwie doby nie spaliśmy, bo krótkie trwające niekiedy tylko kilka minut drzemki, do snu przecież trudno zaliczyć. Nie brakowało momentów błagania o pomoc. Szczególnie było to stresujące dla czterech członków załogi, którzy do Mackinac nigdy wcześniej nie mieli okazji płynąć. Wszyscy dali z siebie wszystko, a że mieli w sobie niezwykły potencjał i olbrzymią chęć osiągnięcia czegoś, o czym od lat marzyli, dało to efekt w postaci pierwszego miejsca. Teraz konkurenci będą musieli się z nami liczyć. My z kolei mamy świadomość tego, że czeka nas jeszcze większa praca, nad doskonaleniem nie tylko samego siebie, również jachtu, w którym tkwią jeszcze spore rezerwy – zakończył dwukrotny zwycięzca największych śródlądowych regat na świecie. Dariusz Cisowski

Podziel się
Oceń

Reklama
ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama