„Vive la France” – chciałoby się krzyknąć po pięknym finale mundialu. I, rzecz jasna, wielki szacunek dla Chorwacji. Mecz finałowy to było piękne widowisko i prawdziwe święto sportu dla całego świata. Nie, przepraszam, nie dla całego. Dla Polski, a właściwie części Polaków, nie było. Mecz, a właściwie jego wynik stał się dla wielu Polaków okazją do pokazania światu, jak bardzo szanujemy ludzi o innych niż biały odcieniach skóry i wylania na zwycięzców Mundialu cysterny pomyj. Po meczu zalogowałem się na Facebooku. Nie mam zbyt wielu znajomych, a wśród nich, jak mi się do zeszłej niedzieli zdawało, niewielu fanatyków i otwartych rasistów. Ale jednak, narodowe emocje wzięły górę. Katolicka Polska była przecież za „chrześcijańską Chorwacją”, a nie za „muzułmańską Francją”. Autentyk, widziałem taki mem w sieci. Po stronie białych Chorwatów, zdaniem Polaków, miał być sam Pan Bóg. Ale najwidoczniej kilka razy wyszedł do kuchni wstawić wodę na ambrozję, a kolorowi „pseudo-Francuzi” skorzystali z okazji i strzelili cztery bramki. A może po prostu sprzyjał lepszym. Francja wygrała, a miarka się przebrała. Małpy, bambusy, asfalty i inne określenia posypały się pod adresem świeżo upieczonych mistrzów, a domorośli geografowie pokusili się nawet o przeniesienie Francji do Afryki lub odwrotnie. Ból czterech liter straszliwy! Zamiast skrytykować ewentualnie styl gry, piłkarskie umiejętności, czy dość asekurancką taktykę zwycięzców, górę wzięły antyimigranckie fobie i rasistowskie uprzedzenia. No bo jak to tak, że wygrała drużyna złożona głównie z migrantów i potomków uchodźców? A nasi polscy chłopcy malowani grali jak niedojdy i podawali głównie do bramkarza. Łączę się w bólu, bo i mi było zwyczajnie przykro patrzeć na tę żałość. W przeciwieństwie do gry Francuzów. Tak, Francuzów, czy się to komuś podoba, czy nie. Dewaluowanie ich zwycięstwa na podstawie posiadanego przez zawodników genotypu, to dno. Powstaje pytanie – skąd się takie zachowania biorą? Polski rząd zapewnia przecież wszech i wobec, że w Polsce nie ma rasizmu, a Polacy to naród niezwykle tolerancyjny. Chyba że wkrada się tu jakaś atawistyczna bojaźń przed „wielkim Murzynem”. Albo zazdrość, bo coś tam mają dłuższe. Zdaje się, że ścięgna.
Ja rozumiem, że mamy czasy, w których na tego typu chamskie zachowania jest przyzwolenie, idące zresztą z samej góry. Zarówno w Polsce, jak i w USA. Trudno wymagać kultury od mas, jeśli nie grzeszą nią elity. Dlatego mam nieśmiałą propozycję, która pozwoli w przyszłości uniknąć kibicowskich rozczarowań, a wraz z nimi wysypu rasistowskiego hejtu. Może czas pomyśleć nad zorganizowaniem mistrzostw wyłącznie dla drużyn katolickich. Nie, nie, chwila moment, na taki turniej przyjechałby śniady Meksyk i spuściłby białym tęgi łomot. To uściślijmy – mundial dla białych katolików, ewentualnie dla białych chrześcijan. Wtedy co prawda dostaniemy bęcki choćby od Chorwacji, ale to byłby taki braterski pogrom, więc bez wstydu i utraty godności. Przegralibyśmy po bożemu. A gdyby tak zorganizować, wzorem Amerykanów, mistrzostwa świata, w których udział wzięłaby tylko Polska? Tak! Wtedy wygramy nawet jeśli przegramy. I Polska w końcu będzie mistrzem świata. A nie bambusy.
Teraz na poważnie. W ciągu ostatnich kilku lat rasizm stał się akceptowalną normą, a nienawiść do odmienności przepustką do grupy „naszych”. Prawdziwych Polaków, patriotów, obrońców wiary i tradycji. Nie pomaga tłumaczenie, że Polska tradycja opiera się na społeczeństwie multikulturowym i wieloreligijnym. Dalsza dyskusja z tymi, którzy wyzywają, nie ma sensu. Do ludzi, którzy prezentują tego typu poglądy, nie dociera żadna cywilizowana argumentacja. Czarnuch to czarnuch, Arab to terrorysta, a my jesteśmy lepsi, bo biali. I ta biel, szczególnie w połączeniu z czerwienią, daje nam monopol na prawdę. Daje nam prawo do generalizowania, dzielenia na lepszych i gorszych. Do otwartej nienawiści. Pamiętam, jak w latach 90. w Polsce panował szał na koszykarską ligę NBA. Spotykaliśmy się z kolegami, by w środku nocy oglądać satelitarne transmisje z finałów. Wtedy Michael Jordan był dla nas idolem, dziś dla wielu polskich nastolatków byłby zwykłym „czarnuchem”. Jakie to smutne.
Grzegorz Dziedzic
rocznik 1974, urodzony w Lublinie tarnowiak. Człowiek wielu talentów i kilku zawodów, m.in. płytkarz, terapeuta uzależnień i dziennikarz. W Stanach Zjednoczonych od 18 lat. Od 2014 r. kieruje w “Dzienniku Związkowym” sekcją miejską. Pasjonat Chicago i historii chicagowskiej Polonii. Obecnie pracuje nad kryminałem historycznym, którego akcja dzieje się w polskim Chicago.
fot.ERIC FEFERBERG/POOL/EPA-EFE/REX/Shutterstock
Reklama