Gdybym był Władimirem Putinem, a na szczęście nie jestem, spędzałbym zapewne obecnie sporo czasu na bezczynnym siedzeniu w jakimś kremlowskim zakamarku, popijaniu siwuchy, zagryzaniu jej ogórasem i zacieraniu rąk. Wszak bez ruszania palcem w bucie i bez angażowania Armii Czerwonej do jakowychś działań zbrojnych, Rosja może się cieszyć tym, że tzw. sojusz transatlantycki zaczyna powoli walić się w gruzy.
Okazuje się, iż celne inwestowanie w procedury zakłócające amerykańską demokrację sowicie się opłaciło. Do władzy w USA doszedł facet, którego poczynania na arenie międzynarodowej być może rozłożą NATO na łopatki i skłócą ze sobą tradycyjnych i groźnych dla cara Putina sprzymierzeńców. Donald Trump pojechał do Brukseli na konferencję NATO i już w czasie śniadania z szefem Paktu Północnoatlantyckiego zaczął beztrosko gaworzyć – niczym pijak siedzący późno w nocy na końcu baru w pubie – o tym, jak to Niemcy są kompletnym wasalem Rosji, bo kupują od niej gaz ziemny, i jak to sojusznicy nieustannie oszukują Amerykę, nie płacąc stosownych sum pieniędzy za amerykański parasol obronny. Tym samym misternie konstruowany od dekad sojusz, dzieło takich ludzi jak Churchill, Truman i Roosevelt, stał się prymitywną kłótnią o szmal.
W latach 50. na rynku księgarskim pojawiła się książka pt. „The Manchurian Candidate“, opisująca historię kilku amerykańskich żołnierzy walczących w Korei, którym wraże siły komunistyczne skutecznie wyprały mózgi, a następnie wysłały ich do USA, gdzie jako politycy zaczęli wykonywać wszystkie zlecone im zadania. Na szczęście Trump nigdzie nigdy nie walczył, bo bolała go podobno stopa, a zatem w jego przypadku prania mózgu nie było, a przynajmniej nie w wykonaniu komuny. Jednak prezydent zachowuje się tak, jakby całe jego mózgowie przez pewien czas spoczywało w roztworze proszku „E“, który – jak wiadomo – „sam prał“. Mógł też doznać jakiegoś „urazu” mentalnego w czasie wizyty w luksusowym, moskiewskim hotelu w roku 2013, gdzie doszło podobno do dość szokujących incydentów natury moralno-polityczno-fizjologicznej.
Dziś nie ma to już jednak większego znaczenia, ponieważ jasne jest, że Putin w najśmielszych snach nie mógł się spodziewać, iż „jego kandydat“ w tak krótkim czasie zrobi tak wiele korzystnego dla Rosji zamieszania. Nagle okazuje się, że Biały Dom nie przywiązuje już większej wagi do aneksji Krymu i agresji Rosjan na Ukrainie, ani też nie ma zamiaru dalej mieszać się w to, co dzieje się w Syrii. NATO stało się dla Ameryki niemal złem koniecznym, co zapewne napawa ogromnym optymizmem miliony obywateli republik bałtyckich. Najbardziej irytującym rywalem Trumpa na arenie międzynarodowej jest Angela Merkel, a nie Kim Dzong-Un, czy Putin, a jego animozja w stosunku do pani kanclerz jest z pewnością po części motywowana tym, że prezydent lubi silnych i stanowczych chłopów, a baby o podobnych wpływach są dla niego nie do przyjęcia.
Nikt nie jest w stanie przewidzieć, dokąd zmierza ten postawiony na głowie świat. Niestety nie wie też tego sam inicjator tych procesów, bo do tego potrzebna jest pewna stabilność myśli i koncentracja trwająca nieco dłużej niż pięć sekund. Tymczasem Putin, zanim poleci do Helsinek na spotkanie ze „swoim człowiekiem”, zapewne wychyli jeszcze jednego kielicha, ku czci swojego wielkiego sukcesu.
Andrzej Heyduk
Pochodzi z Wielkopolski, choć od dzieciństwa związany z Wrocławiem. W USA od 1983 roku. Z wykształcenia anglista (Uniwersytet Wrocławski), językoznawca (Lancaster University w Anglii) oraz filozof (University of Illinois). Dziennikarz i felietonista od 1972 roku - publikował m. in. w tygodniku "Wprost", miesięczniku "Scena", gazetach wrocławskich, periodyku "East European Journal", mediach polonijnych, dzienniku "Fort Wayne Journal". Autor słownika pt.: "Leksykon angielskiej terminologii komputerowej" (1991) oraz anglojęzycznej powieści pt.: "The Breslau Conspiracy" (2014).
fot.CHRISTIAN BRUNA/EPA-EFE/REX/Shutterstock
Reklama