Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 16 listopada 2024 17:39
Reklama KD Market

Buczenie

Na piłce i sporcie znam się, jak każdy Polak, czyli bardzo dobrze. Nie jestem może ekspertem, jak trener Nawałka i cały sztab szkoleniowy polskiej reprezentacji, ale co tam – napiszę, co mi na wątrobie leży, bo emocji nie należy tłumić. Szczególnie kiedy emocje te dotykają naraz milionów Polaków na całym świecie. Te same, co zawsze: najpierw nadzieja i huraoptymizm, a potem złość, bezsilność i poczucie dojmującego wstydu. W 1974 roku polska reprezentacja grała w Argentynie o trzecie miejsce na kilka miesięcy przed moimi narodzinami. Bardzo możliwe, że emocje mamy odbiły się na moim późniejszym konstrukcie psychicznym. W roku 1982 miałem osiem lat i pamiętam mecz z Francją. Byłem na wakacjach, u dziadka mieszkającego nad Bugiem. Podczas transmisji nad wsią przeszła nawałnica, która zakłóciła telewizyjny sygnał. Dziadek złapał więc jakąś radziecką stację, a żeby nie słuchać ruskiego komentarza, fonię mieliśmy z radia. Biało-czarny obraz śnieżył tak, że widać było tylko kontury zawodników. Ale i tak widać było, że drużyna Piechniczka dała z siebie wszystko. Że zostawiła na murawie zdrowie i zęby, że zrobiła wszystko, żeby wygrać. 3:2, trzecie miejsce! Jakaż duma! Wcześniej, w tym samym turnieju wygraliśmy z Peru 5:1. W ostatni wtorek, 19 czerwca było nieco inaczej. Zamiast czarno-białego telewizora – high definition na nie wiem nawet ilu calach, zamiast Peru – Senegal. Zamiast dumy – żenada. Polscy piłkarze są najładniejsi w historii – zgrabni, muskularni, uczesani jak trzeba, podgoleni jak należy. Z uśmiechami białymi jak lód Antarktydy. Co drugi to celebryta, gwiazda i milioner. I chyba tu jest istota problemu. Za dużo kontraktów reklamowych, biznesów na boku, lansu na Instagramie. Za dużo blichtru i rozmieniania się na drobne na plotkowych portalach. Jak pragnę zdrowia, od kilku lat nachalne wszędobylskie porady państwa Lewandowskich – co jeść, jak schudnąć, jakie buty nosić do jakich rurek – sprawiły, że coraz częściej chcę jeść hamburgery i chodzić w starych dresach. Ktoś powie, że Cristiano Ronaldo też błyszczy i też go wszędzie pełno. No tak, ale on przynajmniej w pierwszym meczu potrafił strzelić hat-tricka. Zanim rozpocznie się (a rozpocznie się na pewno) festiwal szukania winnych i zasypywania narodowych ran solą, chcę napisać jasno i wyraźnie – po raz kolejny gubi nas – Polaków – buta i brak pokory. Podobno sukces to dziesięć procent talentu i dziewięćdziesiąt procent ciężkiej pracy. U nas sporą część zajmuje zaklinanie rzeczywistości, buńczuczne deklaracje i poklepywanie się po plecach. Tak naprawdę to nie mam wielkich pretensji do polskich piłkarzy. Wiem, jak jest. Każdy chce żyć, dorobić się, zabezpieczyć siebie i bliskich. Każdy lubi nie narobić się i zarobić. Ale proszę, nie róbcie nas w balona. Ta cała nadęta narracja o „Orłach Nawałki”, najlepszej drużynie od czasów Piechniczka. Naprawdę? Tamci chłopcy wypruwali z siebie flaki, a wam szkoda się pobrudzić. W ostatnim tygodniu oprócz meczu z Senegalem przeżyłem jeszcze jedną sportową żenadę z udziałem Polaków. W ubiegłą sobotę wybrałem się w Chicago na mecz siatkówki. Polska grała z USA w turnieju Ligi Narodów. Przez cały mecz nie opuszczało mnie zawstydzenie postawą polskich, a właściwie polonijnych kibiców, którzy kibicowali jak umieli – po piłkarsku, bucząc i gwiżdżąc przed każdą zagrywką rywali. Siedząca za mną para Amerykanów była taką postawą wyraźnie zdezorientowana, a w pewnej chwili padło pytanie „Co jest z nimi nie tak?”. Po mojemu, siatkarze zdawali się podzielać moje i amerykańskie zażenowanie i po prostu przestali się starać. Nie potrafię ich za to winić. Turniej był dla naszych tragiczny – w trzech meczach Polacy nie wygrali ani seta. Jednak na stadionie w Moskwie polscy kibice dali z siebie wszystko, byli dwunastym zawodnikiem. I co z tego? Miał być przynajmniej ćwierćfinał, a wygląda na to, że znowu daliśmy się nabrać. I znowu będziemy grać o wszystko, a potem pewnie o honor i do domu. Śpiewać, że nic się nie stało. Jak każdy kibic polskiej reprezentacji, mam nadzieję, że rozniesiemy Kolumbię, rozgromimy Japonię i jakimś cudem wyjdziemy z grupy. Mam nadzieję, ale nie bardzo w to wierzę. Jest takie anglosaskie powiedzonko, które chyba nie ma polskiego odpowiednika: „Fool me once – shame on you, fool me twice – shame on me”. Może już czas dać sobie spokój z polską piłką i przerzucić się na bejsbol? Ale to nie takie proste, bo ta duma, której doświadczyłem 36 lat temu przed śnieżącym telewizorem, nie pozwala o sobie zapomnieć. Grzegorz Dziedzic rocznik 1974, urodzony w Lublinie tarnowiak. Człowiek wielu talentów i kilku zawodów, m.in. płytkarz, terapeuta uzależnień i dziennikarz. W Stanach Zjednoczonych od 18 lat. Od 2014 r. kieruje w “Dzienniku Związkowym” sekcją miejską. Pasjonat Chicago i historii chicagowskiej Polonii. Obecnie pracuje nad kryminałem historycznym, którego akcja dzieje się w polskim Chicago. fot.FACUNDO ARRIZABALAGA/EPA-EFE/REX/Shutterstock
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama