“Są tacy, którzy uważają, że zebrałem najlepszą grupę ludzi, jacy kiedykolwiek tworzyli rząd Stanów Zjednoczonych” – tymi słowami Donald Trump zachwalał członków swojego świeżo utworzonego gabinetu. Dziś obserwujemy, jak Biały Dom opuszczają kolejni współpracownicy prezydenta.
Trump z dnia na dzień i bez żadnego uprzedzenia zwolnił ze stanowiska sekretarza stanu Rexa Tillersona. Miejsce Tillersona zajmie dotychczasowy szef CIA Mike Pompeo. Z kolei amerykańskim wywiadem ma pokierować Gina Haspel, pierwsza kobieta na tym stanowisku.
Czwarty w państwie
To już nie jakaś banalna dymisja. Sekretarz stanu to nie tylko szef dyplomacji USA. To najważniejszy po prezydencie członek gabinetu. Zgodnie z konstytucją USA to czwarta osoba w linii sukcesji do stanowiska prezydenta – na wypadek śmierci lub niezdolności do rządzenia głowy państwa ustawiono go w kolejce za wiceprezydentem i przewodniczącym Izby Reprezentantów.
O tym, że relacje między dwoma panami nie były zawsze wzorowe, było wiadomo od jakiegoś czasu. Obaj mieli często bardzo krytyczne zdania na temat swoich wzajemnych talentów dyplomatycznych. Ale nic nie zapowiadało tak szybkiej dymisji. Tym bardziej, że w polityce zagranicznej Stanów Zjednoczonych wyzwań nie brakuje. Wymieńmy choćby napięcie na Półwyspie Koreańskim, ostatni kryzys na osi Londyn-Moskwa, czy powszechne światowe oburzenie po jednostronnym wprowadzeniu przez USA ceł na stal i aluminium.
Jeśli wierzyć mediom, Trump najpierw ogłosił dymisję Tillersona na Twitterze, a bezpośrednio zainteresowanego poinformował o niej dopiero trzy godziny później, dzwoniąc do Tillersona z pokładu Air Force One. Czarę goryczy miały przelać dzielące obu polityków różnice w polityce wobec Korei Północnej. W czasie, gdy Trump mówił o możliwości spotkania z komunistycznym satrapą Kim Dzong Unem, Tillerson nadal kontynuował jastrzębią retorykę wobec KRLD.
Kilka godzin po sekretarzu stanu „poleciał” zastępca Tillersona, Steve Goldstein, odpowiedzialny za dyplomację publiczną. Powodem były rozbieżności w wypowiedziach dla mediów na temat tego, w jaki sposób jego szef dowiedział się o dymisji.
Tego samego dnia z posadą pożegnał się osobisty asystent Trumpa, John McEntee. Powodem zwolnienia miały oficjalnie być kwestie bezpieczeństwa – McEntee miał stracić dostęp do informacji tajnych. Nieoficjalnie – podejrzenia o machlojki finansowe. To tłumaczyłoby wyprowadzenie byłego już asystenta z Białego Domu pod eskortą.
Dymisja za dymisją
Niezależnie od rzeczywistych przyczyn, i ta dymisja wpisała się w całą serię poprzednich. I utrwaliła przekonanie, że praca dla obecnego prezydenta jest zajęciem tymczasowym. Coraz częściej mówi się, że z prezydentem przestaną pracować wkrótce inni członkowie gabinetu – David Shulkan, Ryan Zinke, Betsy DeVos i Ben Carson. Każde z nich uwikłane jest w mniejszy lub większy skandal lub kontrowersję. Np. Zinke musi tłumaczyć się z funduszy wydanych na remont biura i korzystania z samolotów do celów prywatnych. I to w czasie, gdy sam forsował ostre cięcia w programach ochrony środowiska. Shulkin miał z kolei naruszyć zasady etyczne podczas podróży z żoną do Europy. Carson nie może wytłumaczyć, dlaczego w Departamencie Budownictwa wydano 31 tys. dolarów na nową zastawę stołową. DeVos nie była w stanie odpowiedzieć na podstawowe pytania dziennikarza "60 Minutes" dotyczące systemu edukacyjnego kraju. Dla porządku – pełni funkcję sekretarza ds. oświaty. Urzędników niższego szczebla i doradców, którzy rozstali się z prezydentem, trudno już dziś policzyć. Wymieńmy jednak choćby kilku najważniejszych:
• główny strateg Stephen K. Bannon – zwolniony po 211 dniach;
• główny doradca ekonomiczny Gary D. Cohn – odszedł po 411 dniach;
• dyrektor ds. komunikacji Mike Dubke – odszedł po 88 dniach;
• doradca ds. bezpieczeństwa krajowego Michael T. Flynn – zwolniony po 25 dniach;
• doradca Białego Domu Sebastian Gorka – zwolniony po 218 dniach;
• dyrektor ds. komunikacji Hope Hicks – odeszła po 405 dniach;
• zastępczyni doradcy ds. bezpieczeństwa krajowego K. T. McFarland – odeszła po 119 dniach;
• dyrektor ds. komunikacji Biura Komunikacji Publicznej Białego Domu Omarosa Manigaulty Newman – odeszła po 366 dniach;
• dyrektor ds. komunikacji Anthony Scaramucci – zwolniony po 10 dniach;
• dyrektor operacyjny Gabinetu Owalnego Keith Schiller – odszedł po 243 dniach;
• sekretarz prasowy, dyrektor ds. komunikacji Sean Spicer – odszedł po 183 dniach;
• zastępczyni szefa personelu Białego Domu Katie Walsh – odeszła po 70 dniach.
W zasadzie media nie piszą jedynie o tych członkach gabinetu, którzy siedzą jak przysłowiowe myszy pod miotłą, tak jak sekretarz rolnictwa Sonny Perdue i sekretarz pracy Alex Acosta.
Sekretarze z łapanki?
Nie brakuje więc opinii, że problemy obecnego prezydenta zaczęły się już na samym początku – w momencie wyboru współpracowników. W końcu pierwszy członek gabinetu – Tom Price, który kierował Departamentem Zdrowia i Spraw Społecznych odszedł po ujawnieniu, że na przeloty prywatnym samolotem wydał ok. 400 tys. dol. z pieniędzy podatników.
“Donald Trump jest prezydentem w typie samotnego wilka, który nie chce współrządzić z kimkolwiek innym ani nie chce pozwolić, aby ktokolwiek oprócz niego odcinał kupony od sukcesów – ocenia historyk amerykańskiej prezydentury Douglas Brinkley z Rice University. – W swoim gabinecie zebrał całą grupę oustsiderów i prawicowych ideologów. Wielu z nich to znani konserwatyści i bogaci biznesmeni. Ale to nie oznacza, że znają się oni na rządzeniu krajem”. Dziś Donald Trump sugeruje kolejne dymisje, które mają doprowadzić do utworzenia idealnego rządu.
Dymisje w prezydenckich gabinetach zdarzały się zawsze. W końcu każdy prezydent ma prawo dobierać sobie współpracowników. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że obecna polityka personalna w Białym Domu przypomina zarządzanie chaosem. A to ostatnia rzecz jakiej w dobie obecnych wyzwań międzynarodowych potrzebuje dziś największa potęga świata.
Jolanta Telega
[email protected]
Na zdjęciu: Rex Tillerson fot.Jim Lo Scalzo/EPA-EFE/REX/Shutterstock
Reklama