Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 09:21
Reklama KD Market

Miałbym, ale nie mam

W roku 1977 znajdowałem się jeszcze niestety po niewłaściwej stronie żelaznej kurtyny i kończyłem studia anglistyczne. Wtedy to właśnie do Warszawy przybył z wizytą prezydent Jimmy Carter. W czasie krótkiej ceremonii powitalnej na Okęciu amerykański przywódca powiedział kilka słów, które tłumaczone były na polski przez 31-letniego Stevena Seymoura, rodowitego Rosjanina, który spędził pięć lat w Polsce, a potem wyjechał do USA. To, że język polski nie był jego mową ojczystą, stało się oczywiste z chwilą, gdy z jego tłumaczenia wynikało, że Carter porzucił na zawsze Amerykę, by przyjechać do Polski i że pożądał Polaków (w sensie czysto cielesnym).

Zgromadzeni wokół Edwarda Gierka towarzysze mogli przez chwilę myśleć panicznie, że Carter nawiał ze swojej ojczyzny i poprosi zaraz w Warszawie o azyl polityczny, zapisując się jednocześnie do PZPR-u. Mnie zaś ta lotniskowa gafa utwierdziła w przekonaniu, iż obce języki należy studiować na tyle dogłębnie, by ustrzec się problemów i kompromitacji. Oczywiście wtedy nie wiedziałem jeszcze, że od angielskiej gramatyki zależeć będą losy amerykańskiego narodu.

Przed kilkunastoma dniami Donald Trump udzielił wywiadu gazecie „The Wall Street Journal”, w czasie którego odmówił udzielenia odpowiedzi na pytanie, czy miał jakikolwiek bezpośredni kontakt z „rakietowym chłopakiem”, czyli Kim Dzong Unem. Następnie stwierdził: „I probably have a very good relation with Kim” (Mam chyba bardzo dobrą relację z Kimem). Słowa te wywołały pewną konsternację, gdyż sugerowały, iż gdzieś za kulisami obaj przywódcy ze sobą bezpośrednio gadają, oddając się zapewne wnikliwym studiom porównawczym przycisków atomowych.

Przez następne dwa dni było na ten temat cicho, ale tylko pozornie, gdyż w czeluściach Białego Domu ukonstytuowała się, jak można się domyślać, specjalna ekipa do spraw gramatycznej interpretacji prezydenckich wypowiedzi. Ludzie ci usilnie pracowali nad tym, w jaki sposób zmienić przytoczone powyżej zdanie tak, by nie nasuwało myśli o pokątnych konszachtach Donalda z Kimem. No i wymyślili. Zarówno Biały Dom, jak i sam Trump poinformowali, że tak naprawdę prezydent powiedział: „I'd probably have a very good relation with Kim”, czyli „Miałbym chyba bardzo dobrą relację z Kimem”, ale podstępni i kłamliwi dziennikarze pominęli literę „d” z premedytacją, tak by zdanie warunkowe zmienić w oznajmujące.

Redakcja „The Wall Street Journal” oznajmiła, że posiada nagranie wywiadu, z którego wynika, że żadnej litery „d” nie było, na co Biały Dom stwierdził, że też ma nagranie, w którym rzeczona litera jest. Wynika stąd, że Trump udzielił jednocześnie dwóch wywiadów w odrębnych od siebie, równoległych rzeczywistościach, których istnienie jest zresztą cechą charakterystyczną obecnej ekipy rządzącej. Całkiem możliwe jest to, że w trzecim wywiadzie, w trzeciej równoległej rzeczywistości, prezydent wyznał, że jest z Kimem na ty i gra z nim często, acz pokątnie, w golfa.

Cały ten spór jest nie tyle o „d”, ile do „d” i przypomina kłótnię dwóch 5-latków w piaskownicy o to, czyje wiaderko jest większe i czyja łopatka piękniejsza, ale nie można się temu dziwić, gdyż taki jest obecnie poziom wszystkich amerykańskich dyskusji politycznych. Zastanawiam się jednak, dlaczego nasz niestrudzony przywódca czekał 48 godzin na to, by zakwestionować wraże i zdradliwe usunięcie przez piewców „fake news” warunkowości z jego zdania. Być może musiał najpierw zadzwonić do nieodzownego w tym przypadku lingwistycznego socjalisty Noama Chomsky’ego z prośbą o gramatyczną poradę.

W sumie nie ma czym się aż tak bardzo martwić. Wszak w swoim czasie prezydent John F. Kennedy pojechał do Berlina Zachodniego i oświadczył zgromadzonym pod berlińskim murem tłumom, iż jest nadziewanym marmoladą pączkiem („ich bin ein Berliner”). On sam nigdy się specjalnie tą deklaracją nie przejmował, natomiast różni spece od niemieckiej gramatyki do dziś spierają się o to, czy JFK istotnie zidentyfikował się publicznie z pieczywem, czy też powiedział poprawnie, iż czuł się berlińczykiem. Jedno jest pewne – językowej precyzji nigdy za wiele, o czym obecny Biały Dom zdaje się nie wiedzieć.

Andrzej Heyduk

Pochodzi z Wielkopolski, choć od dzieciństwa związany z Wrocławiem. W USA od 1983 roku. Z wykształcenia anglista (Uniwersytet Wrocławski), językoznawca (Lancaster University w Anglii) oraz filozof (University of Illinois). Dziennikarz i felietonista od 1972 roku - publikował m. in. w tygodniku "Wprost", miesięczniku "Scena", gazetach wrocławskich, periodyku "East European Journal", mediach polonijnych, dzienniku "Fort Wayne Journal". Autor słownika pt.: "Leksykon angielskiej terminologii komputerowej" (1991) oraz anglojęzycznej powieści pt.: "The Breslau Conspiracy" (2014).

 

Na zdjęciu: Kim Dzong Un fot.Rodong Sinmun/EPA
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama