Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
czwartek, 21 listopada 2024 23:40
Reklama KD Market

Zapal świeczkę za naszych

Zapal świeczkę za naszych
fot. EPA-EFE/PETER KOMKA
Niektórzy nie wrócili do Polski z walizką pełną dolarów. Kontakt z rodziną urwał się, czasami, bo sami tak chcieli, czasami tak chciała rodzina. Babki i dziadkowie zamerykanizowanych potomków może umrą w samotności, w domach opieki, a nawet na ulicy. Nikt nie postawi dla nich najpiękniejszego na całym cmentarzu granitowego nagrobka. W miejskiej kostnicy na liście nieodebranych ciał zdarzają się polskie nazwiska. Na szczęście zdarzają się również osoby, które regularnie sprawdzają te listy.

„Biała kobieta, lat 51–60, 43 kilogramy, włosy proste średniej długości, zielona bluza z napisem, na szyi religijny medalion. Znaleziona przy sklepie spożywczym przy ul. S. Clark. Biały mężczyzna, około sześćdziesiątki, niebieskie oczy, 1,67 m, fioletowy skórzany płaszcz, spodnie khaki. Znaleziony na chodniku w okolicy Lawrence i Kimball. 40–50-latek, 60 kilogramów, koszulka Gapa, nad kolanem tatuaż z sercem przebitym strzałą. Znaleziony w prowizorycznym namiocie na parkingu w okolicy Western i Addison.”

To opisy z listy 49 nierozpoznanych ciał znajdujących się obecnie w miejskiej kostnicy. Oprócz tego jest jeszcze inna lista – 62 zidentyfikowane ciała, po które nikt się nie zgłosił. W chłodnych murach Biura Ekspertyz Medycznych na ulicy Harrison w Chicago oczekują, aż odnajdzie je i godnie pochowa ktoś bliski. Jeżeli to nie nastąpi, ich ziemskie szczątki zostaną przekazane na cele naukowo-dydaktyczne lub pochowane w zbiorowej mogile osób o statusie bezdomnych. Na liście przeważają 50, 60 i 70-latkowie. Biali, czarni, Latynosi, Azjaci. Czasami opisom towarzyszą szkice lub zdjęcia.

Dziesięcioletnie doświadczenie terapeutyczne nauczyło Ewę Susman ze Zrzeszenia Amerykańsko-Polskiego, że gdy klient nie pojawia się na terapii lub w schronisku przez parę dni, należy – oprócz wykazu aresztowanych w biurze szeryfa – sprawdzić również tę listę. – I niestety często się zdarza, że odnajdujemy tam naszego klienta. Również Teresa Mirabella ze wspólnoty Anawim w ciągu 30 lat pracy z bezdomnymi sama nieraz odnajdywała swojego podopiecznego w miejskiej kostnicy. Dalej zaczyna się trudny proces i swego rodzaju walka o godny pochówek dla jednego z „naszych”, z zachowaniem polskich zwyczajów.

Ciało dla studentów

Gdy ktoś umiera na ulicach Chicago, policja najpierw wszczyna śledztwo w sprawie śmierci i próbuje ustalić tożsamość zmarłego. Następnie ciało trafia do powiatowego Biura Ekspertyz Medycznych, gdzie przeprowadzana jest sekcja zwłok w celu ustalenia przyczyny śmierci. Procedura ta obowiązuje nawet w przypadku „oczywistej” przyczyny śmierci, na przykład hipotermii, gdyż wielokrotnie okazuje się, że osoba zmarła wskutek zawału lub przedawkowania.

Po paru dniach ciało, po które nikt się nie zgłosił, może być zabalsamowane, a po miesiącu przekazane na cele naukowo-dydaktyczne lub też skremowane, wedle uznania Biura Ekspertyz Medycznych, co regulują specjalne rozporządzenia. Jeżeli krewny się odnalazł, lecz nie może pozwolić sobie na pochówek zmarłego, można ubiegać się o pomoc miasta. Specjalny koordynator pomoże zakwalifikować na pochówek ze statusem osoby niezamożnej. Pisemnej i ustnej zgody na spalenie ciała musi udzielić najbliższy krewny.

Po roku prochy zostają pogrzebane podczas zbiorowego pochówku w specjalnie wydzielonych sekcjach cmentarza przeznaczonych dla osób bezdomnych i niezamożnych. Od 2012 r. prochy te chowa się na cmentarzu Mount Olivet na dalekim południu Chicago lub w Homewood Memorial Gardens na południowych przedmieściach.

Ciepła krew

Śmierć polskich bezdomnych zdarza się często, bo do polonijnych schronisk trafiają osoby już po przejściach, schorowane, z uzależnieniami i wycieńczonym organizmem – zgodnie twierdzą Teresa Mirabella z Anawimu i Magda Zakrzewska z ośrodka dla bezdomnych Turning Point przy Zrzeszeniu Amerykańsko-Polskim. Mirabella przez 30 lat pochowała już ponad 150 osób. Jedni umarli wskutek nocnego ataku padaczki, inni zamarzli, jeszcze inni wykrwawili się na śmierć. – Gdy rezydenta nie było rano na zebraniu, należało sprawdzić pokój. Tam leżał – młody człowiek, który podczas ataku padaczki udusił się między łóżkiem a ścianą. Innego mężczyznę, niewiele po pięćdziesiątce, udało się namówić do powrotu do Polski. Miał już wyjeżdżać, gdy przestał się pokazywać. Wchodzimy do pokoju, a tam cała ściana, łóżko, podłoga we krwi. Niewykryta choroba wątrobowa – wspomina Mirabella, która z zawodu jest pielęgniarką. Policja zaplombowała sypialnię, powiedziała, że będzie śledztwo. Na zewnątrz były ponad 32 stopnie Celsjusza, w całym schronisku czuć było ciepłą krew. Gdy postraszyłam ich skargą do miasta, odplombowali pokój, a chłopaki wyszorowali ściany i podłogi. Innym razem ktoś chciał uciekać, przywidziało mu się, że nie może wyjść drzwiami, z okna spuścił prześcieradła, upadł na cement z drugiego piętra i się zabił.

Przyjąć prochy z USA

Gdy umrze jeden z zapomnianych „naszych”, pierwsza rzecz to próby odnalezienia i nawiązania kontaktu z jego rodziną – czy to w Stanach, czy w Polsce. Dlatego przy przyjmowaniu do ośrodków pracownicy starają się wydobyć od bezdomnych jak najwięcej informacji. W poszukiwaniu krewnych Mirabella i pracownicy Zrzeszenia bardzo chwalą sobie współpracę i pomoc polskiego konsulatu w Chicago. – Pierwszy krok to sprawdzenie kartoteki w okręgu konsularnym na podstawie ostatnio wypełnianego wniosku paszportowego – tłumaczy konsul generalny Piotr Janicki. Dlatego tak ważne jest podawanie we wniosku paszportowym danych osoby, którą należy powiadomić w nagłych wypadkach. Jeżeli nie ma u nas wniosku paszportowego, sięgamy do bazy w Polsce – kontaktujemy się z urzędem wojewódzkim, lokalną policją z prośbą o kontakt z ostatnim znanym adresem widniejącym na wniosku paszportowym w Polsce. – Służby te działają bardzo sprawnie i zazwyczaj w ciągu jednego do paru dni rodzina zostaje poinformowana – dodaje wicekonsul ds. kontaktów z Polonią Piotr Semeniuk.

Jeżeli uda się odnaleźć rodzinę, reakcje są różne. Czasami zdziwienie, że krewny w ogóle jeszcze żył, bo przez lata nie dawał o sobie znać. Tak było w przypadku 55-latka, który zapadł w śpiączkę i zmarł po dwóch tygodniach. – Udało się odnaleźć rodzinę tego pana, która w ogóle nie miała pojęcia, że był w Stanach Zjednoczonych. To było dla wszystkich bardzo trudne, gdyż nieraz bardzo zżywamy się z naszymi klientami – opowiada Zakrzewska. Ta rodzina przyjęła prochy swojego krewnego. Ale są też tacy, którzy nie chcą mieć ze zmarłym nic wspólnego. Bezdomni niejednokrotnie pozostawiają wśród bliskich wiele goryczy. Wiąże się z tym mnóstwo emocji: żal, ból, złość, gniew. Jednak najczęściej w głosie krewnych słychać obawę – przed kosztami, formalnościami, rachunkami medycznymi. Jednak jeżeli tylko jest wola przyjęcia ciała lub prochów, pomoc zawsze się znajdzie.

Tysiąc od pielęgniarza

Teresa Mirabella ma zaprzyjaźnionego pogrzebowego, z którym współpracuje od wielu lat. Gdy tylko zajdzie potrzeba, pomaga on godnie pochować bezdomnych rodaków na lokalnych cmentarzach. Niejednokrotnie za usługi zaakceptował od Mirabelli niepełną sumę, a czasami tylko tyle, ile udało jej się uzbierać. Wspólnie chowali rodaków na cmentarzu Wszystkich Świętych w Des Plaines, później na św. Wojciecha w Niles. Gdy Kościół zezwolił na kremację zwłok, koszty pochówku, a i wysyłki zmarłego do Polski, znacznie spadły. Wysłanie ciała do Polski kosztuje kilka tysięcy dolarów, wysłanie urny z prochami – 60–70 dolarów. – Taką sumę jesteśmy w stanie zebrać między sobą, albo wystawiając puszkę w recepcji – mówi Zakrzewska. Mirabella również prowadzi zbiórki, ale nieraz chowała bezdomnych z własnej kieszeni. Wspomina, jak podczas pracy w szpitalu personel dowiadywał się, że ma kłopot z wysłaniem ciała do Polski i czarnoskóry pielęgniarz z nocnej zmiany kilkakrotnie przyniósł jej tysiąc dolarów. Dalej zaprzyjaźniony pogrzebowy załatwia formalności, ciało wystawiane jest w kościele, jest msza święta, grabarz zabiera ciało, przynosi prochy. Kiedyś Mirabella musiała z prochami i dokumentacją jeździć do konsulatu, dziś wystarczy już tylko sama dokumentacja. A jest jej sporo. Akt zgonu, zgoda na spalenie, potwierdzenie zawartości urny, pozwolenie administracji w Polsce na przywiezienie prochów, potwierdzenie miejsca pochówku.

Zbyt wielki wstyd

Na spotkaniach grup terapeutycznych Ewa Susman ze Zrzeszenia próbuje podejmować z klientami rozmowy na temat preferencji co do miejsca i sposobu pochówku, lecz przychodzi to z ogromnym oporem. Nawet osoby po przejściach, zaniedbane zdrowotnie, które same nie raz otarły się już o śmierć, nie chcą o tym rozmawiać. Przybierają postawę „jakoś to będzie”. Może dlatego, że wiedzą, że taka rozmowa wiązałaby się z rachunkiem sumienia z całego życia, na który rzadko kiedy są gotowi. Dlatego uciekają dalej w samotność i nałogi. Mirabella często zachęca bezdomnych, których zdecydowana większość nie ma uregulowanego pobytu, do powrotu do Polski. Tam zawsze się gdzieś „zahaczą”, a w razie czego państwo zadba przecież o swojego obywatela. Również i te propozycje często zostają odrzucane. Imigranci, którym się nie udało, wybierają życie i śmierć w samotności, bo wstyd jest zbyt wielki.

Jest jeszcze inna przyczyna umierania w samotności na emigracji – odrzucenie ze strony bliskich spowodowane znieczulicą, ale również bezradnością wobec starości i choroby. Taki nasilający się trend, również wśród starszych polskich imigrantów, obserwuje od jakiegoś czasu ks. Łukasz Kleczka, salwatorianin z Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w Indianie. – Bliscy trafiają do domów opieki, początkowo o lepszym standardzie, lecz im bliżej końca, tym ośrodki te stają się gorsze. Rodzina nie życzy sobie żadnych ceremonii ani modlitw. Zależy im tylko, aby skremować ciało, a prochy najchętniej zutylizowaliby gdzieś w pobliżu domu, poza cmentarzem. Szpitale i domy opieki nie udzielają informacji na temat pacjentów, więc czasem sami szukamy starszych polskich imigrantów i próbujemy dotrzeć do nich z posługą.

Umierać na emigracji

Są i tacy, którzy za życia planują sobie pochówek, aby upewnić się, że będą pochowani, a przy okazji nikogo nie obarczać. Do ks. Kleczki zadzwoniła niedawno starsza Polka, bo chciała oddać swoją pokaźną bibliotekę przed pójściem do domu opieki. „Proszę przyjechać, tylko nie jutro, bo jutro idę załatwiać sobie pogrzeb”. – W Polsce zdarzało się, że starsze osoby przygotowywały sobie „rzeczy do trumny” – ubrania, w których życzyły sobie być pochowane, ale nikt nie planował pogrzebu z samej obawy, że może nie zostać pochowany – wspomina ks. Kleczka.

– Wszyscy chcemy odchodzić w komforcie i bezpieczeństwie. Mieć możliwość pożegnania się z bliskimi, może przeprosić, podziękować. W ostateczności wszyscy mamy też sentyment do kraju z dzieciństwa, w którym się wychowaliśmy. Jeżeli na emigracji zostaliśmy sami, tego komfortu brak, a i umieranie jest czymś strasznym – twierdzi Zakrzewska. Biedni i bezdomni nieraz umierają w najgorszych warunkach. I choć zdaniem ks. Kleczki sentyment co do miejsca śmierci czy pochówku może mieć znaczenie w planowaniu, lecz już niewielki w chwili samej śmierci – każdy zasługuje na godny pochówek.

W 2016 roku Konsulat Generalny RP w Chicago wydał 283 zaświadczenia konsularne na przewóz zwłok lub urny z prochami do Polski. W 2017 r. tych zaświadczeń było do tej pory 251. Według wicekonsula Semeniuka, przypadki poszukiwania rodziny zmarłego obywatela RP zdarzają się regularnie, aczkolwiek nie można wskazać, że jest ich bardzo dużo. W przypadku zgonu polskich obywateli na terenie chicagowskiego okręgu konsularnego większość pochówków odbywa się jednak w USA.

Wśród klientów ośrodka przy Zrzeszeniu od początku roku zmarło około osiem osób, w tym pięć na ulicy. Teresa Mirabella chowa około siedem osób rocznie. Większość nich nie skończyła pięćdziesiątki. Tylko dwa miesiące temu miała cztery pogrzeby. Kiedy tylko może, jeździ po szpitalach, domach opieki i cmentarzach, gdzie zapala świeczkę dla „naszych”. – Oni nie są gorsi niż my – mówi Mirabella, która jest również psychologiem. – Wciąż nie rozumiemy, dlaczego jedni się uzależniają, a drudzy nie. Dlaczego jednym się udaje, a innym nie.

W listopadzie w kościołach zaleca się, żeby dawać na wypominki, pamiętać o swoich rodzinach i bliskich. Bliskich – również tych w sosnowych skrzyniach, urnach z prochami, miejskiej kostnicy, zbiorowych grobach...

Joanna Marszałek

[email protected]
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama