Donald Trump wystąpił po raz pierwszy na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ, gdzie wygłosił pesymistyczne, by nie powiedzieć hiobowe, przemówienie. Dał wszystkim światowym przywódcom do zrozumienia, iż liczy się dla niego wyłącznie Ameryka, a losy innych narodów, nawet sojuszniczych, za bardzo go nie interesują. Powiedział też, że – jeśli zajdzie taka potrzeba – bez wahania unicestwi całą Koreę Północną. Nie podejrzewam, by się przedtem choć przez chwilę zastanowił, co te słowa znaczą.
Amerykański przywódca wyznaje światu, że jest gotów wyrżnąć w pień cały naród. Nie tam jakiegoś przysadzistego Kima i jego idiotycznych zauszników, ale wszystkich mieszkańców kraju, a zatem tych, którzy od lat klepią biedę lub cierpią z powodu głodu w kraju, który zdaje się być jednym, wielkim obozem koncentracyjnym. Innymi słowy, gotów jest zamordować miliony zupełnie niewinnych ludzi. Gdyby alianci i Rosjanie w ten sam sposób podchodzili do dzieła wyzwolenia faszystowskich obozów koncentracyjnych, rozwaliliby Auschwitz i Dachau w puch. Owszem, zginęliby przy tej okazji więźniowie, ale ważniejszy byłby dla nich fakt, iż śmierć ponieśliby również ich niemieccy oprawcy.
W polityce często jest tak, że wygłaszane są publicznie słowa, które nie mają większego znaczenia, gdyż wszyscy doskonale wiedzą, że są bez jakiegokolwiek pokrycia w czynach. Trzeba mieć pobożną nadzieję, iż tak samo jest w przypadku Trumpa i jego pogróżek pod adresem Korei Północnej. Trzeba też mieć nadzieję, iż prezydent nie uważa, że kraj ten jest rakiem na światowym ciele, którego można usunąć precyzyjną chirurgią. Wystarczy spytać o to dowolnego, amerykańskiego generała, by się dowiedzieć, że jakakolwiek interwencja zbrojna w Korei Północnej stanie się natychmiastową katastrofą dla Korei Południowej, a być może również dla Chin i Rosji. Jeśli zaś Trumpowi marzy się jakiś „wybiórczy” atak nuklearny na wybrane obiekty północnokoreańskie, to jest to dowód jego absolutnego szaleństwa.
Niezaprzeczalnym faktem jest to, iż Kim Dżong-Un jest człowiekiem niebezpiecznym i że niemal codziennie drwi sobie ze światowej opinii publicznej, postanowień ONZ, itd. Jeśli jednak podstawą amerykańskiej polityki w obliczu tego problemu ma być nazywanie go z międzynarodowej trybuny „rakietowym facetem” oraz grożenie mu totalną zagładą, to Biały Dom redukuje się automatycznie do śmiesznego gracza z nuklearną szabelką, który – jeśli się odpowiednio zirytuje – gotów jest niemal na wszystko i który nie potrafi na arenie międzynarodowej sensownie dyskutować o czymkolwiek.
Niektórzy komentatorzy wyrazili pogląd, że przemówienie Trumpa w ONZ było dobre, gdyż prezentowało amerykańską siłę i zdecydowanie. Groźba zabicia kogoś lub obietnica czyjejś totalnej destrukcji niemal nigdy nie jest przejawem siły. Wręcz przeciwnie – zwykle oznacza słabość, strach lub brak zdecydowania. Gdy prezydent John F. Kennedy stanął w obliczu niemal nieuchronnej wojny nuklearnej z Rosją Chruszczowa, nie wygłaszał głupawych komentarzy o wysadzeniu w powietrze Kremla, ani też nikomu publicznie nie groził. Prowadził natomiast zakulisowo intensywne negocjacje, które przekonały w końcu sowieckiego przywódcę, że Ameryka nie żartuje i że przekroczenie pewnych granic spowoduje katastrofalne następstwa – dla obu stron.
Dziś skuteczna dyplomacja amerykańska jest o tyle trudna, iż nikt dokładnie nie wie, kiedy Trump żartuje, a kiedy mówi serio, co w czasie tzw. kryzysu kubańskiego miałoby zapewne tragiczne skutki. Na razie tak poważnego konfliktu jak w latach 60. nie ma, ale jeśli kiedyś do niego dojdzie, trzeba będzie zapewne odkurzyć schrony przeciwatomowe.
Andrzej Heyduk
Pochodzi z Wielkopolski, choć od dzieciństwa związany z Wrocławiem. W USA od 1983 roku. Z wykształcenia anglista (Uniwersytet Wrocławski), językoznawca (Lancaster University w Anglii) oraz filozof (University of Illinois). Dziennikarz i felietonista od 1972 roku - publikował m. in. w tygodniku "Wprost", miesięczniku "Scena", gazetach wrocławskich, periodyku "East European Journal", mediach polonijnych, dzienniku "Fort Wayne Journal". Autor słownika pt.: "Leksykon angielskiej terminologii komputerowej" (1991) oraz anglojęzycznej powieści pt.: "The Breslau Conspiracy" (2014).
Reklama