Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 18:51
Reklama KD Market

Doświadczenie, którego się nie zapomina

Wspomnienia chicagowskiego strażaka z Ground Zero


 

W akcji odgruzowywania Ground Zero – po najgroźniejszym w dziejach USA zamachu terrorystycznym – brało udział czternastu chicagowskich strażaków, był wśród nich Neil Pantelis z remizy w chicagowskim Bucktown, na północnym zachodzie miasta. 16 lat później ciągle na nowo przeżywa zarówno sam atak, jak i udział w akcji.



Neil Pantelis poleciał do Nowego Jorku z grupą 14 chicagowskich strażaków siedem dni po ataku 18 września 2001 roku. Wyjechał wraz z dwoma kolegami z macierzystej remizy w Bucktown, z przyjacielem Michelem Boydem i kapt. Jamesem Purlem.

Pomagać ponad wszystko

– Bardzo chciałem pomagać w miejscu katastrofy w każdy sposób, w jaki tylko mogę. I nie miało znaczenia to, czy moja pomoc ma polegać tylko na podawaniu dalej wiadra z gruzem. Po prostu chciałem przyłączyć się do tej akcji – opowiada nam Neil Pantelis, chicagowski strażak z 29-letnim stażem.

Pantelis wspomina, że z kolegami leciał do Nowego Jorku z lotniska Midway. Załoga samolotu, którym podróżowali poinformowała pasażerów przez megafon, że są zaszczyceni faktem, że na pokładzie jest grupa strażaków jadących, by wziąć udział w akcji ratunkowej. – Wyrażano się z uznaniem o tym co robimy, pasażerowie zaczęli bić nam brawo. Byłem za to wdzięczny, ale czułbym się lepiej, gdybyśmy już mieli okazję rzeczywiście w jakiś sposób pomóc – wspomina.

Pamiętna podróż

Pantelis dobrze pamięta ten rejs i swoje myśli. – Gdy lecieliśmy nad Wielkimi Jeziorami zauważyłem, że przychodzą mi do głowy myśli i skojarzenia związane z tym, co przeżywali ludzie w porwanych samolotach. Wyobraziłem sobie, jaki potworny strach i przerażenie musieli przeżywać.

Podczas rejsu rozglądał się po pokładzie, szacował wzrokiem odległości między rzędami krzeseł i wejściem do kabiny pilota, tak jak to zapewne robili pasażerowie porwanych samolotów, próbując analizować wszystkie opcje ratunku. – Inaczej patrzyłem też na stewardessy; myślałem, że chyba ciągle są w okropnym strachu – dodaje.

To trudno było sobie wyobrazić

Gdy podchodzili do lądowania, wypatrywał przez okno miejsca, gdzie zostały zburzone wieże World Trade Center. – Najpierw zobaczyłem Statuę Wolności, a potem dym unoszący się z miejsca, gdzie kiedyś znajdowały się bliźniacze wieżowce WTC. Nie wierzyłem własnym oczom. Oniemiałem. Po prostu trudno mi było zrozumieć, że to wszystko wydarzyło się naprawdę – wspomina.

Wylądowali w Nowym Jorku 18 września o 16.30. Ciągle ma TEN bilet lotniczy.

Uczucia niedowierzania i grozy zwiększyły się po przybyciu na miejsce katastrofy. Widok olbrzymiego, wciąż dymiącego rumowiska pozostanie z Pantelisem do końca życia, mimo że z racji zawodu wiele razy stawał w obliczu niebezpieczeństw, zagrożenia życia i ludzkiego nieszczęścia. – Choć wcześniej widziałem zdjęcia, to co ujrzałem na własne oczy, przeszło wszelkie wyobrażenia. Byłem zaskoczony ogromem obszaru zniszczeń. W gruzach legły nie tylko wieże WTC, ale wiele innych budynków. I wszystko było albo zmiażdżone, pokruszone, sproszkowane, albo spalone i stopione. Zobaczyliśmy fragmenty budynków powbijane w inne i sterczące bardzo wysoko w niebo. Pobite szkło zwisające z gmachów, jak po najgorszych wichurach w Chicago. Widzieliśmy też wieżowiec może 20-piętrowy, którego schodki przeciwpożarowe były kompletnie zapchane papierami od dołu do samej góry, jak dziwaczny, gigantyczny kosz na śmiecie. Taki widok zmusza do zastanowienia się, jak do tego doszło, jakie prawa fizyki działały.



 



Na Ground Zero codziennie jeździli ciężarówką. Dostali sprzęt, maski ochronne, rękawice i pięciogalonowe wiadra. Choć było to tydzień po zamachu, ciągle widać było w niektórych miejscach dym. W powietrzu unosił się przykry zapach.

Zobaczyliśmy fragmenty budynków powbijane w inne i sterczące bardzo wysoko w niebo. Pobite szkło zwisające z gmachów, jak po najgorszych wichurach w Chicago. Widzieliśmy też wieżowiec może 20-piętrowy, którego schodki przeciwpożarowe były kompletnie zapchane papierami od dołu do samej góry, jak dziwaczny, gigantyczny kosz na śmiecie. Taki widok zmusza do zastanowienia się, jak do tego doszło, jakie prawa fizyki działały"




Przez następne trzy dni strażacy z Chicago pracowali stojąc w szeregu kilkudziesięciu innych ochotników zbierających do wiader gruz i wszelkie inne odpady. Zawartość każdego wiadra była starannie sprawdzana. – Jeśli zauważyliśmy coś ważnego, np. szczątki ludzkie, fragmenty samolotu, trzeba było zatrzymać się i zawiadomić koordynatora o znalezisku, a on wzywał ekipy specjalistyczne z Nowego Jorku z tresowanymi psami.


Życzliwość, serdeczność, patriotyzm

Akcja odgruzowywania była bardzo dobrze zorganizowana. Realizowano ją sprawnie i szybko. – Każdy pracował w milczeniu robiąc dokładnie to, co trzeba było zrobić. Nikt nikomu nie musiał nic mówić, ale co ważniejsze – atmosfera między ludźmi była niezwykle życzliwa, serdeczna. Wszyscy się dobrze rozumieli. Ta praca i tragedia jednoczyły ludzi, wzbudzały patriotyzm. Pamiętam, jak wielu rozpłakało się, gdy z gruzów wydobyliśmy ocalałą, niezniszczoną głowę rzeźby amerykańskiego orła – wspomina Pantelis.

Nowojorczycy z wdzięcznością przyjmowali ochotników z całego kraju, biorących udział w różnych akcjach pomocowych, zapewniając im bezpłatny pobyt i utrzymanie. Tej gościnności doświadczyli też chicagowscy strażacy, którzy za darmo mieszkali w hotelu, jeździli miejskimi autobusami i żywili się w restauracjach.

Do Chicago powrócili po czterech dniach, 21 września. Również linie lotnicze ATA (już nieistniejące) zwróciły im pieniądze za przelot.

Przełomowe doświadczenie

Neil Pantelis uważa swój udział w odgruzowywaniu Gound Zero za wielkie, przełomowe doświadczenie swego życia – pełne tragedii, rozpaczy, ale i nadziei. Wstrząsające, ale równocześnie inspirujące.

Swoimi wciąż żywymi wspomnieniami niemal rokrocznie dzieli się z uczniami chicagowskich szkół, którzy przy okazji obchodów kolejnych rocznic 9/11 odwiedzają remizę w Bucktown. Niestety w uroczystościach nie bierze od kilku lat udziału przyjaciel Neila – strażak Mike Boyd, który zmarł na raka; być może spowodowanego toksycznymi substancjami, z jakimi wszedł w kontakt podczas nowojorskiej akcji. Pantelis, podobnie jak pozostali koledzy z jego strażnicy, którzy wraz z nim brali udział w odgruzowywaniu, przez kilka miesięcy silnie kasłał.

Wśród pamiątek, które naszemu rozmówcy zostały z 9/11 jest latarka, którą miał ze sobą w Nowym Jorku i którą co roku zapala z okazji rocznicy ataku. Jest też fragment nadtopionego, zielonego szkła, który podniósł z ziemi na Ground Zero, przypominający mu o bezmiarze tragedii.

Alicja Otap

[email protected]

Zdjęcia z archiwum prywatnego N. Pantelisa

5

5

4

4

3

3

2

2

1

1

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama