Najbardziej przegranym politykiem obecnej administracji waszyngtońskiej jest z pewnością wiceprezydent Mike Pence. Owszem, może zostać prezydentem, ale tylko przy założeniu, że Trump albo sam zrezygnuje przed upływem pierwszej kadencji, albo zostanie usunięty z urzędu. Jeśli do niczego takiego nie dojdzie, były gubernator Indiany pozostanie w swej obecnej roli usłużnego, pełnego adoracji podnóżka Donalda. Jego nazwisko będzie już zawsze kojarzone z „trumpizmem”, co w przyszłości stanie się nieuchronnie bardzo ciężkim bagażem politycznym.
Jednak pozycja Pence’a jest fatalna również z innego powodu. Ostatnio pojawiły się w prasie doniesienia o tym, że wiceprezydent zorganizował własny komitet polityczny (political action committee, PAC), co zwykle sygnalizuje przygotowania do startu w przyszłej kampanii politycznej. Podjął też szereg innych kroków, które zdają się wyraźnie sugerować, że myśli o swojej przyszłej prezydenturze. Na tak wczesnym etapie kadencji prezydenta jeszcze żaden wiceprezydent w historii nie miał swojego PAC-u. Dziennikarze „The New York Times” twierdzą, że ambicje prezydenckie Pence’a potwierdziło 87 członków Kongresu i że ich dane na ten temat są niepodważalne.
Pence i jego ludzie zareagowali na te doniesienia niemal histerycznie, nazywając je bzdurnymi i zmyślonymi. Publiczna histeria jest w tym przypadku uzasadniona. Pence musi pokazać swojemu panu i władcy, że niczego za jego plecami nie knuje i nie ma zamiaru z nim w jakikolwiek sposób konkurować. Jak przekonało się już wielu byłych pracowników Białego Domu (Sean Spicer, Anthony Scaramucci, etc.) Trump nie toleruje jakichkolwiek przejawów braku posłuszeństwa. Każdy jego współpracownik może dziś być bliskim zaufanym, a jutro przeciętnym bezrobotnym. Jeśli zatem Pence istotnie stara się budować jakiś podkład pod swoją przyszłą karierę prezydencką, co wydaje się być bardzo prawdopodobne, musi zachowywać niezwykłą ostrożność. Ma przed sobą zadanie niemal niewykonalne. Trzeba pamiętać o tym, że wprawdzie prezydent nie może zwolnić Pence’a z pracy, ale może zakulisowo zmusić go do rezygnacji, co miało już zresztą miejsce w amerykańskiej historii w przypadku zastępcy Nixona, Spiro Agnewa.
Na razie, niezależnie od tego co Pence robi pokątnie, jest bodaj jedynym człowiekiem w kraju, który zawsze wpatruje się w Trumpa niczym w boga, z uwielbieniem i podziwem. Pence często wspomina o tym, że jest człowiekiem bardzo religijnym i że jego zasady moralne wynikają z wiary. Znany jest między innymi z tego, że obiadów w restauracjach nigdy nie jada sam na sam z kobietami, a jedynie ze swoją małżonką, gdyż spotkania przy biesiadnym stole z płcią przeciwną są dla niego „niewłaściwe”. Mimo to, swoją karierę polityczną skojarzył raz na zawsze z człowiekiem o wątłej kondycji moralnej, który pod wieloma względami jest zaprzeczeniem chrześcijańskiej etyki i który wygłosił bardzo wiele niezwykle bulwersujących, obraźliwych sentencji. W tym sensie Pence kompletnie porzucił swoje wartości na rzecz mariażu z człowiekiem, z którym teoretycznie nie powinien mieć nic wspólnego.
Dla Pence’a jedyną drogą do Białego Domu byłaby samodestrukcja Trumpa. Jest to tym samym droga donikąd, bo nawet gdyby do czegoś takiego doszło, Pence byłby automatycznie uważany za „Trumpa numer 2”. Na jego niekorzyść działa dodatkowo to, iż jest politykiem pozbawionym jakiejkolwiek charyzmy. Oczywiście sprawy zmieniłyby się dramatycznie, gdyby Pence pewnego dnia oświadczył, że zrywa z prezydentem i podaje się do dymisji. Na to jednak zdecydowanie się nie zanosi.
Andrzej Heyduk
Pochodzi z Wielkopolski, choć od dzieciństwa związany z Wrocławiem. W USA od 1983 roku. Z wykształcenia anglista (Uniwersytet Wrocławski), językoznawca (Lancaster University w Anglii) oraz filozof (University of Illinois). Dziennikarz i felietonista od 1972 roku - publikował m. in. w tygodniku "Wprost", miesięczniku "Scena", gazetach wrocławskich, periodyku "East European Journal", mediach polonijnych, dzienniku "Fort Wayne Journal". Autor słownika pt.: "Leksykon angielskiej terminologii komputerowej" (1991) oraz anglojęzycznej powieści pt.: "The Breslau Conspiracy" (2014).
Reklama