Mamy za sobą sześć miesięcy rządów Donalda Trumpa i jedno jest pewne – w amerykańskiej terminologii politycznej zagościł na stałe termin „fake news”. Wojna prezydenta z mediami wydaje się nie mieć granic, a jej podstawą jest przekonanie, że najważniejsze w USA gazety i stacje telewizyjne oferują przede wszystkim wiadomości fałszywe, czy też zmyślone, a robią tak tylko po to, by zaszkodzić obecnej administracji. Trump głosił tę tezę już w czasie kampanii wyborczej, a dziś głupoty o „fake news” opowiadają również jego doradcy oraz rzecznik prasowy Białego Domu Sean Spicer.
Faktem jest to, że pewna część elektoratu rzeczywiście patrzy podejrzliwie na pracę dziennikarzy. Jednak skomasowany, codzienny atak na media zaczyna przynosić efekty odwrotne od zamierzonych, ponieważ nagie, niepodważalne fakty przeczą skutecznie narracji Trumpa. Zresztą jest to niemal zawsze narracja cząstkowa, niekompletna i pokrętna. Obecna administracja nigdy niczego nie ujawnia, chyba że nie ma innego wyjścia, ani też nigdy za nic nie przeprasza, nawet w obliczu oczywistych błędów. Tak zwana afera rosyjska nigdy nie stałaby się tak poważna, gdyby nie nieustanne krętactwa i kłamstwa jej głównych bohaterów.
Doskonałym przykładem może być głośne już dziś, a w swoim czasie tajne spotkanie Jareda Kushnera, Paula Manaforta i Donalda Trumpa juniora z podejrzanymi postsowieckimi typami. Początkowo Jared i Don twierdzili, że z żadnymi Rosjanami nigdy się nie spotykali, a gdy spotkanie to wyszło na jaw, syn prezydenta zapewnił, że było ono zupełnie bez znaczenia, dotyczyło wyłącznie kwestii adopcji dzieci rosyjskich przez Amerykanów, a rozmawiano z prawniczką, która nie ma nic wspólnego z Kremlem. Jednocześnie prezydent zapewnił, iż o spotkaniu tym nic nie wiedział i dodał – jak zwykle – że wszystkie wieści na ten temat stanowią przykład „fake news”.
Obecnie wiemy już, że w spotkaniu brało w sumie udział osiem osób i jak tak dalej pójdzie, może się okazać, że można będzie ze wszystkich uczestników skonstruować drużynę piłkarską. W rozmowie chodziło niemal na pewno o materiały potencjalnie szkodliwe dla Hillary Clinton. Jednocześnie okazało się, że Manafort, były szef kampanii wyborczej Trumpa, był w ubiegłym roku – a zatem wtedy, gdy uczestniczył w tym spotkaniu – zadłużony u Rosjan na sumę 17 milionów dolarów, o czym przedtem nigdy nie wspominał, podobnie zresztą jak milczał o swoich rozlicznych powiązaniach z oligarchami ukraińskimi i rosyjskimi.
Wszystkiego tego nikt nie zmyślił, ani też nie sfałszował. Są to fakty, które nieuchronnie wychodzą na jaw dzięki nieustępliwości i niezależności wszystkich tych reporterów, których Trump systematycznie znieważa. W sumie scenariusz jest niemal zawsze ten sam. Ujawniane jest jakieś nowe wydarzenie, które Trump natychmiast nazywa produktem fałszywych mediów. A gdy wydarzenie owo zaczyna potem obrastać w coraz to nowe, łatwe do sprawdzenia sensacje, prezydent nigdy się nie wycofuje, lecz nalega, iż mamy do czynienia z polityczną nagonką, wynikającą z wrodzonej wredności świata w stosunku do jego wspaniałej i czystej jak łza osoby.
W ten sposób wciskana jest nam niemal codziennie ta sama bzdura. Wszystko to, co prawdziwe i potwierdzone, jest kłamstwem skleconym przez „fake news”, natomiast kompletne fałszerstwa to albo czysta prawda, albo też tzw. alternatywne fakty. W rzeczywistości jednak przymiotnik „fake” nadal na szczęście nie przystaje do amerykańskich mediów, natomiast coraz bardziej pasuje do Białego Domu.
Andrzej Heyduk
Pochodzi z Wielkopolski, choć od dzieciństwa związany z Wrocławiem. W USA od 1983 roku. Z wykształcenia anglista (Uniwersytet Wrocławski), językoznawca (Lancaster University w Anglii) oraz filozof (University of Illinois). Dziennikarz i felietonista od 1972 roku - publikował m. in. w tygodniku "Wprost", miesięczniku "Scena", gazetach wrocławskich, periodyku "East European Journal", mediach polonijnych, dzienniku "Fort Wayne Journal". Autor słownika pt.: "Leksykon angielskiej terminologii komputerowej" (1991) oraz anglojęzycznej powieści pt.: "The Breslau Conspiracy" (2014).
Reklama