Sąd: b. ksiądz ma przeprosić b. ministranta za molestowanie seksualne
- 07/19/2017 03:09 PM
Były ksiądz z parafii św. Kazimierza w Kartuzach (Pomorskie) ma przeprosić byłego ministranta za molestowanie seksualne sprzed 35 lat - orzekł w środę Sąd Okręgowy w Gdańsku. Wyrok wydany w cywilnym procesie o ochronę dóbr osobistych, nie jest prawomocny.
Przeprosiny nakazane przez sąd byłemu duchownemu mają mieć formę listu. Sąd oddalił jednocześnie żądanie 10 tys. zł zadośćuczynienia, jakiego żądał powód, 48-letni Marek Mielewczyk (zgodził się podanie nazwiska). Pieniądze miały trafić na konto fundacji "Nie lękajcie się", którą założył.
"Ja Andrzej S. (w liście będzie nazwisko pozwanego - PAP) przepraszam Marka Mielewczyka za naruszenie jego dóbr osobistych w postaci godności oraz nietykalności cielesnej, które nastąpiły w okresie trwania mojej posługi kapłańskiej w parafii pw. św. Kazimierza w Kartuzach" - tak według sądu ma brzmieć treść przeprosin.
Tekst ma być napisany na komputerze, ale podpisany własnoręcznie imieniem i nazwiskiem przez b. kapłana oraz wysłany listem poleconym na adres powoda.
Z uwagi na to, że proces miał charakter niejawny, sąd nie wygłosił ustnego uzasadnienia wyroku.
Oprócz Andrzeja S. Mielewczyk pozwał do sądu także kartuską parafię oraz Diecezję Pelplińską. Nikt z pozwanych nie stawił się na ogłoszeniu wyroku - nie wiadomo więc czy będzie apelacja.
Mielewczyk powiedział dziennikarzom, że jest zadowolony z decyzji sądu.
"Mam jedynie żal do strony Kościoła, że przez cały okres trwania procesu nie odezwała się do mnie jako osoby pokrzywdzonej z jakąkolwiek pomocą o charakterze prawnym czy psychologicznym. Trudne jest także to, że ksiądz nadal, mimo, że został wydalony ze stanu kapłańskiego w 2016 r. uczestniczy w kościelnych ceremoniach. Mam wielki żal, że nie potrafią upilnować swojego podwładnego mimo hierarchicznej zależności w Kościele" - dodał powód.
Jego zdaniem, wyrok sądu oznacza "potwierdzenie tego, co się działo w parafii w Kartuzach". "Ksiądz krzywdził wielu chłopaków i Kościół na to nie reagował. Kościół jako instytucja, biskup, wiedział o tym, ponieważ przekazaliśmy list jako dowód w tej sprawie" - wyjaśnił.
"Jest to pewne otwarcie drogi dla innych osób, które zostały pokrzywdzone, a działo się to bardzo dawno i ściganie karne nie jest już możliwe. Teraz na pewno będzie łatwiej moim kolegom i znajomym, którzy się zgłosili do mnie po rozpoczęciu tego procesu mówiąc, że ich to samo spotkało" - ocenił Mielewczyk.
Proces, jaki Mielewczyk wytoczył byłemu duchownemu, 65-letniemu dziś Andrzejowi S., ruszył przed Sądem Okręgowym w Gdańsku dwa lata temu. Mężczyzna mówił wówczas dziennikarzom, że zdecydował się na proces cywilny, bo postępowanie karne w tej sprawie nie było już możliwe: czyny, jakie zarzucał b. księdzu, uległy przedawnieniu.
Mielewczyk wyjaśniał, że dopiero po latach - gdy m.in. rozpadło się jego małżeństwo, zdał sobie sprawę z tego, jak silnie zdarzenia z przeszłości wpłynęły na jego psychikę i życie. Zwlekał też wytoczeniem sprawy w sądzie z uwagi na dobro swych dorosłych już dzieci.
W toku procesu Mielewczyk opowiadał przed sądem o zdarzeniach, do których miało dojść, gdy miał 13 lat. "Podczas spowiedzi ksiądz Andrzej S. zaprosił mnie na plebanię, gdzie zostałem wykorzystany po raz pierwszy" - mówił.
"Rok później ten sam duchowny został w naszej parafii katechetą. Kazał mi zostawać po katechezach i zabierał do biura parafialnego. Najpierw pomagałem mu w pracach biurowych, a potem byłem wykorzystywany, często w brutalny i perwersyjny sposób. Przez cztery lata dochodziło do tego wielokrotnie. W nagrodę ks. Andrzej S. wyznaczał mnie do noszenia na procesjach krzyża albo figur Chrystusa" - relacjonował w sądzie Mielewczyk.
W 2013 roku mężczyzna założył Fundację "Nie lękajcie się", która stawia sobie za cel pomoc ludziom wykorzystywanym przez osoby duchowne. Organizacja opiekuje się ponad setką skrzywdzonych oferując im pomoc prawną. Z samych Kartuz zgłosiło się do fundacji kilkanaście osób, które miał molestować Andrzej S.(PAP)
Reklama