Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 12:53
Reklama KD Market

Był, przemówił i odjechał



Przemówień Donalda Trumpa zwykle nie słucham, bo nie mogę ścierpieć ich chaosu, chwalipięctwa i bombastycznego samouwielbienia. Jednak w przypadku jego wystąpienia na placu Krasińskich w Warszawie zrobiłem wyjątek i się zmusiłem. Okazało się, że niepotrzebnie. Przemowa amerykańskiego przywódcy w stolicy Polski była jak zwykle bałaganiarska i na tyle ogólnikowa, że absolutnie nic konkretnego z niej nie wynikło. Wiele było fraz o wolności, wspólnocie, przyjaźni i współpracy, ale słowo „demokracja” padało bardzo rzadko.

Trump zdecydował się na ekspresowe zawitanie do Polski z paru istotnych powodów. Przede wszystkim mógł liczyć na w miarę ciepłe przyjęcie i brak ulicznych protestów, co w dalszej części jego europejskiej podróży będzie praktycznie niemożliwe. Ponadto oczywiste jest to, iż administrację obecnego prezydenta łączą z rządem RP przywiązanie do populizmu, podobne nastawienie do problemu uchodźców, eurosceptycyzm, itd. Pojawienie się Trumpa na szczycie Trójmorza było też prztyczkiem w kierunku najważniejszych państw Unii, choć z czysto praktycznego punktu widzenia nie zmienia to w żaden sposób unijnego układu sił.

Prezydent USA mówił wiele i pochlebnie o polskiej historii, co zapewne jest mile widziane przez wszystkich Polaków. Jednak w wielu zachodnich komentarzach („The Guardian”, „The Economist”, „The New York Times”) pojawia się wspólny motyw: Trump chce wykorzystać Polskę do osłabienia jedności UE, co – niestety – jest również, od dawna, celem Putina. O ile przyjazd prezydenta USA do Polski jest bez wątpienia dyplomatycznym sukcesem, trzeba mieć nadzieję, iż RP nie stanie się ponownie niezbyt ważnym pionkiem na globalnej szachownicy.

Pewne zdumienie musi budzić też sposób, w jaki wystąpienie Trumpa w Warszawie zostało zorganizowane. Rządząca partia zawiozła autobusami na plac Krasińskich „zwolenników” amerykańskiego prezydenta, co jako żywo przypomina praktyki stosowane w czasach PRL-u, czego nie omieszkali wytknąć rządowi liczni zachodni komentatorzy. Na domiar złego ludzie ci wznosili okrzyki typu „zdrajcy” i „złodzieje” pod adresem niektórych zaproszonych gości, np. Lecha Wałęsy.
Są w tym wszystkim dwa problemy. Po pierwsze, trudno jest zrozumieć, dlaczego rząd RP uważa, iż do jego zadań należy podstawianie przyjaznych Trumpowi klakierów w czasie jego publicznego wystąpienia. Praktyk tego rodzaju raczej nie stosuje się w innych krajach UE, przez co już wkrótce w Hamburgu przeciw przywódcy USA może protestować ponad sto tysięcy ludzi. Po drugie, każdy ma prawo do wznoszenia różnych okrzyków podczas politycznych demonstracji, wieców i marszów. Jednak działania tego rodzaju w trakcie witania w Polsce prezydenta niezwykle ważnego dla wszystkich supermocarstwa wydaje się być mocno nie na miejscu.

Dla Trumpa wizyta w Polsce była łagodnym wstępem do dalszych, znacznie trudniejszych spotkań. Prezydent USA po raz pierwszy za swoich rządów jasno zadeklarował swoje przywiązanie do tzw. piątego artykułu statutu NATO, który zobowiązuje wszystkie państwa paktu do zbrojnej obrony całego jego terytorium. Na to czekali nie tylko Polacy, ale wszystkie kraje NATO. I to być może było najważniejszym momentem przemówienia Trumpa w Warszawie.

Andrzej Heyduk

Pochodzi z Wielkopolski, choć od dzieciństwa związany z Wrocławiem. W USA od 1983 roku. Z wykształcenia anglista (Uniwersytet Wrocławski), językoznawca (Lancaster University w Anglii) oraz filozof (University of Illinois). Dziennikarz i felietonista od 1972 roku - publikował m. in. w tygodniku "Wprost", miesięczniku "Scena", gazetach wrocławskich, periodyku "East European Journal", mediach polonijnych, dzienniku "Fort Wayne Journal". Autor słownika pt.: "Leksykon angielskiej terminologii komputerowej" (1991) oraz anglojęzycznej powieści pt.: "The Breslau Conspiracy" (2014).
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama