Francja. Triumf partii Macrona przy słabej frekwencji wyborczej
- 06/12/2017 01:58 AM
„Wielki triumf, ale połowiczny” – podsumowywali komentatorzy wstępne wyniki pierwszej tury wyborów parlamentarnych we Francji. Partia prezydenta dysponować będzie przytłaczającą większością w Zgromadzeniu Narodowym, ale ponad połowa wyborców nie poszła do urn.
Według pierwszych wyników La Republique en Marche (LREM), czyli partia prezydenta Emmanuela Macrona, wraz z sojuszniczym ugrupowaniem MoDem zdobyła ponad 32 proc. głosów.
Centroprawica, czyli partia Republikanie uplasowała się na drugim miejscu; populistyczny Front Narodowy (FN), mimo bardzo dobrego rezultatu jego przywódczyni Marine Le Pen (45 proc. głosów), odniósł według obserwatorów porażkę, zdobywając jedynie 14 proc. głosów, a po drugiej turze ma szanse na niewiele mandatów.
Również skrajnie lewicowa partia Francja Nieujarzmiona „rozczarowana jest” 11-procentowym poparciem. To prawie o połowę mniej niż wynik, jaki jej przywódca Jean-Luc Melenchon uzyskał w pierwszej turze wyborów prezydenckich.
Partia Socjalistyczna, która sprawowała władzę w ostatniej kadencji, „została rozłożona na łopatki" - jak to ujął Stephane Zumsteeg z instytutu sondażowego IPSOS. Mimo niecałych 10 proc. głosów może jednak liczyć na 5 do 25 miejsc w Zgromadzeniu Narodowym, co pozwoli jej na utworzenie grupy parlamentarnej.
Przywódcy pokonanych partii w pierwszych wystąpieniach po wyborach wezwali swych zwolenników do mobilizacji w drugiej turze głosowania, która odbędzie się w przyszłą niedzielę.
Zarówno sekretarz Partii Socjalistycznej Jean-Christophe Cambadelis, jak i przywódczyni FN kładli nacisk na „katastrofalną”, czy też „historyczną” absencję w niedzielnych wyborach.
Przywódca socjalistów nazwał tę absencję „wyłączeniem obywatelskim” i przyznając, że LREM ma „zapewnioną większość”, wezwał jednak, by w drugiej turze głosowania wyborcy przeciwstawili się tej większości i walczyli o „pluralizm”.
"Nie jest to ani zdrowe, ani pożądane, by prezydent, który (...) wygrał wybory tylko dzięki temu, że odrzucono (w nich) skrajną prawicę, korzystał z monopolu" w Zgromadzeniu Narodowym - powiedział Cambadelis, który poinformował też, że po niedzielnych wyborach został wyeliminowany z walki o mandat poselski.
Le Pen, w przemówieniu przerywanym owacjami zwolenników, słabszy od przewidzianego wynik wyborczy FN tłumaczyła niską frekwencją. Podkreśliła jednak: „mimo niesprawiedliwej ordynacji wyborczej (…) będziemy w drugiej turze”.
„Patrioci powinni masowo iść do urn w niedzielę, by zagrodzić drogę katastrofie, jaką przygotowuje Emmanuel Macron pod wpływem (kanclerz Niemiec, Angeli) Merkel” – wezwała Marine Le Pen, zapewniając, że jej partia „ma poważne rezerwy głosów”.
Francois Baroin, prowadzący kampanię centroprawicowej partii Republikanie, uznał, że absencja wyborcza wskazuje na rozłam społeczeństwa francuskiego, czego „nie zmieni zwycięstwo LREM”. Polityk ostrzegł przed podatkami, które „uderzą w biednych” oraz „grożą zaduszeniem naszej gospodarki”.
Tymczasowa przewodnicząca LREM Catherine Barbaroux uznała wynik niedzielnego głosowania za „spójny” i przewiduje, że za tydzień „mobilizacja (wyborców) powinna być większa”. Powiedziała też, że tam, gdzie zaistnieje ryzyko, że w okręgu wyborczym w drugiej turze zwycięży przedstawiciel FN, kandydat LREM się wycofa, by zwiększyć szanse kandydata, który wyeliminuje Front.
Rekordowa absencja wyborcza była głównym tematem komentarzy w niedzielny wieczór. Jak oceniają obserwatorzy, wynika ona z wielu przyczyn. Należy wziąć pod uwagę zniechęcenie tych, którzy głosowali bezskutecznie na pokonanych kandydatów – tłumaczą socjologowie zaproszeni do studiów radiowych i telewizyjnych. Znany komentator polityczny Jean-Michel Aphatie uznał, że najważniejszym powodem apatii wyborców jest zapewne to, że „macronomania”, o której tyle mówiły media, istnieje głównie wśród dziennikarzy.
Inni przypominają, że ponad rok minął od ogłoszenia prawyborów prawicy, które dało sygnał do obecnej kampanii prezydenckiej, a teraz parlamentarnej. „Mamy do czynienia ze zmęczeniem demokratycznym" - podsumował Cambadelis.
Z Paryża Ludwik Lewin (PAP)
Reklama