Pamiętacie tysiące dzieci i kobiet z Ameryki Środkowej masowo przekraczających granicę Meksyku i USA? To już historia. Twarda retoryka prezydenta Donalda Trumpa i podjęte konkretne działania przyniosły wymierne efekty.
Przez ostatnie trzy lata Stany Zjednoczone nie mogły sobie poradzić z młodymi imigrantami z Hondurasu, Salwadoru, Nikaragui czy Gwatemali, płynącymi jak wezbrana fala przez południową granicę. Dzieci i nastolatki wysyłane przez zdesperowanych rodziców bez opieki zapełniały tworzone w naprędce ośrodki. Amerykanie nie mogli automatycznie odsyłać ich z powrotem, tak jak to robią z Meksykanami, bo z żadnym z tych krajów nie mają wspólnej granicy. Tysiące dzieciaków i nastolatków oddawano pod opiekę członkom mieszkających w USA rodzin na czas rozpatrywania spraw imigracyjnych. Ci młodzi ludzie najczęściej już nie pojawiali się na rozprawach o przyznanie azylu, na które trzeba było czekać 2-3 lata znikając gdzieś w miejskich gettach amerykańskich miast. Starsi zapuszczali korzenie żeniąc się z obywatelami USA, zanim zapadały decyzje o konieczności opuszczenia Stanów.
Koniec wielkiego przypływu
Wiele wskazuje na to, że to już historia. Rosnący strach przed represjami wobec imigrantów najwyraźniej spowolnił tę falę. “O całkowitym zatrzymaniu jeszcze trudno mówić, ale doszliśmy do etapu, gdy w ośrodkach mamy puste cele” – twierdzi Chris Cabrera z National Border Council.
Za zmianę sytuacji odpowiada Donald Trump, który podczas kampanii wyborczej zapowiedział koniec polityki “catch and release” czyli wypuszczania na wolność osób, które nielegalnie przekroczyły granicę USA i wystąpiły o azyl. Zdaniem prezydenta powinny one czekać w odosobnieniu na usunięcie z terytorium Stanów Zjednoczonych. Efekt? “Dziś zatrzymujemy średnio 150 osób dziennie, co oznacza znaczny spadek z poziomu 1000 migrantów dziennie” – informuje Raul Ortiz, zastępca dowódcy sektora Straży Granicznej w Rio Grande. W całym kraju jest podobnie. Według Border Patrol od listopadowych wyborów liczba zatrzymywanych na granicy zmniejszała się z miesiąca na miesiąc. W skali całego kraju oznacza to w skali miesięcznej spadek z 15 tys. rodzin i samotnych dzieci do zaledwie 1000 obecnie. Ubocznym efektem sytuacji jest także wzrost cen za nielegalny przerzut przez granicę. Nikt nie chce płacić 8-9 tys. dolarów za bycie odesłanym z powrotem po zatrzymaniu przez służby graniczne.
Ameryka Środkowa się boi
Jak uważa Christopher Sabatini, ekspert od spraw Ameryki Łacińskiej na Columbia University, wiadomość przebyła tysiące kilometrów, dotarła do potencjalnych imigrantów i ich rodzin. “Widzimy efekt strachu, że rodziny imigrantów bez legalnych papierów będą odsyłane do krajów pochodzenia” – brzmi jego diagnoza. Coś musi być na rzeczy, bo droga kampania sfinansowana przez poprzednią administrację nie przyniosła efektów. Ogłoszenia w mediach w krajach Ameryki Środowej nie zatrzymały fali migrantów. Wystarczyła bowiem wiedza, że migranci występujący o azyl, przynajmniej czasowo, mogli cieszyć się wolnością.
Paradoks polega na tym, że prezydent Trump nie podjął jeszcze żadnych konkretnych działań dla uszczelnienia granicy. Nie zaczęto jeszcze budować osławionego już muru, a na zwiększenie funduszy służb granicznych trzeba będzie poczekać do początku nowego roku budżetowego, czyli do października. Jedynym ruchem było przesunięcie 25 sędziów federalnych z głębi kraju do regionów granicznych, aby przyspieszyć proces rozpatrywania spraw azylowych i zatrzymywać imigrantów w zamknięciu do czasu zakończenia procesów.
Łapią na potęgę
Do dalszego przyhamowania zjawiska nielegalnej imigracji mogą przyczynić się także informacje o znaczącym wzroście zatrzymań wewnątrz Stanów Zjednoczonych. Według Immigration and Customs Enforcement (ICE) agenci federalni zatrzymują ponad 400 imigrantów dziennie. 41318 osób, jakie znalazły się za kratami w ciągu pierwszych 100 dni prezydentury Donalda Trumpa, oznacza prawie 38-procentowy wzrost w porównaniu z analogicznym okresem ub.r. Mimo że głównym celem działań są ciągle osoby karane (ponad ¾ zatrzymanych obecnie, 92 proc. za czasów Obamy). Największy wzrost, bo o 136 proc. odnotowano w grupie osób niekaranych. Tymczasowy szef ICE Thomas Homan zapewnił dziennikarzy, że morale i wydajność pracowników agencji wyraźnie wzrosły. Wszystko z powodu dominującego w agencji przeświadczenia, że administracja Trumpa nie będzie rzucała służbom imigracyjnym kłód pod nogi. “Czy w tym roku wzrośnie liczba zatrzymań i deportacji osób bez przeszłości kryminalnej. Absolutnie” – zapewnia Homan. Na razie jednak liczba osób odsyłanych do krajów pochodzenia spadła o 12 proc. w porównaniu z ubiegłym rokiem (56,3 tys. osób). Według Homana wynika to jedynie z zatorów w sądach imigracyjnych, oraz z faktu, że migranci-kryminaliści muszą najpierw odsiedzieć swoje wyroki, zanim zostaną deportowani. Ale to tylko kwestia czasu – zapewnia ICE.
Bariera strachu i utraconych nadziei
Prezydent Barack Obama także usuwał z USA nielegalnych imigrantów oraz tych nieobywateli, którzy popełnili przestępstwa. Jednak różnica między obecną a poprzednią administracją nie polega na liczbach. Obama zachowywał się zgodnie z literą prawa, usuwając corocznie ok. 400 tys. osób (tyle mniej więcej był w stanie deportować amerykański system imigracyjny), ale jednocześnie cały czas lobbował za reformą, która umożliwiłaby większości spośród 11 milionów “nieudokumentowanych” wejście na legalną ścieżkę prowadzącą do amerykańskiego obywatelstwa. Donald Trump definitywnie odbiera tę nadzieję. Żadnej reformy imigracyjnej nie będzie, a jeśli już nastąpią jakieś zmiany, na pewno nie będą po myśli nowo przybyłych. Nie tylko dlatego, że nowy prezydent jest wrogiem nielegalnych imigrantów i ma za sobą republikański Kongres. Nowy prezydent odebrał wielu ludziom nadzieję na realizację snu o Ameryce, unieważniając 25 stycznia br. rozporządzenia wykonawcze swojego poprzednika, nakazujące służbom kryminalnym skupianie się przede wszystkim na kryminalistach. Dziś ICE może zatrzymać i deportować praktycznie każdego “nieudokumentowanego”, jeśli uzna go za zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego i narodowego. Nowy sekretarz Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego John Kelly rozszerzył jeszcze te prerogatywy. Stąd już tylko krok do łapanek i masowych deportacji. Nawet gdyby do nich nigdy nie miało dojść, bariera strachu już działa. Do tej pory wśród imigrantów dominowało przekonanie, że wystarczy w USA zakorzenić się na kilka lat, aby prędzej czy później znaleźć furtkę prowadzącą do legalizacji. Ta furtka się właśnie zatrzasnęła. I to na długo.
Jolanta Telega
[email protected]
Reklama