Sally Yates, była p.o. prokuratora generalnego USA, ujawniła w poniedziałek, że dwukrotnie - 26 stycznia i 27 stycznia br. - ostrzegła radcę prawnego Białego Domu, że gen. Michael Flynn kłamał o swoich kontaktach z rosyjskim ambasadorem.
Powodem dymisji nie były jednak ostrzeżenia Yates, ale ujawnienie przez dziennik "Washington Post" kolejnych rewelacji o kontaktach Flynna z rosyjskim ambasadorem.
Sally Yates zapytana, dlaczego Biały Dom tak długo czekał ze zwolnieniem Flynna, odmówiła spekulacji.
"Sally Yates uczyniła dzisiaj +fałszywe media+ niesłychanie nieszczęśliwymi – oprócz starych wiadomości nie powiedziała nic nowego" - skomentował wystąpienie Yates na Twitterze prezydent Donald Trump.
Było to pierwsze publiczne wystąpienie Sally Yates od czasu jej dyscyplinarnego zwolnienia przez prezydenta Trumpa 30 stycznia br. Trump zwolnił Yates za niesubordynację po tym jak poinstruowała adwokatów Departamentu Sprawiedliwości by nie występowali w sądach w obronie antyimigracyjnego rozporządzenia wykonawczego Donalda Trumpa, wydanego w pierwszym tygodniu sprawowania przez niego władzy.
Wyczekiwane z olbrzymim zainteresowaniem przez amerykańską klasę polityczną i media wystąpienie byłej p.o. ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego poprzedziły uwagi prezydenta Trumpa na Twitterze, który sugerował, że to właśnie Yates ujawniła mediom poufne informacje kontrwywiadu, dotyczące kontaktów byłego doradcy bezpieczeństwa narodowego gen. Michaela Flynna z ambasadorem Rosji w Waszyngtonie Siergiejem Kislakiem.
"Zapytajcie Sally Yates pod przysięgą, czy wie, jak tajne informacje dostały się do gazet zaraz po tym jak poinformowała radcę B.D. (Białego Domu – PAP)”- napisał na Twitterze prezydent Trump, nawiązując do spotkania Sally Yates z radcą prawnym Białego Domu Donem McGahnem.
Insynuacje prezydenta zawarte w jego „tweecie” spotkały się z natychmiastową ripostą przedstawicieli byłej administracji Baracka Obamy, którzy cytowani anonimowo poinformowali w poniedziałek, że były prezydent Barack Obama podczas spotkania z prezydentem elektem Donaldem Trumpem 10 listopada ub. roku przestrzegł go przed powierzeniem gen. Flynnowi funkcji doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego.
Demokratyczna mniejszość podkomisji była zainteresowana przed wszystkim kontaktami osób z otoczenia Donalda Trumpa, w tym Michaela Flynna, z przedstawicielami Kremla. James Clapper, były dyrektor Wywiadu Narodowego USA - szef wszystkich 17 amerykańskich agencji wywiadowczych, ostrzegł, że "Rosja zachęcona sukcesem jakim było zakłócenie kampanii wyborczej w Stanach Zjednoczonych, z pewnością ponowi takie próby w przyszłości zarówno w USA, jak i w innych państwach".
"Rosja - powiedział Clapper, powtarzając ustalenia przedstawionego w styczniu raportu amerykańskich agencji wywiadowczych - powinna pogratulować sobie, że udało jej się takim minimalnym nakładem środków osiągnąć rezultaty przekraczające jej najśmielsze oczekiwania".
Zdaniem Clappera, "Amerykanie nie zdają sobie w pełni sprawy z zakresu operacji prowadzonych przez Rosję w celu destabilizacji zachodnich społeczeństw, a odpowiedź władz amerykańskich na poczynania Moskwy jest niedostateczna."
Zapytany o powiązania ludzi z otoczenia Donalda Trumpa z przedstawicielami Kremla, Clapper po chwili namysłu odmówił odpowiedzi na pytanie tłumacząc się prowadzonym obecnie śledztwem.
"Fakt, że nie mogę jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie absolutnie nie oznacza, że moja odpowiedź brzmi tak" - wyjaśnił James Clapper.
Republikańska większość podkomisji była natomiast głównie zainteresowane źródłami przecieków tajnych informacji rządowych i tym, kto ujawnił tożsamość obywateli amerykańskich, przypadkowo podsłuchanych podczas operacji kontrwywiadu amerykańskiego prowadzonych przeciw obcokrajowcom.
"Chcę wiedzieć - powiedział republikański senator Lindsay Graham – jak doszło do tego, że "Washington Post" dowiedział się, że gen. Flynn rozmawiał z ambasadorem Kislakiem.
Sen. Graham miał na myśli ujawnienie tożsamości obywateli amerykańskich obywateli przypadkowo podsłuchanych podczas operacji amerykańskiego kontrwywiadu. Amerykańskie prawo zabrania podsłuchiwania obywateli Stanów Zjednoczonych bez pozwolenia specjalnego tajnego sądu, tzw. FISA Court.
Za ujawnienie tajemnic rządowych, czy tożsamości obywatela amerykańskiego, którego rozmowy zostały "przypadkowo podsłuchane" - czyli w żargonie kontrwywiadu były "przypadkowym zgromadzeniem informacji" - grozi kara do 10 lat więzienia.
Dodatkowo, prawo amerykańskie nakazuje, że w transkryptach rozmów, w których mimowolnie, bez pozwolenia sądu, został wymieniony obywatel USA, jego nazwisko i inne informacje pozwalające na ustalenie jego tożsamości powinny być wymazane.
Zarówno Clapper jak i Yates zaprzeczyli, że to oni ujawnili tożsamość Flynna jako rozmówcy ambasadora Kislaka.
Susan Rice, w przeszłości doradczyni ds. bezpieczeństwa narodowego prezydenta Baracka Obamy, która publicznie wyznała, że w ramach swoich obowiązków służbowych formalnie zwróciła się o ujawnienie tożsamości obywateli amerykańskich przypadkowo podsłuchanych w ramach operacji kontrwywiadu skierowanych przeciw obcokrajowcom, odmówiła złożenia zeznań przed podkomisją Senatu.
Z Waszyngtonu Tadeusz Zachurski (PAP)