Europejscy sojusznicy Stanów Zjednoczonych przeżyli w minionym tygodniu prawdziwą huśtawkę nastrojów – najpierw Departament Stanu poinformował, że Rex Tillerson nie pojawi się na kwietniowym spotkaniu szefów dyplomacji krajów NATO, wybierając za to wycieczkę do Moskwy. Potem jednak sam prezydent Donald Trump potwierdził swój udział w zaplanowanym na maj najważniejszym szczycie Paktu Północnoatlantyckiego.
Pierwszym, nerwowym reakcjom zarówno dyplomatów jak i mediów trudno się dziwić. NATO jest gwarantem bezpieczeństwa Starego Kontynentu, a nowa administracja najwyraźniej chce zmieniać formułę sojuszu i priorytety w polityce zagranicznej. W kontekście niepokojących doniesień o powiązaniach przedstawicieli obecnej ekipy z Rosją, powody do niepokoju mają także dyplomaci w Warszawie. W końcu Polska, podobnie jak kraje bałtyckie i inni byli członkowie tzw. rodziny krajów demokracji ludowej znajdują się w bezpośrednim zasięgu zainteresowań Kremla.
Bez Tillersona się nie da
Gdy więc rzecznik Departamentu Stanu Mark Toner poinformował we wtorek, że kalendarz Tillersona nie pozwala na pojawienie się w Belgii, za to pojawi się w Moskwie i będzie towarzyszył prezydentowi Trumpowi przy powitaniu prezydenta Chin Xi Jinpinga znów zaczęto głośno pytać o strategiczne cele amerykańskiej polityki zagranicznej. Co prawda Tillerson spotkał się w mijającym tygodniu z niemal wszystkim szefami dyplomacji krajów NATO, ale głównym tematem rozmów była walka z tzw. Państwem Islamskim, a nie problem coraz agresywniejszej polityki Rosji. W stolicy USA spotkali się bowiem przedstawiciele liczącej 68 krajów koalicji zwalczającej IS.
Cios okazał się jednak mocny. Sekretarz generalny NATO zapewniał, że jest „absolutnie pewien”, że rutynowe, odbywające się co pól roku, spotkanie szefów dyplomacji sojuszu może zostać przełożone, aby uwzględnić kalendarz Tillersona. Przyznał więc, że bez Amerykanina ani rusz. Trudno byłoby sobie bowiem wyobrazić spotkanie NATO tylko z udziałem waszyngtońskich urzędników niższego rzędu, zwłaszcza w kontekście wizyty sekretarza stanu USA w Moskwie.
Marchewka Spicera
Wahadło nastrojów przesunęło się bardzo szybko w drugą stronę, gdy sekretarz Stoltenberg otrzymał zapewnienie, że 25 maja na szczycie w Brukseli zobaczymy prezydenta Donalda Trumpa. Co więcej, szef sojuszu spotka się dwa tygodnie wcześniej na rozmowie z gospodarzem Białego Domu. Z oświadczenia strony amerykańskiej będzie chodziło o „wzmocnienie sojuszu, tak aby mógł on stawić czoła wyzwaniom dotyczącym bezpieczeństwa”. Według rzecznika Trumpa, Seana Spicera, prezydent chce też „potwierdzić swoje przekonanie co do znaczenia sojuszu i przedyskutować problemy krytyczne dla całego paktu, a w szczególności podział odpowiedzialności i rolę NATO w zwalczaniu terroryzmu”. Jeśli ta deklaracja i ogłoszenie planów Tillersona były skoordynowane, sygnały jakie popłynęły z Waszyngtonu pokazały dwie rzeczy – uświadomiły po raz kolejny, iż bez USA NATO nie będzie w stanie funkcjonować oraz że to Ameryka będzie miała ostatni głos, gdy chodzi o kształt sojuszu. A na razie priorytetem Białego Domu ma być wspólna walka z terroryzmem, a nie powstrzymanie neoimperialnych ambicji Władimira Putina.
Zbrój się, kto może
Prezydent Trump jeszcze w czasie kampanii wyborczej nazywał sojusz północnoatlantycki „przestarzałym” i wzywał sojuszników z Europy do zwiększenia wydatków na obronność. Wielu Amerykanów zgadza się z tym postulatem. Starzy sojusznicy USA postrzegani są często jako kraje, które wykorzystują najważniejszego partnera w sojuszu, żyjąc przeświadczeniem, że w razie czego „Ameryka nas obroni”. Hasło, że gnuśna Europa powinna w większym stopniu zadbać o siebie jest o tyle prawdziwe, że większość krajów sojuszu nie wykazuje się nadmierną rozrzutnością w łożeniu na własne budżety obronne. Administracja Trumpa nie ukrywa, iż chce, aby nie najbiedniejsi bądź co bądź sojusznicy zwiększyli znacząco wydatki na zbrojenia.
(…) sygnały jakie popłynęły z Waszyngtonu pokazały dwie rzeczy – uświadomiły po raz kolejny, iż bez USA NATO nie będzie w stanie funkcjonować oraz że to Ameryka będzie miała ostatni głos, gdy chodzi o kształt sojuszu"
Polska należy tu do prymusów, wydając w ostatnich latach coraz więcej na obronę, ale położone na zachód od niej kraje niespecjalnie się do tego palą. Ale rząd w Warszawie wie, że ma więcej do stracenia. To przecież Polska, a nie Holandia, Luksemburg, czy Włochy, ma granicę z Rosją. To właśnie do rządu Beaty Szydło należeć będzie trudne zadanie przekonania nowej prezydenckiej ekipy, że zagrożeniem dla bezpieczeństwa Europy jest nie tylko terroryzm. Być może okaże się tu pomocna zapowiedziana na kwiecień wizyta przewodniczącego Izby Reprezentantów Paula Ryana, który ma odwiedzić także Warszawę. Wydaje się, że wpływowy kongresman będzie przychylniejszym uchem wysłuchiwać polskich obaw niż wielu byłych lub obecnych przedstawicieli obozu Trumpa mających dość bliskie powiązania z Rosją. Wymieńmy tu choćby Paula Manaforta, Michaela Flynna, Rogera Stone’a czy Cartera Page’a. Wszyscy stali się przedmiotem zainteresowania FBI. Choć zapewne nigdy nie poznamy szczegółów tych kontaktów, ożywienie relacji miało miejsce w czasie kampanii wyborczej, zwłaszcza w okresie, gdy obóz Trumpa zaczął ujawniać materiały dyskredytujące Hillary Clinton. Przypadek?
Rosyjski łącznik
Kraje obawiające się Rosji podejrzliwie patrzą na samego sekretarza Tillersona. Szef amerykańskiej dyplomacji uważa się bowiem za przyjaciela Władimira Putina. Ich znajomość sięga lat 90., kiedy Tillerson reprezentował interesy koncernu naftowego Exxon w Rosji. W 2011 roku podpisał z Rosją w imieniu koncernu ExxonMobil kontrakt na eksploatację złóż w Arktyce, którego potencjalną wartość szacowano nawet na 300 miliardów dolarów. W 2013 roku, zanim aktywność koncernu wstrzymały sankcje i retorsje wprowadzane po aneksji Krymu zdążył jeszcze odebrać od Putina Order Przyjaźni. Teraz wróci do Moskwy jako główny dyrygent amerykańskiej polityki zagranicznej.
W ciągu najbliższych tygodni powinniśmy uzyskać kilka ważnych odpowiedzi na temat przyszłości NATO. Oby tylko nowa administracja nie rozpoczynała od błędów swoich poprzedników. Zaufanie wobec Kremla powinno być bardzo ograniczone, a w zamian za wsparcie w walce z terroryzmem nie można pozwolić na zbyt głębokie ustępstwa.
Jolanta Telega
[email protected]