Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 10:05
Reklama KD Market

Po lepsze życie. Pierwszy rok w Chicago: myjnia i pierwsze podatki. Odcinek 10


Agnieszka i Rafał z córką Wiktorią i synem Patrykiem 8 czerwca 2016 r. przylecieli do Chicago. Przez pierwszy rok towarzyszymy im w ich amerykańskiej przygodzie, której początki dobrze pamięta każdy, kto uwierzył w mit o Ameryce. Ameryka wciąż ich zaskakuje. Najlepiej i najszybciej, jak to zwykle bywa, do imigracji przystosowują się dzieci.

Rafał umył w końcu rodzinnego vana, pierwszy raz po zimie i pierwszy raz w ogóle. Myjnia automatyczna, to zdaniem Rafała kwintesencja amerykańskiego stylu życia, gdzie prawie wszystko załatwić można bez wychodzenia z samochodu. – Jedzenie z okienka, podjazdy do bankomatu i automatyczne myjnie. Zastanawiam się, co by się stało, gdyby Amerykanie musieli podejść do banku albo umyć samochód na manualnej myjni. Pewnie by trzymali pieniądze w materacach i jeździli brudnymi autami.

Po dziewięciu miesiącach w imigranckim życiu Rafała i Agnieszki postępy widać gołym okiem. Mieszkanie urządzone prawie kompletnie, w salonie na ścianie przybył oryginalny zegar, na drzwiach wieszak. – Rafał nawet korek do wanny w końcu kupił – Agnieszka uśmiecha się do męża. Wszystko idzie do przodu, ale powoli, czasem wolniej niżby chcieli. Jedyne, czego brak, to wolny czas. Żyją w systemie praca-dom, weekend i znowu do pracy. – Czasem zastanawiamy się z żoną, jaka to różnica, czy żyjemy w Stanach czy w Polsce, skoro i tak na nic nie ma czasu, wciąż tylko praca i praca. – No, finansowo, to różnica jest – poprawia go Agnieszka.

Rafał pracuje w śródmieściu, w agencji reklamowej, jest bardzo zadowolony, bo to jego branża, a praca w swoim zawodzie to na emigracji rzadkość. Ostatnio firma zatrudniła nowego sprzedawcę, Amerykanina, dzięki czemu Rafał ma codziennie możliwość szlifowania języka. Oprócz tego kontynuuje naukę angielskiego w college'u. – Okazało się, że mój zasób słów był spory, ale nie potrafiłem ich używać. Wstyd, że powiem coś głupiego albo użyję niepoprawnej formy, powstrzymywał mnie przed mówieniem po angielsku. A okazuje się, że tu wszyscy mówią, jak potrafią i jakoś się dogadują – mówi Rafał. – Codziennie rozmawiam z Mikiem po angielsku i czasem go pytam, czy wyraziłem się poprawnie. On się śmieje i mówi, że nie, ale rozumie, o co mi chodzi.

Mały Patryk, który jednocześnie uczy się polskiego i angielskie, miesza języki w sposób tak zagmatwany, że momentami trudno zrozumieć, o co mu chodzi. Pytam Patryka, jak czuje się w przedszkolu. – Fajnie. Czy ma jakichś kolegów i koleżanki? Ma, Marshalla, Gię i Andrew, ale najważniejsza jest pani Asia – ulubiona przedszkolanka. Pytam, czy pani Asia jest ładna. – Śliczna – odpowiada rozmarzony Ptyś. Dla pani Asi dał się ostatnio nawet ostrzyc, ale nie skomentowała, czy ładnie wyglądał z krótkimi włosami.



Wiktoria świetnie radzi sobie w szkole, przynosi pokazać rysunki. Ostatnio z upodobaniem rysuje ptaki, choć podczas szkolnej wystawy zaprezentowała portret tygrysa pod drzewem. – W szkole jest bardzo fajnie. Najpierw mamy lekcję wychowawczą, potem przekąskę, angielskie albo polskie zajęcia, lunch, a potem matematykę, zabawę i pożegnanie. Czasem mamy dwie matematyki, po angielsku i polsku i są bardzo długie – opowiada mi Wiktoria. Matematyka może okazać się jednak Wiktorii mało przydatna, bo dziewczynka planuje zostać aktorką. Ostatnio zapytała Rafała „tato, a Los Angeles to tam, gdzie Hollywood?”, a kiedy potwierdził, spytała – „a możemy się tam przeprowadzić?”.

– A umiesz powiedzieć „chrząszcz brzmi w trzcinie”? – zaczepia mnie Wiki. – Bo ja umiem. Robak burcy w trawie! – Wiki zanosi się śmiechem.

Sezon podatkowy w pełni, Rafał z Agnieszką znaleźli księgowego, zgromadzili wszystkie potrzebne dokumenty i w najbliższą niedzielę idą się rozliczyć. – W Polsce już się rozliczyliśmy, dostaliśmy nawet zwrot, tutaj też podobno dostaniemy – mówi Rafał. – Chyba, że każą nam zapłacić podatek od tej gaży, jaką dostajemy od „Dziennika Związkowego” za udział w cyklu – śmieje się.

Okazuje się, że dzięki cyklowi, w którym są bohaterami, Rafał z Agnieszką są dość często rozpoznawani. W pracy, na angielskim u Rafała, nawet w sklepie, zdarza się, że obcy ludzie przyglądają się im, jakby skądś ich znali. Gdy okazuje się, że z cyklu w gazecie, pierwsze pytanie, które pada, dotyczy wysokości gaży, jaką dostają bohaterowie cyklu"



Okazuje się, że dzięki cyklowi, w którym są bohaterami, Rafał z Agnieszką są dość często rozpoznawani. W pracy, na angielskim u Rafała, nawet w sklepie, zdarza się, że obcy ludzie przyglądają się im, jakby skądś ich znali. Gdy okazuje się, że z cyklu w gazecie, pierwsze pytanie, które pada, dotyczy wysokości gaży, jaką dostają bohaterowie cyklu. Nie – w jaki sposób stali się bohaterami cyklu, jak skontaktowali się z gazetą. – Kiedy odpowiadamy, że to reportaż w odcinkach i bierzemy w nim udział za darmo, nie wierzą, bardzo się dziwią. Niektórzy patrzą na mnie, jak na kosmitę – śmieje się Rafał.

Rozmawiamy o najbardziej lubianej aktywności, tradycji i sporcie narodowym Amerykanów, czyli o zakupach. – Które z was biega po sklepach? – pytam. – Rafał – odpowiada bez wahania Agnieszka. – Nie że biegam, ale czasem, jak się nudzę, lubię pochodzić po sklepach, głównie z narzędziami i materiałami budowlanymi. To fascynujące, jak inne są niektóre rozwiązania i technologie w Europie i w Ameryce. Weźmy na przykład skrętki do kabli elektrycznych. Tak proste, że genialne. A w Europie wciąż używają kostek – mówi Rafał.

Agnieszka też lubi wybrać się na zakupy, szczególnie podczas godzinnej przerwy w pracy. – Na piechotę, dosłownie pięć minut od pracy mam dwa centra handlowe, więc jak tu nie pójść na polowanie na ciuchowe okazje – mówi Agnieszka. – Lubię sklepy, gdzie wszystko jest ładnie poukładane i wyeksponowane, irytują mnie hałdy ubrań, w których grzebią klienci. To nie dla mnie. Ale tak, poluję na okazje, czasem za parę dolarów da się ustrzelić naprawdę świetne ubrania.

Nadchodzącą Wielkanoc zauważyli właśnie w sklepach, po wszędobylskich kurczaczkach i zajączkach. Rafał z Agnieszką nie mają jeszcze wielkanocnych planów. – Koszyczek jakiś zrobimy, pójdziemy do kościoła św. Zacharego na święconkę. Zrobię sałatkę, kupię jakieś wędliny. No i umyjemy okna – żeby było zgodnie z polską tradycją. Okna muszą się lśnić – śmieje się Agnieszka.

Raczej nie wezmą udziału w nowej dla nich tradycji wielkanocnej, czyli w polowaniu na słodycze ukryte w jajkach, czyli egg hunt. – Dostaliśmy zawiadomienie ze szkoły, że coś takiego się odbywa. Ale nie, w naszej rodzinie jajek się nie szuka – dodaje. Z resztą, Wielkanoc dopiero za miesiąc i już za miesiąc. Taki amerykański paradoks.

Wysłuchał Grzegorz Dziedzic

[email protected]


Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama