Po lepsze życie. Pierwszy rok w Chicago: mandat i ponglish. Odcinek 8
- 01/22/2017 07:08 PM
Agnieszka i Rafał z córką Wiktorią i synem Patrykiem 8 czerwca ubiegłego roku przylecieli do Chicago. Przez pierwszy rok towarzyszymy im w ich amerykańskiej przygodzie, której początki dobrze pamięta każdy, kto uwierzył w mit o Ameryce. Po siedmiu miesiącach w Chicago w ich życiu zmieniło się wiele, także mentalność i podejście do życia.
Święta minęły spokojnie. Wigilię Rafał z Agnieszką i dziećmi spędzili u sąsiadów. W całkowicie polskim gronie, po polsku, wśród tradycji. Oprócz wigilijnych potraw i łamania się opłatkiem znalazło się wspólne oglądanie świątecznego nieśmiertelnego hitu „Kevin sam w domu”. Wyłomem w polskiej tradycji była gwiazdka, a właściwie moment wręczenia prezentów. – Dzieciaki prezenty dostały rano w Boże Narodzenie, po amerykańsku. To świetny i przemyślany pomysł. Jak dajesz prezenty po polsku, czyli po wigilii, robisz sobie krzywdę. Dzieci po wigilii zwykle są tak podekscytowane prezentami, że do północy nie ma mowy o pójściu spać. A tak – szybko padają, żeby jak najszybciej był poranek. Budzą się, biegną pod choinkę i masz je na cały dzień z głowy. Genialne! – tłumaczy Rafał.
– Mikołaj przyniósł mi cztery lalki, dwie takie malutkie laleczki, dwie większe i lego – mówi z przejęciem Wiktoria. Patrykowi, zwanemu Ptysiem, Mikołaj przyniósł tor samochodowy. Dzieci zostawiły dla świętego ciasteczka. Zjadł. Zapomniały o marchewkach dla reniferów. Zostawią za rok, bo przecież po locie z Polski do Chicago renifery na pewno będą zmęczone i głodne. Rafał pokazał dzieciakom stronę LOT-u, która „na żywo” transmitowała transoceaniczną podróż św. Mikołaja.
Sylwestra spędzili w domu, mieli iść do sąsiadów, ale ich dzieci się rozchorowały. Imprezy nie było, były za to dwa sylwestry, pierwszy wcześniej, na Skypie z rodzicami, a drugi w domu z dziećmi. Patryk prawie wytrzymał do północy, zasnął za dwadzieścia dwunasta.
Baj mami!
Agnieszka poszła do pracy jako pomoc przedszkolna, a Patryk do przedszkola, tego samego, tylko w innej grupie wiekowej. – Jak ci się podoba w przedszkolu? – pytam Ptysia. – No… fajnie – odpowiada. Ale pierwsze dni w przedszkolu były bardzo trudne. Dotychczas całe dni spędzał z Agnieszką w domu, miał mamę bez przerwy do dyspozycji, a nagle zostaje bez niej na długie godziny. – Bardzo się buntował, nie chciał chodzić do przedszkola. Ale teraz jest już bardzo zadowolony. Po przyjściu do przedszkola sam zmienia buty, rzuca szybko „baj mami” i tyle go widzieli – mówi Rafał.
Rafał, który pracuje w chicagowskim śródmieściu, jest coraz bardziej osłuchany z angielskim, ale w nauce języka postanowił pójść o krok dalej, zdał testy oceniające jego poziom i od 23 stycznia rozpoczyna kurs angielskiego w lokalnym college’u. Na zajęcia będzie chodził dwa razy w tygodniu, prosto po pracy.
Po siedmiu miesiącach ma sporo przemyśleń na temat Ameryki. I porównanie z Polską. – Ten amerykański kapitalizm jest o wiele bardziej mobilizujący niż europejski socjal. Mobilizuje do działania, bo człowiek musi liczyć tylko na siebie, a inna sprawa, że jak się chce pracować i iść do przodu, to w Stanach są realne szanse na rozwój – mówi.
Nie żałujemy emigracji
Zadomawiają się coraz bardziej, przyzwyczajają. Czy gdybyś wiedział, co cię czeka, zdecydowałbyś się na emigrację do Stanów?– dopytuję. – Szczerze? Nie wiem. Lepiej jednak lecieć w niewiadome – śmieje się Rafał. – Pomyślałem po prostu, że jeśli nie teraz, to kiedy… Jestem po trzydziestce, to taki wiek dla faceta, kiedy czujesz się najmocniejszy, najbardziej pewny siebie. Absolutnie nie żałujemy, że przylecieliśmy do Ameryki, ale przyznam, że mieliśmy kilka momentów załamania, kiedy zastanawialiśmy się, czy pakować walizki i wracać do Polski. Nie wiem, czy podjąłbym się tego drugi raz, takiego wyjazdu w ciemno. Z w miarę ułożonego świata wylądowaliśmy w całkiem odmiennej rzeczywistości, bez znajomych, bez rodziny na miejscu. Były trudne chwile, ale myślę, że daliśmy radę.
Rafał coraz bardziej przestawia się na amerykański model myślenia, niespostrzeżenie przyjmuje inną mentalność. – Tutaj wszystko jest bardziej płynne, nie ma nic na stałe. Dziś mam taką pracę, a jutro może przyjść inna, lepsza. Ameryka wymaga od każdego większej elastyczności i umiejętności przystosowania się do zmian.
Rafałowi podoba się amerykański optymizm, zamiast ciągłego narzekania i utyskiwania. – Różnica w mentalności jest ogromna. Nie słychać codziennego narzekania, to ogromna ulga; ludzie uśmiechnięci, „hi, how you doing?”, inne tematy rozmów. Przypuszczam, że dzięki takiemu nastawieniu pożyję o kilka lat dłużej. Ale wciąż walczę z takimi moimi wyniesionymi z Polski przywarami i przekonaniami, na przykład z tym, że wszystko muszę wiedzieć lepiej. Nie muszę. Chcę próbować nowości, jestem otwarty na nowe rozwiązania. Niektóre okazują się lepsze niż te, które do tej pory znałem – mówi Rafał. Dzwoni telefon. Agnieszka wścieka się, bo stała długo w korku na autostradzie. – Nie denerwuj się, jedź spokojnie. Bye – uspokaja żonę. Czekamy na Agnieszkę, bo spóźnia się na spotkanie ze mną.
Garbedź się wkrada
Ponglish wkrada się do polszczyzny Rafała i Agnieszki niepostrzeżenie. – Choćbyś nie wiem jak się pilnował, zaczynasz mówić ponglishem, zdarza mi się „garbedź” albo „trefik”. To machinalne, nawet nie zauważam, że tak mówię. Trochę wstyd będzie, jak ktoś z Polski przyjedzie w odwiedziny, pomyśli, że nam odbiło, albo nie będzie wiedział, o co nam chodzi.
Agnieszka wraca do domu, po drodze z pracy zajechała do przychodni po wyniki badań, niezbędne do przedszkola. Jest bardzo zadowolona z pracy. Nowi ludzie, skład międzynarodowy, więc porozumiewają się po angielsku i automatycznie osłuchuje się z językiem. – Najtrudniej było odzwyczaić się od ciągłego siedzenia w domu. Ale ta zmiana była mi bardzo potrzebna. Patrykowi też, bo jest wśród dzieci, ale w tym samym budynku, więc nie muszę pędzić z pracy, żeby go odebrać. Nim dojedziemy do domu, zwykle jest już Rafał, który odbiera Wiktorię od sąsiadki – mamy Amelii, najlepszej przyjaciółki Wiktorii. Jestem bardzo zadowolona z pracy, atmosfera jest sympatyczna, dziewczyny trochę młodsze ode mnie. Blisko do domu – piętnaście minut jazdy – mówi Agnieszka.
Z nowości – Rafał dostał mandat. Skręcał i nie zatrzymał się na czerwonym świetle. Trochę się zdziwił, kiedy zobaczył wezwanie do zapłaty i film, na którym uwiecznione zostało wykroczenie. Stóweczka. – Dobrze, że przynajmniej „na rekord” nie idzie i nie ma za to punktów karnych.
To, co im się w Chicago nie podoba, to pogoda. – Wczoraj w nocy budzi mnie jakiś huk. Ocknąłem się, myślę – wybuch jakiś, czy co? A to burza z piorunami. Patrzę na kalendarz – 17 stycznia – śmieje się Rafał. – Nim przyjechaliśmy, mówiono nam, że tutejszy klimat jest podobny do polskiego. Nie jest. Za dużo gwałtownych zmian i ekstremów, od tropików do wielkiego mrozu. Ten klimat to jedna rzecz, na jaką narzekam w Chicago. No, może jeszcze dziury w drogach, szczególnie zimą. Ale jest dobrze. Wszystko ok.
Wysłuchał Grzegorz Dziedzic
[email protected]
Reklama