Blisko 30 tys. funkcjonariuszy strzec będzie bezpieczeństwa podczas inauguracji prezydentury Donalda Trumpa w Waszyngtonie. Udział w protestach przeciw jego wyborowi zapowiedziało 350 tys. demonstrantów, a bojkot ceremonii zaprzysiężenia - 28 kongresmanów.
Według przewidywań na uroczystości przybędzie ok. miliona ludzi. O zezwolenia na udział w protestach w czasie zaprzysiężenia nowojorskiego miliardera ubiegało się 25 różnych organizacji. Jest to pięciokrotnie więcej niż zazwyczaj.
Po zamachach w Paryżu, Brukseli, kalifornijskim San Bernardino czy Berlinie władze uznały, że terroryści zdolni są do dużych skoordynowanych zamachów, jak też ataków w wykonaniu samotnych wilków inspirowanych przez Państwo Islamskie lub Al Kaidę.
By zapewnić bezpieczeństwo, na ulicach Waszyngtonu znajdzie się blisko 30 tys. funkcjonariuszy różnych formacji mundurowych, w tym 3,2 tys. policjantów i około 8 tys. członków Gwardii Narodowej.
Były minister bezpieczeństwa krajowego USA Michael Chertoff, który w roku 2009 brał udział w zabezpieczeniu ceremonii zaprzysiężenia Baracka Obamy, zaznaczył, że terroryści nie są jedynym źródłem obaw. "Protestujący zawsze stanowią wyzwanie" – uzasadniał Chertoff.
W niedzielę w stolicy USA miała miejsce próba generalna zaprzysiężenia. W pobliżu Kapitolu przemaszerowali żołnierze. Członkowie orkiestry wojskowej wystąpili jako prezydent i Pierwsza Dama USA. Rozmieszczono bariery i barykady, a także blokujące dostęp samochodom ciężkie pojazdy.
Tymczasem co najmniej 28 demokratycznych członków Kongresu zapowiedziało bojkot inauguracji nowego prezydenta. Niektórzy twierdzą, że zadecydowali o tym wcześniej. Kilku ogłosiło to w reakcji na wypowiedź Trumpa na temat czarnoskórego kongresmana demokratycznego Johna Lewisa, uważanego za ikonę obrony praw obywatelskich w USA.
Lewis mówił, że „nie postrzega Trumpa jako prawowitego prezydenta”. Republikanin odpowiedział w sobotę na Twitterze: "Kongresman John Lewis powinien raczej poświęcić więcej czasu na poprawę sytuacji i pomoc dla jego okręgu, który jest w okropnym stanie i się rozpada (nie wspominając o panoszącej się przestępczości), niż bezpodstawnie narzekać na rezultaty wyborów". Wywołało to falę krytycznych komentarzy w USA.
Inni kongresmani, którzy nie przyjdą na inaugurację, zarzucają prezydentowi elektowi m.in. rasistowskie, seksistowskie i przepełnione fanatyzmem wypowiedzi oraz ataki na powszechnie szanowanych weteranów, jak senator John McCain. Jeszcze inni przypominają, że Trump oczerniał imigrantów latynoskich, w tym Meksykanów, nazywając ich handlarzami narkotyków i przestępcami.
Z Nowego Jorku Andrzej Dobrowolski (PAP)
Reklama