Jeśli mamy wrażenie, że świat stał się ostatnio mniej bezpieczny – chyba nie jesteśmy w błędzie. I nie chodzi tu tylko o strach wywoływany przez coraz liczniejsze akty terroryzmu. Rok 2017 zaczyna się w atmosferze niepewności związanej z coraz większymi zagrożeniami na arenie międzynarodowej.
Wielu politologów zwraca uwagę, że obserwowane obecnie globalne napięcia stanowią wyraźny sygnał, iż ład jaki znaliśmy od zakończenia drugiej wojny światowej odchodzi do historii. Bo mimo upadku komunizmu świat od ponad 70 lat niewiele się zmienił – mimo lokalnych konfliktów nie mieliśmy do czynienia z wojną na skalę globalną.
Powrót protekcjonizmu?
Dziś coraz częściej mówi się o końcu pewnej ery. Mówi się przecież o końcu ery postzimnowojennej, końcu dominacji USA, inspirowanej przez Zachód globalizacji, czy „eksportu” na cały świat liberalnych wartości i idei wolnego handlu. Sfera gospodarcza jest tu tak samo kluczowa jak geopolityka.
Zwycięstwo Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich 2016 roku przypieczętowało los wieloletnich negocjacji w sprawie Partnerstwa Transpacyficznego – układu o wolnym handlu kluczowych krajów basenu Pacyfiku (z pominięciem Chin), który nie wejdzie w życie. Podobny los spotka także przygotowywaną od dłuższego czasu umowę o wolnym handlu między USA a Unią Europejską. Prezydent elekt Donald Trump nie ukrywa swojej niechęci do podobnych umów i podważa nawet zasadność Północnoamerykańskiego Traktatu o Wolnym Handlu (NAFTA), który chce renegocjować. Zwycięstwo republikanina wzbudziło obawy przed powrotem wojen handlowo-celnych, które – biorąc pod uwagę obecne rozmiary globalnej wymiany – mogą tylko przyhamować globalną gospodarkę. Protekcjonizm może okazać się znakiem firmowym rozpoczynającej się 20 stycznia nowej prezydentury.
Zmierzch potęgi Zachodu
Zmiany w układzie geopolitycznym nie powinny dziwić tych, którzy obserwują zmiany w globalnej gospodarce w ostatnich latach. Ani Stany Zjednoczone ani Europa Zachodnia nie odgrywają już na tym polu tak decydującej roli, jak to miało miejsce jeszcze dekadę, czy dwie temu. Środek ciężkości wyraźnie przesunął się na Wschód. Rosnące potęgi gospodarcze Chin i Indii to tylko wierzchołek piramidy. Także w wielu krajach Azji i Afryki władza przeszła w ręce wykształconych na zachodnich uczelniach technokratów, którzy wiedzą jak realizować polityczne cele swoich krajów.
Chiński postkomunizm powiązany z konfucjanizmem, czy wywodząca się z prawosławia ideologia panslawizmu, stanowią ideologiczną pożywkę dla wspierania nacjonalizmów i populizmów dwóch ogromnych krajów, rywalizujących z USA. W przypadku islamu podobne trendy można też zaobserwować w takich krajach jak Iran, czy Arabia Saudyjska. A nie są to jedyne państwa, które kontestują obecne status quo.
Populizm i renesans partykularnych interesów narodowościowych kosztem większych wspólnot społeczno-gospodarczych obserwujemy także w Europie. Zwycięstwa Fideszu na Węgrzech, Prawa i Sprawiedliwości w Polsce, czy decyzja Brytyjczyków o opuszczeniu Unii Europejskiej – to tylko element większej układanki. A w nadchodzącym roku 2017 będziemy świadkami kluczowych dla UE i strefy euro wyborów we Włoszech, Holandii, Francji, czy w Niemczech.
Czynnik Putina
W tych zmieniających się okolicznościach Kreml wyraźnie chce budować od nowa swoją silną pozycję i z pewnością będzie wykorzystywał okres krzepnięcia nowej administracji Donalda Trumpa, aby rozszerzyć swoje wpływy. Nie bez powodu Władimir Putin wyraźnie sympatyzował z kandydaturą nieprzewidywalnego outsidera, jakim był (do czasu) Trump w kampanii wyborczej.
Charakterystyczny dla tej polityki jest także sojusz Rosji z Turcją, mimo fundamentalnych różnic interesów. Oba kraje mają jednak sporo do zyskania na obecnym zbliżeniu. Ankara, członek NATO i kandydat do Unii Europejskiej posiadający „broń” w postaci setek tysięcy migrantów i uchodźców, pokazuje Zachodowi, iż jest w stanie prowadzić niezależną politykę. Moskwa już rozszerzyła swoje wpływy na Bliskim Wschodzie, czyniąc to zresztą w swoim stylu – w sposób brutalny i okrutny potęgując cierpienia ludności cywilnej w Syrii.
(…) niebezpieczeństwo wielkiego ataku hakerskiego na kluczową infrastrukturę Stanów Zjednoczonych stawiane jest na tym samym poziomie co możliwość masowego ataku terrorystycznego bądź w USA, bądź na terytorium jednego z sojuszników Ameryki"
Rosja, która nie zawahała się przed wykorzystaniem hakerów, aby namieszać w amerykańskim systemie wyborczym, stanowić będzie w przyszłym roku poważne zagrożenie. O tym, że Kreml nie cofnie się przed niczym mogą świadczyć wydarzenia na Bliskim Wschodzie, gdzie polityka Moskwy przyniosła konkretne polityczne zyski. Za ogromną zresztą cenę. Los Aleppo, w którym zginęło tysiące cywilów po użyciu przez wspierany przez Krem reżim Asada broni zakazanej w wielu krajach, może być najlepszym przykładem. Po raz kolejny okazało się, że stali członkowie Rady Bezpieczeństwa ONZ nie są w stanie zakończyć konfliktu, który doprowadził do kompletnej ruiny jeden z krajów Bliskiego Wschodu.
Kreml, hakerzy i terroryzm
Analitycy i dyplomaci ankietowani przez waszyngtoński think-tank Council on Foreign Relations (CFR) wśród najważniejszych zagrożeń dla bezpieczeństwa Europy i USA wymieniają możliwość zamierzonej lub niezamierzonej konfrontacji jednego z krajów członkowskich NATO z Rosją. Nie jest żadną tajemnicą, że na pierwszej linii znalazły się byłe postsowieckie republiki, z państwami bałtyckimi na czele. Wielką niewiadomą będą w 2017 działania dywersyjne podejmowane przez Kreml we wschodniej Ukrainie. Możliwość wybuchu poważniejszego konfliktu jest dużo bardziej prawdopodobna niż w poprzednich latach – ostrzegają analitycy. I to pomimo deklaracji Donalda Trumpa na temat ocieplenia stosunków z reżimem Władimira Putina.
Innym zagrożeniem dostrzeganym przez CFR jest niebezpieczeństwo wielkiego ataku hakerskiego na kluczową infrastrukturę Stanów Zjednoczonych. To zagrożenie stawiane jest na tym samym poziomie co możliwość masowego ataku terrorystycznego bądź w USA, bądź na terytorium jednego z sojuszników Ameryki. Zapowiedzi Donalda Trumpa radykalnego rozprawienia się z tym zjawiskiem mogą skłonić radykalny islam do zwiększenia aktywności.
Prawo w odstawce
Chiny też prężą muskuły. Pekin wykorzystuje spór terytorialny na Morzu Południowochińskim do budowania własnej pozycji w tej części Azji. Do tego ignoruje arbitraż ONZ-owskiej Konferencji Prawa Morskiego odmawiając rozwiązania sporu z Filipinami i innymi krajami regionu. Wokół wysp Spratly będzie w tym roku bardzo gorąco i można spodziewać się wielu militarnych konfrontacji, tym bardziej, że zarówno Pekin, jak i Moskwa skutecznie kwestionują kompetencje ONZ przy rozstrzyganiu sporów terytorialnych. Zwłaszcza, gdy dotyczy to ich własnych interesów. O tym, że budowany do tej pory świat oparty na dialogu i poszanowaniu prawa międzynarodowego chwieje się w posadach, może też świadczyć wycofanie się zarówno Rosji jak i innych krajów, w tym RPA z prac Międzynarodowego Trybunału Karnego.
W tej całej globalnej układance Polska będzie zawsze graczem drugiej kategorii i to niezależnie od tego, że niektóre media wymieniają prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego wśród osób, które w 2017 roku mogą mieć największy wpływ na losy świata.
Trzeba jednak pamiętać, że w odróżnieniu od zachodnich społeczeństw główni globalni gracze wykazują daleko idące lekceważenie dla prawa międzynarodowego. Postępowanie Rosji w sprawie Krymu, czy samowola Chin na Morzu Południowochińskim dobitnie tego dowodzą. Nie wspominając już o tym, co opłacani przez te państwa hakerzy wyprawiają w cyberprzestrzeni. Czy NATO i Unia Europejska przetrwają 2017 rok w dotychczasowej formie – od odpowiedzi na to pytanie zależeć będzie nie tylko bezpieczeństwo Amerykanów, ale także mieszkających nad Wisłą i Odrą naszych rodaków. Oby za 12 miesięcy świat wkraczał w kolejny 2018 rok, czując się bezpieczniej niż my dziś.
Jolanta Telega
[email protected]