Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 23 listopada 2024 01:26
Reklama KD Market

Szok i wściekłość. Polonia wspomina wprowadzenie stanu wojennego

Szok i wściekłość. Polonia wspomina wprowadzenie stanu wojennego
fot.UPI/archiwum “Dziennika Związkowego”
/a> fot.UPI/archiwum “Dziennika Związkowego”


35 lat po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce rozmawiamy z ludźmi, którzy byli świadkami tamtych wydarzeń. O szoku, wściekłości i rozwianych nadziejach, ale także o niezwykłej atmosferze tamtych smutnych dni z emigracyjnej perspektywy opowiadają Polacy mieszkający w Chicago.

Jurek Jabłoński, działacz "Pomostu", współzałożyciel Radia Pomost, pianista

Radio "Pomost" działało na początku lat 80. na falach 1490 AM. Audycja trwała tylko pół godziny, bo na więcej nie było nas stać, a nie chcieliśmy puszczać żadnych reklam. Stan wojenny spowodował, że nasza słuchalność nagle bardzo wzrosła. Słuchaliśmy Radia Wolna Europa i byliśmy w stanie pierwsi przekazać najświeższe informacje z Polski.

Stan wojenny zastał mnie w samochodzie. Wracałem z koncertu, który grałem w Itasce. Była prawie północ, wracałem do domu. Włączyłem radio i usłyszałem, że władze w Polsce wprowadziły stan wojenny. To był taki szok, że musiałem zjechać na pobocze.
Wielka złość i wściekłość. Solidarność i to wszystko, co się w Polsce działo, otwierało perspektywy, że wrócimy do wolnego kraju, do wolnej Polski. To się przybliżało i było porywające. Kiedy wprowadzono stan wojenny, te marzenia prysły.

Pierwsze działania to były demonstracje. Pierwsza odbyła się już 13 grudnia pod konsulatem. W ciągu kilku godzin telefonicznie skrzyknęło się kilka tysięcy osób. Najlepiej pamiętam tę największą demonstrację, która zgromadziła około 50 tysięcy osób. W tłumie byli tajniacy z FBI i policjanci w cywilu. Kiedy w stronę konsulatu leciały puszki i butelki z czerwoną farbą, tajniacy zdradzali się tym, że nagle chcieli przedzierać się przez tłum w kierunku tych, którzy rzucali. Ale Polacy robili wtedy żywy mur i nie było mowy, żeby się do nich dopchać. Demonstracje odbywały się głównie w parku po drugiej stronie Lake Shore Drive, ale dyżurowaliśmy i do późnych godzin nocnych chodziliśmy w kółko pod konsulatem.

Polonia z jednej strony zjednoczyła się, a z drugiej wychodziły różnice. My, którzy niedawno przyjechaliśmy z Polski, nie mieliśmy złudzeń, że komunistyczna władza zmieni się, ucywilizuje. My byliśmy za sankcjami, ale istniała część Polonii, dla której nie było to takie oczywiste. Sytuacja była ekstremalna, więc polaryzacja też była dość ostra.

Polonijne środki masowego przekazu, w szczególności radio, były zachowawcze. Wiadomo było, że dana audycja związana była z pewnym biurem podróży, a ono z kolei z komunistycznym konsulatem. Istniała cała siatka powiązań biznesowych, a polonijni radiowcy bywali w konsulacie na imprezach z okazji choćby 22 lipca. Oni chodzili do konsulatu, a my robiliśmy im zdjęcia. Nie dochodziło do żadnych rękoczynów, ale zdarzały się utarczki słowne. Dla nas to była czerwona hołota.

Wydawaliśmy kwartalnik „Pomost” i było dla nas naturalne, że naszym obowiązkiem jest pomagać opozycji w Polsce. Siedzieliśmy tu w Stanach, jak u Pana Boga za piecem, a oni tam narażali zdrowie, a nierzadko życie. Nam tutaj nic się nie stało, nie mieliśmy z powodu naszej działalności żadnych nieprzyjemności. Ale władza wiedziała, kim jesteśmy, zresztą z okien konsulatu bez przerwy robiono nam zdjęcia. Potem szykanowano nasze rodziny w Polsce. Nic dziwnego, najbardziej betonowy periodyk komunistyczny „Żołnierz Wolności” ogłosił "Pomost" jednym z największych zagrożeń dla Polski Ludowej. Co zresztą okazało się dla nas najlepszą reklamą. Mieliśmy pełną świadomość, że mamy „szlaban”, mogliśmy pojechać do Polski, ale tylko w jedną stronę.

/a> fot.UPI/archiwum “Dziennika Związkowego”


Krystyna Cygielska, wieloletnia dziennikarka „Dziennika Związkowego”

Kiedy dowiedziałam się, że w Polsce wprowadzono stan wojenny, pomyślałam: jakie to szczęście, że udało nam się sprowadzić syna z Polski, bo w przeciwnym razie to byłaby katastrofa. Chodziliśmy całą rodziną na demonstracje, byliśmy na tym wielkim pochodzie prowadzonym przez Romana Pucińskiego. Tam były tysiące ludzi. Na moich oczach ktoś rzucił w budynek konsulatu butelkę z czerwoną farbą, która rozbiła się o fasadę i pamiętam, jak ta farba ściekała po ścianie. Pamiętam też trumnę, którą nieśli ludzie na czele pochodu. Trumna symbolizowała zamordowanych przez władze komunistyczne w Polsce. Dwie osoby związane z "Pomostem", Jerzy Rudzki i Elżbieta Świderska, podjęły strajk głodowy w namiocie rozbitym w parku naprzeciwko konsulatu. Było zimno, a my pełniliśmy warty i pilnowaliśmy na zmianę, dzień i noc, żeby nic im się nie stało. Konsulat, przedstawiciele polskich władz komunistycznych nie reagowali, mieli na tyle zdrowego rozsądku, żeby nie występować publicznie, nie bronić stanowiska reżymu, siedzieli cicho.
Spotykaliśmy się ze znajomymi w domach i rozmawialiśmy o sytuacji w Polsce. Z potrzeby chwili powstał Latający Teatr Poezji. U mnie w domu wystawione zostało przedstawienie oparte na listach osób internowanych. Występowało kilka osób zaangażowanych w polonijną działalność opozycyjną, a mój syn czytał listy dzieci internowanych działaczy Solidarności. Pamiętam to dobrze, bo akurat zaczął przechodzić mutację i „zapiał” przed publicznością, co było dla niego strasznym przeżyciem. Na przedstawienie przyszło czterdzieści osób, pamiętam, że zrobiło się ciasno. Ludzie zwoływali się telefonicznie, pocztą pantoflową.
Kontakt telefoniczny z Polską był oczywiście niemożliwy. Pisaliśmy listy, ale długo szły, bo były cenzurowane. Z Polski przychodziły materiały opozycyjne, bibuła, oczywiście korzystaliśmy z materiałów paryskiej „Kultury”. To były bardzo silne przeżycia, Polonia bardzo się wtedy zjednoczyła, znikły wszelkie animozje. Nie pamiętam, żeby taka zgoda zapanowała kiedykolwiek przed albo po wydarzeniach z grudnia 1981 roku. Wszyscy byli przeciwko stanowi wojennemu i strzelaniu do robotników. Jaruzelski był naszym wspólnym wrogiem. Czuliśmy ogromne wsparcie, współczucie i życzliwość od Amerykanów, byli z nami, po słusznej stronie.

Jan Loryś, historyk, były dyrektor Muzeum Polskiego w Ameryce

Byłem wtedy w Kongresie Polonii Amerykańskiej. Od opozycji z Polski dostaliśmy materiały i oddział na stan Illinois zorganizował wystawę pt. „Drogi do Solidarności”, dotyczącą strajków i protestów antykomunistycznych sprzed ery Solidarności. Otwarcie wystawy miało nastąpić w poniedziałek, a z soboty na niedzielę ogłoszono w Polsce stan wojenny. Dzięki temu wystawa stała się niezwykle popularna, do Daley Center przyszły tłumy ludzi, dziennikarze, telewizja. Pamiętam też ogromną demonstrację przeciwko stanowi wojennemu. Tłumy ludzi przeszły przez Michigan Avenue pod polski konsulat. Ja byłem jednym z marszałków tej demonstracji, mieliśmy pilnować, żeby nikt nie zakłócił porządku. Niestety, nie wywiązaliśmy się z tego zadania zbyt dobrze, bo w kierunku budynku konsulatu poleciały pojemniki z czerwoną farbą. Później, w miesięcznicę wprowadzenia stanu wojennego ludzie zbierali się w parku naprzeciwko konsulatu. Były też protesty przeciwko zespołowi pieśni i tańca Mazowsze, panowało bowiem przekonanie, że Jaruzelski wysyła do Chicago Mazowsze, żeby odwrócić uwagę Polonii od tego, co się w Polsce dzieje. W rzeczywistości, kontrakt na występy w Chicago Mazowsze podpisało ponad rok wcześniej, a w Polsce władze internowały członków rodzin kilku tancerzy. Generalnie atmosfera wśród Polonii była wtedy bardzo napięta.

/a> fot.UPI/archiwum “Dziennika Związkowego”


Ryszarda Płużyczka, była nauczycielka w polskiej szkole sobotniej im. Marii Konopnickiej, pracuje w dziale ogłoszeń "Dziennika Związkowego"

Pamiętam moment, kiedy dowiedziałam się o wprowadzeniu stanu wojennego. Był wieczór, przyszli do nas znajomi, był jakiś alkohol, rozmowy. W pewnym momencie wpada kolega i mówi, że dostał wiadomość z Polski, że dzieje się coś dziwnego. Włączyliśmy telewizję amerykańską i zobaczyliśmy czołgi na ulicach Warszawy. Nagle zrobiło się tak jakoś zimno, tak strasznie. Każdy z nas miał w Polsce rodzinę, a poza tym byliśmy tu w Ameryce „na pół gwizdka”, myśleliśmy o powrocie. W jednej chwili okazało się, że nie ma dokąd wracać. To była długa noc, siedzieliśmy do rana, piliśmy i rozmawialiśmy. Ktoś zaczął nagle śpiewać polskie piosenki, takie które znaliśmy z czasów studenckich i powstała jakaś niezwykła więź, okazało się, że wszyscy jesteśmy w tej samej sytuacji.

Reakcje starych Polonusów były bardzo dziwne. „Zachciewa im się strajków, nie wiedzą czego chcą, mają to, na co zasłużyli” – były i takie głosy. Wytworzyły się dwie grupy, ta stara Polonia i nasza grupa, młoda emigracja. Byliśmy wtedy bardzo patriotyczni. Kiedy do Chicago przyjeżdżał Pietrzak abo Kaczmarski, na ich koncerty waliły tłumy. Śpiewaliśmy „Żeby Polska była Polską” i mieliśmy łzy w oczach. Byliśmy razem, energia była niesamowita.

Do Chicago przyjechałam w czerwcu 1980 roku, jeszcze przed falą strajków w Polsce. Na pierwszą wielką demonstrację przeciwko władzy ludowej poszłam już w Chicago, na Daley Plaza. Byłam też na demonstracji pod konsulatem, pamiętam, że było strasznie zimno, a my chodziliśmy w kółko. Mój syn miał niecały rok, trzeba było go nosić, a był ciężki. Nagle okazało się, że dziecka nie ma. Okazało się, że co chwila ktoś w tłumie go przejmował i niósł, bo sami z mężem nie dawaliśmy rady.

To przez wprowadzenie stanu wojennego jestem od 36 lat w Stanach Zjednoczonych. Kiedy nastał czas Solidarności, a jeszcze i przed stanem wojennym, dostawałam listy od cioci, która pisała, że ludzie w Polsce są pełni nadziei, że coś się zmieni, że będzie wolność. A tu nagle wszystko wzięło w łeb.

Jerzy Migała, kierownik stacji radiowej WCEV 1450AM, działacz KPA i innych organizacji polonijnych

O wybuchu stanu wojennego dowiedziałem się na wakacjach w Acapulco. Leżeliśmy z żoną na plaży, a obok nas przechodzili chłopcy sprzedający gumę do żucia. Jeden z nich sprzedawał też gazety. Przeszedł obok nas, a że akurat uczyłem się hiszpańskiego, przeczytałem tytuł „Pierwsze ofiary w Polsce”. Kupiłem tę gazetę i zacząłem czytać. O stanie wojennym dowiedziałem się z tej meksykańskiej gazety. To był dla mnie wielki szok.

Wróciliśmy do Chicago i zaczęliśmy przygotowywać demonstrację przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego. Działałem wtedy w stanowym wydziale Kongresu Polonii Amerykańskiej, byłem krajowym wiceprezesem. Demonstracja zorganizowana przez KPA 27 grudnia 1981 roku była jedną z największych demonstracji w historii Chicago, zgromadziła ok. 50 tys. osób. Na czele pochodu nieśliśmy trumnę, która symbolizowała ofiary stanu wojennego i naszą żałobę. Nie pamiętam, skąd wzięliśmy trumnę, ale na pomysł niesienia jej wpadł Roman Puciński. Pamiętam, że było bardzo zimno, a ja zapomniałem z domu rękawiczek. Kolega, który szedł koło mnie, dał mi swoją lewą rękawiczkę i w ten sposób jakoś przetrwaliśmy ten pochód. Ta demonstracja to była wielka sprawa, a 27 grudnia to był bardzo ważny dzień dla Polonii. Poważny i smutny, ale bardzo piękny.

Grzegorz Dziedzic

[email protected]



W dniu wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego, 13 grudnia 1981 r., w Chicago odbyła się demonstracja zorganizowana przez środowisko skupione wokół kwartalnika „Pomost”. Przed konsulatem Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej protestowało 3 tys. osób. Demonstranci żądali zniesienia stanu wojennego, zwolnienia aresztowanych członków Solidarności i przeprowadzenia w Polsce wolnych wyborów. Na kolejnej manifestacji zorganizowanej przez opozycjonistów z „Pomostu” 19 grudnia przed konsulatem zebrało się 7 tys. demonstrantów.
Kongres Polonii Amerykańskiej od samego początku sprzeciwił się wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce. 16 grudnia z inicjatywy KPA na Civic Center Plaza w Chicago odbyła się demonstracja, w której udział wzięło ok. 5 tys. osób. Oprócz polonijnych działaczy i polityków w manifestacji udział wzięli m.in. burmistrz Chicago i gubernator Illinois.
27 grudnia KPA zorganizował wielki „marsz żałobny”, w którym udział wzięło ok. 50 tys. demonstrantów. Obok Polaków w marszu szli przedstawiciele innych narodów z bloku sowieckiego i mniejszości etnicznych z Chicago. Budynek polskiego konsulatu obrzucono jajkami, pojemnikami z czerwoną farbą, wybito kilka szyb. „Marsz żałobny” był jedną z największych demonstracji w historii Chicago. Władze Wietrznego Miasta ogłosiły 27 grudnia 1981 r. dniem żałoby na znak solidarności z narodem polskim.
 

fot.UPI/archiwum “Dziennika Związkowego”

fot.UPI/archiwum “Dziennika Związkowego”

fot.UPI/archiwum “Dziennika Związkowego”

fot.UPI/archiwum “Dziennika Związkowego”

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama