O duchowych potrzebach Polonii, dwumilionowym długu i brazylijskim bakcylu mówi ks. Mirosław Stępień, chrystusowiec, proboszcz parafii pw. Miłosierdzia Bożego w Lombard w rozmowie z Joanną Marszałek.
Ma ksiądz za sobą długi, prawie 15-letni wątek brazylijski. Jak była reakcja młodego księdza, gdy w 1996 r. dowiedział się, że zostaje skierowany do pracy w Brazylii?
Ks. Mirosław Stępień: Reakcja była bardzo entuzjastyczna, bo sam o to zabiegałem. Od babci dowiedziałem się, że jej rodzice, czyli moi pradziadkowie, wyjechali do Brazylii w 1911 r. za chlebem i wrócili po trzech latach do Polski. Był to okres, kiedy wiele rodzin z terenów Lubelszczyzny, chełmskiego i siedleckiego emigrowało do Brazylii. Warunki, jakie tam zastali, zmusiły wielu do powrotu. Wśród nich byli moi pradziadkowie. Jednak bakcyl brazylijski zawsze we mnie tkwił, dlatego wystąpiłem do przełożonych z prośbą o możliwość posługi na tym terenie.
Zatem przyjeżdża ksiądz do Brazylii i...
– Zostaję skierowany do pracy jako kapelan Polaków mieszkających w São Paulo, największym mieście Brazylii. Po kilkudziesięcioletniej owocnej pracy salezjanów byłem pierwszym chrystusowcem w tej kapelanii. Na pierwszej mszy było 800 osób – pomyślałem sobie „cudownie, będzie dla kogo pracować!”. Na drugiej mszy, w Boże Narodzenie, było jeszcze trochę ludzi, lecz w trzecią niedzielę było już tylko 12 osób. I tak to wyglądało przez cały rok. Ludzie pojawiali się głównie, gdy były jakieś większe święta. Zresztą lata świetności parafia miała już za sobą, czego dowodem jest fakt, że było więcej pogrzebów niż chrzcin czy ślubów. Dodatkowo zacząłem pracować w tygodniu jako wikary w brazylijskiej parafii, a w 2006 r. zostałem proboszczem parafii św. Anny w Santana, w Paraná – najbardziej polskim stanie Brazylii.
Jaka była ta brazylijska Polonia?
– Wśród Polaków z pierwszego pokolenia, kombatantów, z którymi pracowałem w São Paulo, przywiązanie do tradycji, polskości i religijności było bardzo mocne. Świętowaliśmy wszystkie ważne rocznice narodowe, odprawialiśmy mszę dla kombatantów. Niestety, dzieci i wnuki tych osób niewiele już miały z polskością wspólnego, prócz nazwiska. W miarę, jak kombatanci odchodzili do wieczności, kurczyła się grupa zainteresowana Polską. Zupełnie inaczej było w stanie Paraná, w małych miejscowościach, gdzie liczba osób polskiego pochodzenia sięga 60–80 procent. Trzecie, nawet czwarte pokolenie mówi w domach po polsku. Dzieci uczą się portugalskiego dopiero w szkole, gdzie pracują dwujęzyczne nauczycielki. To prawdziwy ewenement. Pamiętajmy, że mowa tu o ludziach, którzy nigdy nie byli w Polsce.
W 2011 r. rozpoczął ksiądz pracę w USA. Od lipca tego roku posługuje jako proboszcz parafii pw. Miłosierdzia Bożego w Lombard. Jak wypada amerykańska Polonia na tle księdza wcześniejszych doświadczeń?
– Krótko mówiąc, czuję, jakbym wrócił do Polski. Wszystko jest polskie i po polsku. Rodacy w Stanach mają łatwiejszy dostęp do tradycji, zwyczajów. W Brazylii bardziej czuło się, że to inny kraj i inni ludzie.
Na waszej stronie internetowej przeczytałam, że kościół w Lombard powstał po latach „tułaczki i starań”. Jest jedną z nowszych, prężnie działających parafii. Kim są wasi parafianie i ile ich jest?
– Mamy obecnie zarejestrowanych 1400 rodzin. Wśród naszych parafian przeważają młode, rozwijające się rodziny, które mieszkają i pracują na okolicznych przedmieściach. Do prywatnej szkoły polskiej, działającej przy parafii, zapisanych jest 1200 dzieci. Rośnie nam zatem bardzo silne nowe pokolenie. Oczywiście przychodzi też wiele osób, które nie są zapisane do parafii. Dotarły do mnie informacje, że jesteśmy obecnie największą parafią polonijną prowadzoną przez chrystusowców w całych Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Jestem tu stosunkowo krótko, ale mam nadzieję, że już niedługo, chodząc po kolędzie, będę w stanie wszystkich lepiej poznać.
Z jakim pomysłem objął ksiądz tę parafię, zupełnie unikatową na dzisiejsze czasy, gdy inne kościoły zmagają się z brakiem wiernych, brakiem powołań, środków na utrzymanie?
– Staramy się wyjść naprzeciw potrzebom wiernych. Przy naszej parafii działa 36 różnych grup: muzyczne, liturgiczne, biblijne. Są ministranci, grupy dla dzieci, młodzieży i seniorów. Mamy siedem mszy świętych w weekend, konfesjonał otwarty praktycznie zawsze, gdy ktoś tego potrzebuje. To młoda parafia, sam kościół ma dopiero 8 lat. Mamy zdecydowanie więcej ślubów i chrztów. W zeszłym roku było tylko 14 pogrzebów. Zatem przed nami długa przyszłość. Zamknięcie raczej nam nie grozi.
Jaki jest sekret utrzymania pełnego kościoła?
– Myślę, że w naszym przypadku tym sekretem jest spowiedź, którą zawsze oferujemy. Dla Polaków spowiedź jest bardzo ważna, jeśli chodzi o życie duchowe. Jest u nas dużo osób z południa Polski, z gór – terenów bardziej religijnych i praktykujących. Kiedy spowiedź jest, ludzie z niej korzystają. A kiedy z niej korzystają, wówczas życie duchowe się pogłębia. W pierwsze piątki miesiąca spowiadamy non stop przez pięć godzin, od 5 do 8 wieczorem. W tej chwili jest trzech księży, czekamy na przyjazd czwartego z Polski. Jest również spowiedź przed każdą mszą. Kiedyś przeprowadziłem badanie na własny użytek: ilu wiernych przychodzi do spowiedzi tylko w niedzielę. Naliczyłem 140 wiernych na jednego księdza.
Jakie są największe problemy parafii?
– Problemem jest parking. W dzisiejszych czasach jesteśmy wygodni, słyszałem, że gdy ktoś do nas przyjedzie i nie może zaparkować, to odjedzie i już nie wróci. Pracujemy nad rozwinięciem infrastruktury, jednak decyzja leży w gestii władz powiatowych i innych. Robimy, co możemy. Policja pomaga nam pilnując porządku przy wjeździe i wyjeździe. Spokojna okolica zrobiła się nagle niespokojna, ze względu na ponad 3 tys. ludzi przyjeżdżających na niedzielne msze święte. Oczywiście pozostaje jeszcze kwestia finansowa. Mamy ogromny dług, który będziemy spłacać jeszcze przez dobrych parę lat.
Według danych ze strony internetowej kupno terenów i budowy pochłonęło około 8 mln dolarów. Jakie ksiądz ma pomysły na spłatę tego długu?
– Do spłacenia pozostało jeszcze około 2 mln dol. długu w banku, diecezji i prowincji. Mojemu poprzednikowi, ks. Tadeusz Winnickiemu, udało się wyprowadzić finanse na prostą, choć przyznam szczerze, że nie wiem, jak on to zrobił. W każdym razie jesteśmy w stanie utrzymać bieżące potrzeby parafii, a na spłatę długu przeznaczamy drugą niedzielną składkę. Oprócz tego organizowane są dodatkowe imprezy, np. wrześniowy piknik parafialny. Wierzę, że dzięki ofiarności i mobilizacji parafian, pomału uda się spłacić ten dług.
Co wyróżnia waszą parafię spośród innych prężnie działających polonijnych parafii, typu Trójcowo czy Jackowo?
– To jest inne miejsce niż tradycyjne parafie polonijne, które można spotkać w Chicago. Przede wszystkim ze względu na infrastrukturę, której tutaj jeszcze nie mamy, ale również na tradycje. W innych parafiach oprócz wydarzeń religijnych są również wydarzenia patriotyczne, organizowane są spotkania, przyjeżdżają goście. Ten typ pracy z Polonią koncentruje się właśnie tam. My staramy się skupić na życiu typowo religijnym. Oczywiście odnotowujemy ważne wydarzenia, ale w innym stylu, niż dzieje się to w Chicago. Mniej jest pomieszania sacrum i profanum. Z drugiej strony dla naszej wspólnoty jest to poniekąd bezpieczniejsze. Jeśli w przyszłości wierni będą zgłaszać taką potrzebę, postaramy się wyjść im naprzeciw w miarę naszych możliwości. Na razie jednak koncentrujemy się na tym, co jest na pierwszym miejscu, czyli na Panu Bogu.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Joanna Marszałek
Reklama