Agnieszka i Rafał z córką Wiktoria i synem Patrykiem 8 czerwca przylecieli do Chicago. Na stałe. Minął zaledwie miesiąc ich amerykańskiego życia, a już zdołali kupić samochód, wynająć mieszkanie na przedmieściach i poznać nowych znajomych. Szybko zrozumieli, że odwaga i pozytywne nastawienie, to klucze do sukcesu w Ameryce.
– U Jerry'ego wytrzymaliśmy trzy tygodnie, ale na dłuższą metę niemożliwe było mieszkać z dwójką małych dzieci na poddaszu bez kuchni. Poza tym, chcieliśmy być jak najszybciej w końcu u siebie. Tak się złożyło, że poznałem kilku Polaków i jeden z nowych znajomych zaproponował nam wynajęcie mieszkania. Na początku chcieliśmy osiedlić się w Schiller Park, bo się nam tam podobało. Oglądaliśmy kilka mieszkań, ale były albo przy ruchliwej drodze, albo bejzmenty, albo wymagano od nas dokumentów których siłą rzeczy mieć nie mogliśmy – na przykład zaświadczenia o stałości zarobków – opowiada Rafał.
Przyjechali do podmiejskiego Mount Prospect, pojeździli po okolicy i spodobało im się. Sporo Polaków, polskie sklepy niedaleko, dobre szkoły. Rafał szuka pracy w okolicy, wysłał kilkanaście resumes do okolicznych firm, czeka na odpowiedź. Umówiliśmy się na pierwszą po południu, bo o czwartej ma interview. Rafał liczy, że dostanie pracę w swoim zawodzie, jako projektant stron internetowych. Potrzebują też pracownika w pobliskiej drukarni, co pozwoliłoby pracować Rafałowi w fachu, który trochę zna. Rafał jest pełen zapału i pomysłów, planuje otworzenie własnej firmy zajmującej się projektowaniem stron www oraz e-sklepami.
Agnieszka: – Ja się jeszcze wciąż czuję jak na wakacjach, ostatnio jechaliśmy na plażę przez dzielnicę ogromnych domów z werandami, przy których rosły ogromne drzewa, to była scena jak żywcem wyjęta z filmu. Jeszcze się do końca nie zaaklimatyzowałam, ale po miesiącu mam pozytywne wrażenia. Szczególnie, kiedy w końcu dostaliśmy numery Social Security poczułam, że możemy zacząć tutaj normalnie funkcjonować. Wcześniej tkwiliśmy trochę w martwym punkcie. Bo jak nam tu już życie pokazało, bez tych numerów człowiek praktycznie nie istnieje i nie jest w stanie zrobić nawet prawa jazdy. Teraz będziemy mogli zacząć normalnie żyć.
Agnieszka czeka na rozpoczęcie roku szkolnego. Kiedy Wiktoria pójdzie do zerówki, a dla Patryka uda załatwić się przedszkole, będzie szukać pracy, na początek może zostanie nianią.
Puste, ale własne
Do dwusypialniowego, odnowionego mieszkania z balkonem w Mount Prospekt Rafał z Agnieszką, Wiktorią i Patrykiem zwanym Ptysiem przeprowadzili się pomimo ostrzeżeń ich pierwszego amerykańskiego anioła stróża. – Jerry mówił, że rzucamy się na głęboką wodę, że tu do wszystkiego daleko, że nie ma Polaków. I oczywiście, że się nie znamy. Chciał pomóc, to dobry człowiek, ale trochę nadopiekuńczy – mówi Rafał.
– Na naszym osiedlu mieszka sporo Meksykanów. Ostrzegano nas, że będzie głośno, że fiesta i ciągłe imprezy, a tymczasem jest spokój i cisza. Nawet 4 lipca postrzelali sztucznymi ogniami do dziesiątej, a potem cisza nocna. Jesteśmy bardzo zadowoleni z przeprowadzki i nowego mieszkania – mówi Agnieszka. – Polak Polaka zrozumie, wynajęliśmy bez sprawdzania kredytu, podpisaliśmy umowę na rok, daliśmy depozyt. Mieszkanie udało się wynająć poniżej tysiąca dolarów, więc cena atrakcyjna – dodaje Rafał.
I choć mieszkanie stoi praktycznie puste, czuć w nim domową atmosferę. Jest stół w kuchni, a wiadomo, że to przy nim koncentruje się rodzinne życie. Brakuje mebli, póki co kupili dzieciom piętrowe łóżko. Wiktoria jest zadowolona, bo śpi na górze. Na Craigslist znaleźli telewizor, używany, ale tani, za 100 dolarów. – Wysłałem SMS-a, wszystko po angielsku. Pojechałem, gadam z facetem po angielsku, dogadaliśmy się co do ceny, ale pytam go jeszcze, czy ma kabel HDMI, żeby laptopa podpiąć. A on wychyla się za drzwi i krzyczy po polsku: „Kamil, mamy kabel do telewizora?!”. Tak poznałem Wieśka, kontraktora, złotą rączkę. Przefajny facet, bardzo solidny, wziął mnie już kilka razy ze sobą do pracy i dał zarobić parę groszy.
Ameryka to stan umysłu
Negatywów i ciemnych stron na razie nie widzą, ale jak mówi Rafał „tutaj wszystko jest inne”. – Weźmy chociażby te ceglane elewacje, tutaj to niby wykończony dom, a przecież to surowa cegła. Mój teść jakby tu wpadł, to by to wszystko najpierw ocieplił, a następnie otynkował – śmieje się Rafał. – Strasznie mnie te cegły drażnią, a są wszędzie. Ale jak się na coś długo patrzy, to w końcu może się spodoba, przyzwyczaję się.
Inna rzecz, która Rafała zaskoczyła, to prowizorka, że porównując do Polski wiele rzeczy „jest na sznurku”. – Podjechaliśmy pod Walmart, wysiadłem z auta, żona coś jeszcze wypakowywała, dzieci jeszcze nie wyszły, to podszedłem do barierki, tej zagródki na wózki i chciałem się oprzeć. A ta się przesunęła. Okazało się, że cała konstrukcja po prostu stoi na parkingu, bez przymocowana do podłoża. To dla mnie nie do uwierzenia, w Polsce byłoby to wkopane, uzbrojone i zabetonowane. Z drugiej strony w Polsce nie mogłoby tak luzem leżeć, bo trafiłoby szybko w ręce złomiarzy. To samo z automatami do kupowania gazet. Wrzucasz pieniążek, otwierasz drzwiczki, wyjmujesz jedną gazetę i idziesz czytać. U nas by to nie miało racji bytu. Różnice w wychowaniu i kulturze są jednak bardzo duże, to ciekawe, jak mentalność ludzka wpływa na wygląd i organizację miejsc, w których ludzie mieszkają.
Kupili samochód, hondę odyssey, rocznik 2001, u dealera. Sprzedawczyni powiedziała Rafałowi, że klimatyzacja działa, ale jest nienabita freonem. – Wziąłem to na warunki polskie, w Polsce jak ktoś ci sprzedaje auto i mówi, że klimatyzacja nie działa bo jest nienabita, to nie ma szans, żeby była sprawna, na bank jest zepsuta. Bo gdyby była dobra, to byłaby nabita. Ale kupiliśmy, bo cena była dobra. Nie miałem złudzeń, miałem za to wizję, że będziemy jeździć przy otwartych oknach, jakoś dwa miesiące wytrzymamy. Pewnego dnia w Walmarcie kupiłem zestaw do samodzielnego nabijania. Podpiąłem, nabiłem i działa! Niesamowite, ale to pokazuje mi, że mentalnością jeszcze jestem tam, w Polsce.
Wiktoria tęskni
Jest jeden problem – Wiktoria zaczyna tęsknić. Nawet z babcią za bardzo rozmawiać na Skypie nie chce. Ma lepsze i gorsze dni. – Jak mieszkaliśmy jeszcze u Jerry'ego to zagryzała zęby i dawała radę. Ale odkąd przeprowadziliśmy się do mieszkania, chyba zrozumiała, że jesteśmy tutaj na stałe. Teraz widać po niej, że jest trochę osowiała. – Rafał martwi się o córkę. – Widzę po niej, że tęskni, w Polsce babcia mieszkała piętro niżej, tutaj nie ma do kogo zejść. Liczymy na to, że kiedy niedługo pójdzie do kindergarden, zajmie się szkołą, pozna koleżanki i nauczycielki, nie będzie miała czasu tęsknić. Pytam Wiktorię, co najbardziej podoba jej się w Ameryce: – Plac zabaw, ten z drabinkami, na których można wisieć. Mam koleżanki, mówię do nich: „Will you play with me?”, a one się ze mną bawią – opowiada pięciolatka.
–Chyba mniej tęskni, jak ma jakieś zajęcie – dodaje Agnieszka. – Dzisiaj Wiki powiedziała „mamo, urządzam garage sale”. Ostatnio jeździliśmy na garażowe wyprzedaże, żeby za niewielkie pieniądze kupić trochę zabawek. Zadowolona była strasznie, bo co wyprzedaż, to zabawka. W telewizji zobaczyła lalkę, którą bardzo chce mieć. Przyszła i powiedziała, że zorganizuje garage sale, sprzeda trochę zabawek i za zarobione pieniądze kupi sobie tę wymarzoną lalkę – mówi Agnieszka. – Rośnie nam przedsiębiorcza dziewczyna – uśmiecha się Rafał. – Zaproponowałem, że zrobimy tak, że jak posprząta swój pokój, za każdym razem dostanie dolara. Jak będzie utrzymywać codziennie porządek, może nie będzie potrzebowała robić garage sale'u. Dzisiaj rano Wiktoria wstała i pierwsze co zrobiła, to dokładnie wysprzątała pokój. Dolar wypłacony.
Patryk zwany Ptysiem radzi sobie świetnie. Ostatnio brał się za malowanie ścian, ale został w porę przyłapany. – Jest jeszcze za mały, żeby cokolwiek z tego wszystkiego zrozumieć, zaaklimatyzuje się najlepiej z nas wszystkich. Na razie nauczył się otwierać sobie lodówkę, w której z upodobaniem buszuje i podkrada czekoladki z kuchennego stołu. Ale to twardy zawodnik – mówi Rafał.
Na shopping przyjdzie czas
Do wycieczki do chicagowskiego śródmieścia mieli do tej pory dwa podejścia, ale za pierwszym razem na drodze stanęła im parada gejów i nie dotarli przez zablokowane ulice, drugi raz zebrali się z plaży trochę za późno, trzeba było wracać do domu. Wycieczka do downtown jeszcze przed nimi.
Agnieszka nie była też jeszcze na „shoppingu”, czeka aż Rafał znajdzie stałą pracę, nie chce nadwyrężać ich imigracyjnego budżetu. – Pojechaliśmy ostatnio na zakupy i skończyło się tak, że Wiktoria miała domek i kucyki pony, Ptyś ciężarówkę i klocki, ja nowe szklanki do drinków, a Agnieszka kupiła sobie w sklepie mięso, żeby nam obiad zrobić – śmieje się Rafał.
Pytam, czy wyobrażenia o Ameryce, te sprzed przyjazdu, wytrzymały zderzenie z rzeczywistością. Rafał mówi, że jak najbardziej, że jest nawet lepiej niż sobie wyobrażał. – Wszystko się układa, oczywiście są problemy do rozwiązania, jak choćby kwestia znalezienia stałej dobrej pracy, ale jesteśmy dobrej myśli, że wszystko się uda.
– Trafiliśmy na fajnych ludzi, bardzo życzliwych i chętnych do pomocy, otwartych. Pomogli nam znaleźć mieszkanie, przeprowadzić się, pomagają nam kiedy mamy problemy z angielskim, albo nie wiemy jak coś załatwić. Życzliwi ludzie wokół to podstawa – dodaje.
Za naszymi bohaterami pierwszy miesiąc amerykańskiej emigracji. Czy wystarczy im zapału? Czy amerykańska codzienność sprawi, że zatęsknią za Polską? Dalsze losy Rafała, Agnieszki, Wiktorii i małego Patryka już za miesiąc w naszym cyklu “ Po lepsze życie. Pierwszy rok w Chicago”.
Tekst i zdjęcia: Grzegorz Dziedzic
Jeśli chcesz przeczytać odcinek 1, kliknij TUTAJ
Reklama