Czy projekt „Gabriela Zapolska w Chicago” zainicjuje renesans złotej ery polonijnych teatrów w Chicago? Trudno dziś przewidzieć. Ale z pewnością spektakl „Mężczyzna” może być dobrym tego początkiem.
Dzięki amerykańskiemu reżyserowi filmowemu polskiego pochodzenia, pisarzowi, choreografowi, a w końcu i tancerzowi Mariuszowi Kotowskiemu polonijna publiczność miała okazję spotkać się z tekstem Gabrieli Zapolskiej z 1902 roku. Tyle, że nie ma tu mowy o żadnym trąceniu myszką.
Od 14 do 17 lipca przez cztery popołudnia w niewielkim, a ogromnie urokliwym, teatrze The Chicago Dramatists położonym przy 1105 W. Chicago Ave. trwała kulturalna degustacja dramatu Gabrieli Zapolskiej opowiadającego o trzech kobietach uwikłanych w niezwykłą znajomość z wyjątkowym mężczyzną. Pierwsza jest jego żoną, druga – kochanką, a trzecia jej siostrą.
Portrety trzech kobiet trafnie i precyzyjnie skreślone przez autorkę, a do tego facet, ponadczasowy drań – nadali tekstowi uniwersalny wymiar. Przeniesienie przez reżysera akcji w czasy nam współczesne dodało moralnego smaczku i ułatwiło budowanie napięcia. Nie zabrakło zdań niedokończonych, które zawisły w powietrzu, zostawiając widzów z ich dopowiedzeniem.
Projekt teatralny niewątpliwie niesie w sobie świeży powiew spojrzenia na polonijną scenę. Z jednej strony w osobie reżysera młodość z dorobkiem 8 filmów i dwóch pełnych biografii o Poli Negri. Gość z Los Angeles, który zaczyna istny taniec przygotowań adaptacyjnych nad dramatem z 1902 roku. Z drugiej polonijni widzowie, których nie wystraszyła lokalizacja teatru niemal w śródmieściu. Z tego mogło wyjść tylko jedno – udane spotkanie kulturalne.
I w końcu cała przestrzeń między reżyserem a widzami, czyli aktorzy. Przesłuchania rozpoczęły się w styczniu tego roku. Wśród wielu zainteresowanych wyłoniono te, które podziwialiśmy na scenie: Karol – Łukasz Antosz, Julka – Anna Dolecki, Nina – Edyta Łuckoś, Elka – Aldona Olchowska.
Reżyser sztuki Mariusz Kotowski przed premierą odwiedził Chicago trzykrotnie, podczas jego nieobecności w trakcie niezliczonych prób i przygotowań, niestrudzenie pomagał mu Krzysztof Arsenowicz. Całość dojrzewała pod czujnym okiem głównego producenta projektu czyli Joli Santockiej oraz Fundacji Kultury Europejskiej.
W trzyaktowym dramacie zagrali amatorzy, których połączyła gra w teatrze życia, wśród domowych obowiązków i pracy w kraju, do którego emigrowali. Skrupulatnie z tego skorzystał reżyser. Efekt: dobrze zagrane postaci, przyjemność odbioru i wiara, że jednak można, nawet na niełatwym lokalnym rynku.
Niewątpliwie wielu zatęskniło za czasami, gdy na mapie polonijnego Chicago istniało kilka polskich teatrów, a codzienne życie nie opierało się jedynie na oglądaniu kabaretowych skeczy, które przylatują do Chicago z Polski wraz z dużymi produkcjami napychającymi kieszenie tych, którym brakuje kulturalnej świadomości.
Za plus trzeba uznać miejsce, gdzie sztukę wystawiono, na nowo ożywiające atmosferę teatru, wskrzeszające ducha spotkań. Był to teatr aktorów bez setek zagubionych widzów, teatr, gdzie aktor spotyka widza, a widz aktora i razem od tego momentu podążają jedną drogą.
Tekst i zdjęcia: Dariusz Lachowski