Coraz częściej dochodzę do przekonania, że wielkie rządowe śledztwa zwykle prowadzą do konkluzji, które były od samego początku powszechnie znane. Owszem, czasami jest inaczej, np. w przypadku afery Watergate. Zwykle jednak publiczne przesłuchania i politycznie motywowane dociekania kończą się niczym, z wyjątkiem tracenia czasu.
W Wielkiej Brytanii tzw. komisja Johna Chilcota zakończyła wieloletnie śledztwo mające wyjaśnić okoliczności, w jakich były premier kraju, Tony Blair, postanowił w roku 2003, że przyłączenie się do amerykańskiej inwazji na Irak było uzasadnione. Komisja obradowała niemal w nieskończoność, a przed kilkoma dniami opublikowała raport, liczący sobie 2,6 miliona stron.
Głównym wnioskiem tego dokumentu jest to, że Blair dał się nabrać prezydentowi Bushowi i zgodził się na wszczęcie wojny, która nie była w żaden sposób uzasadniona i która przyniosła katastrofalne następstwa, ponieważ opierała się na błędnych założeniach i informacjach. Wow! Tyle lat przyniosło konkluzję, która jest powszechną wiedzą od dawna. Przynajmniej w Wielkiej Brytanii ostatecznie obwiniono Blaira za jeden z najgłupszych konfliktów zbrojnych XXI wieku. W USA Bush i Cheney mogą spać spokojnie na swoich rządowych emeryturach. Tak czy owak komisja Chilcota niczego nowego nie odkryła, a jedynie potwierdziła to, o co Blaira oskarżano od lat.
Po tej stronie Atlantyku też mamy dwa kompletnie jałowe śledztwa rządowe. Republikański kongresmen z Południowej Karoliny Trey Gowdy spędził parę lat i wydał miliony dolarów na „wyjaśnienie” wydarzeń w Bengazi sprzed kilku lat, w wyniku czego komisja śledcza doszła do wniosku, iż amerykańscy dyplomaci w wielu częściach świata nie są odpowiednio chronieni, gdyż nie ma na to odpowiednich środków. Gdyby ktoś zadał sobie nieco trudu, mógłby dojść do identycznego wniosku bardzo dawno temu, przez zapoznanie się z obradami Kongresu na temat finansowania służby dyplomatycznej USA.
Natomiast najnowszym śledztwem, z którego wynikły jedynie jałowe kłótnie polityczne, jest sprawa poczty elektronicznej Hillary Clinton. Szef FBI James Comey ogłosił, że po rocznym śledztwie grupa wytrawnych śledczych biura doszła do wniosku, iż Clinton wykazała się lekkomyślnością, gdyż korzystała z prywatnego serwera w piwnicy swojego domu, przez który przepłynęła pewna (niezwykle mała) liczba tajnych treści, ale że nie ma w tym żadnego przestępstwa kryminalnego, a zatem obecna kandydatka na prezydenta USA nie zostanie postawiona przed sądem.
Z tego śledztwa też absolutnie nic nie wynika, poza faktem, że Clinton popełniła błąd, do którego się przyznała i że będzie do końca obecnego sezonu wyborczego oskarżana powszechnie o „brak rozwagi”, „lekkomyślność” itd. Nie to jest jednak najważniejsze. Wydaje się, że w świecie wielkiej polityki tak naprawdę nie ma miejsca na poważne śledztwa i dociekania. Liczy się tylko i wyłącznie „polityczne siano”, czyli fabrykacja mniej lub bardziej idiotycznych tez, których genezą może być niemal każde śledztwo, niezależnie od tego, czy jest uzasadnione, czy kompletnie wyssane z palca. Ani komisja Chilcota, ani też „śledztwa” w sprawie Bengazi i poczty elektronicznej Clinton nie przyniosły żadnych nowych istotnych rezultatów. Czysta strata czasu. Za nasze i brytyjskie pieniądze.
Andrzej Heyduk
Szef FBI James Comey fot.Michael Reynolds/EPA
Reklama