– Nie przeszkadza mi, że poezja nie jest chodliwa, lubię napisać ładny wiersz. Chociaż, jeśli trzeba, umiem dać w mordę – ćwiczyłem boks. Ale jak trzeba, będę modlił się za przyjaciół – mówi o sobie Dariusz Redliński. Sześć wieczorów poetyckich w ciągu jednego roku, z czego kilka w motocyklowych klubach, zrzeszających twardych facetów na huczących rumakach. Oto poeta piszący poezję miłosną na czerwonych światłach.
Małgorzata Koryś: Jesteś idealną kampanią reklamową swojego produktu, facet na harleyu, w skórze, grający na gitarze...
Dariusz Redliński: (śmiech) Myślałem, że będziemy rozmawiać o poezji.
Dotrzeć do polonijnego czytelnika z poezją miłosną w Ameryce, jest trudniej niż sprzedać drona, masz na to patent?
– Nie, nie mam. Pracuję tak jak wielu mężczyzn robiąc remonty, a wieczorami jedząc arbuza dla ochłody. Zwykły szary facet. Bardzo często piszę w samochodzie, po całym dniu pracy, coś mnie wzruszy, coś dotknie w taki czy inny sposób i zaczynam pisać, jedną ręką na czerwonych światłach, dwa wersy i tak to powstaje. Nie piszę wierszy z mozołem. To mnie uskrzydla.
Pięćdziesięcioletni mężczyzna, który ciężko pracuje na co dzień wyznaje, że poezja go uskrzydla?
– Tak, ja dzięki temu mam siłę, żeby jechać do tej pracy i zrobić pięknie łazienkę czy wstawić okna. To mi daje power i mam nadzieję, że ja z kolei innym oddaje ten power poprzez wiersze.
Masz kontakt ze swoimi czytelnikami?
– Tak, to są całe historie. Jedną z ciekawszych stron mojej twórczości jest możliwość poznania, często zaskakujących historii o tym, co dalej dzieje się z moimi wierszami. Poznałem piękną parę, w wieku około osiemdziesięciu lat. On i Ona trzymają tomik przy lampce nocnej. On czyta „Z myśli”, Ona woli „Z serca”, tak jest podzielony mój zbiór wierszy. Z tego co wiem, na Uniwersytecie Medycznym w Bydgoszczy studenci zorganizowali takie spotkania jak moje i sami czytali moją poezję.
Czy czujesz się poetą?
– Niektórzy mówią, że poetą jest w jakimś sensie każdy, każdy może nim być, to nie jest jakaś profesja. Na pewno jest to pewien stan duszy. Czy czuję się poetą? Od jakiegoś czasu jestem tak postrzegany. Lubię ten moment, kiedy czuję wenę, kiedy zaczynam pisać, coś mnie zaabsorbuje, coś chcę wyrazić, coś przekazać i powstają wówczas pierwsze dwa wersy. To jest fajny etap, w tym momencie właściwie się wyłączam, nic wokół mnie nie istnieje i piszę dalej.
Wydałeś tomik „Imię twoje”, organizujesz wieczory poetyckie
– Wiersze wydałem trochę sam dla siebie. Nakład to trzysta egzemplarzy, które jak myślałem, będą leżeć w piwnicy. Jednak sprzedałem ponad dwieście tomików, głównie podczas spotkań i wieczorów poetyckich. Mam też paru wiernych słuchaczy. To nie są tylko motocykliści, absolutnie nie, to szeroki krąg ludzi. Rozwieszałem plakaty wszędzie. W polskim radiu też rozwiesiłem, ale dziennikarzy chyba to nie kręci, bo nikt stamtąd nie przyszedł.
Potrzebna jest nie lada odwaga, żeby w ten sposób przekazywać tak intymne treści. Co spowodowało, że zdecydowałeś się na wyciągnięcie wierszy z szuflady?
– Może stąd, że kiedy się już na to zdecydowałem, to zostałem bardzo dobrze przyjęty. Po prostu jak zaczynam czytać, to tworzy się taka niespotykana atmosfera, powstaje dobra energia, którą wraz z tymi wierszami przekazuję. Ta energia idzie z mojego wnętrza do tych ludzi i w jakimś sensie oni zaczynają się otwierać, kiedy do nich dociera. I później wraca do mnie. Ci ludzie się wówczas zmieniają, może na godzinę, a może na ten wieczór, ale to widać po ich twarzach, bo często obserwuję ludzi, którzy mnie słuchają.
Jak reagujesz, kiedy ludzie odpowiadają na zaproszenia: „eee poezja”?
– Uśmiecham się, bo rozumiem tych ludzi. Dla większości poezja kojarzy się z czymś nudnym. Z analizą wierszy w szkole, kiedy nauczyciel pyta cię, co poeta miał na myśli i wciska w ciebie, że chciał powiedzieć to i to. A tak naprawdę nikt tego nie wie, co poeta chciał przekazać. Trzeba by go było zapytać i jeszcze trzeba by mieć pewność, że mówi prawdę.
Czy wiesz, że twoi czytelnicy postrzegają cię jako fenomen? I wiem, że wolą cię słuchać niż czytać
– Wiesz, to wszystko się zazębia. Kiedy zacząłem czytać moje wiersze, znalazłem wielu przyjaciół i kilku wrogów. Chociaż jak dotąd miałem takie szczęście, że moją poezję przyjmowano dobrze. Na pewno to jest dużo uboższe bez mojej interpretacji, bo ja wkładam w to siebie samego. Poezja jest sztuką zapisania emocji za pomocą słowa; podczas wieczorów dodaję jej jeszcze m.in. oprawę muzyczną.
Chcesz mnie przekonać, że twoje wieczory poetyckie w odróżnieniu od innych nie są nudne?
– Może są bardziej zwariowane niż inne. Wymyśliłem całkiem odmienną formułę tych wieczorów. To jest właściwie takie przedstawienie słowno-muzyczne, zaczynające się słowami: „Tak więc istnieje wiara, nadzieja i miłość”.
Wierzysz w to credo?
– Wierzę. Tak zaczynam. Później grane są piosenki, które sam wybrałem, wszystkie są zaplanowane po określonych wierszach, podkład muzyczny dopasowany jest do wierszy. Wszystko jest przygotowane z detalami. Przedmioty, które są na scenie mają swoje znaczenie, tak jak czerwone szpilki... Nie będę więcej zdradzał (śmiech) powiem tylko, że na scenie wszystko jest przemyślane i wyreżyserowane przeze mnie.
Dużo tej czerwieni, czerwone światła, czerwone szpilki, nawet miąższ arbuza jest czerwony...
– Czerwony to kolor miłości. Myślę, że każdy potrzebuje miłości, a jeśli mówi, że nie – to kłamie. Trzeba co jakiś czas przypominać niektórym, że tego potrzebują.
Jesteś spełnionym człowiekiem?
– Nie, to by było straszne, gdybym już był spełniony, ja się cały czas rozwijam.
Jesteś kuzynem Edwarda Redlińskiego autora m.in. „Konopielki”, czy jego osoba miała wpływ na twoją twórczość?
– Raczej nie, nie miałem zbyt dużego kontaktu z tą stroną mojej rodziny. Chociaż być może jest to w genach, ponieważ pociąg do pisania ma także mój brat, on również pisze wiersze.
Naprawdę? Jak to możliwe?
– Nie wiem, zaraza jakaś (śmiech). Robert wydał już dwa tomiki. Jego poezja jest zupełnie inna od mojej. Bardzo lubię jego fraszki. W środowisku poetów chicagowskich jesteśmy rozpoznawani właśnie jako bracia, chociaż nie ma żadnego podobieństwa w tym jak piszemy.
Kobiety w twoim życiu i poezji to jedno?
– To kobiety spotkane w życiu w połączeniu z ideałem kobiety, który jest w mojej duszy. Wszystkie tam jesteście!
Dziękuję za rozmowę.
Małgorzata Koryś
Dariusz Redliński ur. w 1964 roku w Białymstoku. Z wykształcenia magister inżynier mechanik. Z zamiłowania muzyk, poeta i miłośnik motocykli Harleya. Piosenki z jego tekstem i muzyką zajęły 2 i 3 miejsce na Festiwalach Piosenki Religijnej „Maria Song” w Czerwińsku nad Wisłą (1983 r.) i w Warszawie (1987 r.). Od 2003 roku na stałe mieszka, pracuje i tworzy w Stanach Zjednoczonych. Występował z chicagowskim chórem Paderewski Symphony Orchestra w oratorium Piotra Rubika „Tu Es Petrus” (2008 r.) oraz w „Angelus” Wojciecha Kilara. Jest członkiem motocyklowego Stowarzyszenia Rajd Katyński Pamięć i Tożsamość. Jego wiersz „Świętemu Janowi Pawłowi II” otrzymał wyróżnienie w konkursie Zrzeszenia Literatów Polskich w Chicago w maju 2014 roku.