Wyniki referendum, podczas którego obywatele Wielkiej Brytanii zadecydowali 23 czerwca o wyjściu z Unii Europejskiej, podsyciły nastroje antyimigracyjne i izolacjonistyczne. Wśród Polaków mieszkających na Wyspach Brexit oznacza niepewność jutra, szczególnie że coraz częściej dochodzi do ksenofobicznych wybryków i napaści na imigrantów.
Polacy są najliczniejszą mniejszością etniczną w Wielkiej Brytanii, dane demograficzne MSZ z 2015 r. mówią o ok. 880 tys. Polaków zamieszkujących Wyspy Brytyjskie. W rzeczywistości może ich być nawet dwukrotnie więcej. Polacy w Wielkiej Brytanii są praktycznie wszędzie. Głównie w dużych miastach – Londynie, Birmingham, Edynburgu, Manchesterze i Leeds. W Bristolu, mieście położonym w południowo-zachodniej Anglii, co szósty mieszkaniec mówi dziś po polsku. W Bristolu od trzech lat mieszka Sebastian „Kazek” Kazanecki. Jest mechanikiem samochodowym, naprawia autobusy. Pytam go o jego reakcję na Brexit.
– Nie jestem bardzo zestresowany Brexitem, bo jestem tutaj już trzy lata. Nie mogą przecież wyrzucić wszystkich, którzy tu przyjechali, to technicznie niemożliwe. Jeśli usłyszę, że mam opuścić kraj, to go opuszczę, ale moim zdaniem prawdopodobieństwo takiego scenariusza jest bliskie zeru. Poza tym, jaki byłby sens wyrzucania imigrantów, którzy pracują, płacą podatki i wzmacniają ekonomię? Nie wolno Polaków porównywać do imigrantów z Bliskiego Wschodu, którzy nie pracują, robią sobie dzieci i żyją z tzw. benefitów, czyli państwowego socjalu. Polacy przyjechali tu, żeby ciężko pracować.
Sebastian nie obawia się o przyszłość swoją i swojej rodziny w Anglii. Firma, w której pracuje, zatrudnia prawie dwieście osób, w większości spoza Anglii, z różnych europejskich krajów. Właściciel jest Anglikiem, ale woli zatrudniać Polaków albo Portugalczyków, bo z Anglikami, jak tłumaczy Sebastian, miałby więcej problemów. – Ci najczęściej pracują tylko niezbędne minimum, nie ma mowy, żeby zostali na nadgodziny. Taki odrobi „pańszczyznę” i idzie do domu. A w firmie lubią ludzi, którzy lubią pracować.
Sebastian obawia się, że Brexit może zaszkodzić jego szefowi, który jeśli musiałby zwolnić imigrantów, praktycznie może zwijać biznes. Szef obserwuje wiadomości polityczne, był przeciwny Brexitowi.
Adrianna Rolewicz od kilkunastu lat mieszka w Londynie. Wynik referendum był dla niej dużym zaskoczeniem: – Jedyne, co mogę powiedzieć, to że mi przykro, że się tak pokręciło wszystko, bo mieliśmy plany. A teraz wszystko trzeba na nowo planować, więc to komplikuje wszystko wszystkim. My i tak chcieliśmy wyjechać z Anglii za 2–3 lata, ale moi znajomi są załamani. Jestem rozczarowana, bo byłam prawie pewna, że pozostaniemy w Unii. Jak większość Polaków, która tu żyje.
Polskie szumowiny
„Wrócić do domu polskie szumowiny” – napisano na ulotce, którą mieszkańcy Cambridgeshire znaleźli w dwa dni po referendum w swoich skrzynkach pocztowych i za wycieraczkami samochodów. Ulotki były napisane w języku polskim i angielskim, w oryginale brzmiały jeszcze bardziej dosadnie, przybyszy z kraju nad Wisłą określając jako „polskie robactwo”. Przed jedną z angielskich szkół, do której uczęszczają polscy uczniowie, ktoś rozrzucił ulotki o treści: „Wyjście z UE. Koniec z polskimi pasożytami”. W niedzielę, 26 czerwca na budynku Polskiego Ośrodka Społeczno-Kulturalnego w Londynie nieznani sprawcy namalowali farbą duży napis „F**k you OMP”. Nie wiadomo, co znaczy skrót OMP, ale wulgarny napis nie pozostawia wątpliwości co do intencji jego autora. Brytyjskie i polskie media codziennie informują o rasistowskich wybrykach w sklepach, środkach komunikacji publicznej i na angielskich ulicach. Ksenofobiczne incydenty mają co prawda charakter chuligańskich wybryków, ale ich wzmożenie po brexitowym referendum tylko pogłębia frustracje wśród polskiej społeczności.
Adrianna Rolewicz mówi, że rasistowskie zachowania nie są zjawiskiem nowym: – W Londynie spotkałam się wiele razy z niechęcią do Polaków, zawsze nas broniłam. To są ataki osób, które mało wiedzą generalnie.
Wtóruje jej Sebastian z Bristolu: – Nastroje antypolskie? Raczej antyimigracyjne, ale one teraz są silne w wielu krajach Europy i w Stanach Zjednoczonych. Część Anglików wierzy, że imigranci przyjeżdżają i zabierają im pracę, a przecież sami nie chcą pracować za stawki, za jakie pracują Polacy, albo na trzecią zmianę.
Kac po Brexicie
Joanna Olszańska przyjechała z mężem do Londynu w 2008 roku, po pięcioletnim pobycie w Chicago. Osiedli, kupili mieszkanie, mają dobrą pracę, znają język. Nie wyobrażają sobie, żeby musieli wyjeżdżać z Anglii tylko dlatego, że są Polakami.
– Starszy syn chodzi tu do szkoły, młodszy zaczyna we wrześniu. Nie jestem w stanie jutro się spakować i uciec z tonącego okrętu. Tutaj jest mój dom – mówi Olszańska. – Moje dzieci nie są w żaden sposób związane z Polską, kojarzą tylko fakt, że mają tam dziadków i kuzynów. Myśl o tym, że być może po raz kolejny będziemy musieli emigrować, wywołuje u mnie ciarki – dodaje.
Olszańska opisuje atmosferę, jaka panuje w Londynie po brytyjskiej decyzji o wyjściu z Unii Europejskiej. Dominuje smutek i niepewność jutra. Większość Polaków wygląda na mocno zawiedzionych. – U Polaków albo widoczny jest strach i niepewność, co się z nimi stanie, albo już podjęli decyzję, że wracają do Polski bądź przenoszą się do innych krajów europejskich. Nie brak jest jednak takich, którzy krzyczeli, że Wielka Brytania powinna wyjść z Unii wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi. Tak naprawdę nikt nie wie, co się stanie jutro. Nikt nie ma planu na przyszłość.
Agrafka solidarności
Po incydencie z wulgarnym napisem na polskim ośrodku w Londynie placówkę odwiedzili brytyjscy politycy: dwoje członków Izby Lordów oraz lider brytyjskiej opozycyjnej Partii Pracy Jeremy Corbyn, który w rozmowie z polskim ambasadorem w Londynie Witoldem Sobkówem zapewnił o solidarności z polską społecznością, mówiąc, że „jest zszokowany i zbulwersowany” wybrykiem. Ośrodek odwiedzili też dwaj wiceministrowie w rządzie Davida Camerona. „Kochamy Polaków i mamy nadzieję, że oni wciąż kochają nas” – podkreślali. Ksenofobiczne ataki potępili też zwierzchnik Kościoła katolickiego w Anglii i Walii kardynał Vincent Nichols, premier Wielkiej Brytanii David Cameron oraz burmistrz Londynu Sadiq Khan.
Tyle politycy. W mediach społecznościowych ruszyła akcja #safepin. Brytyjczycy przeciwni Brexitowi, ksenofobii i mowie nienawiści deklarują swoje poparcie dla imigrantów poprzez wpinanie w koszule, bluzki i marynarki... zwykłych agrafek. Agrafka jest symbolem solidarności z ofiarami rasizmu i ksenofobii oraz sygnałem, że w razie ataku ofiara może liczyć na pomoc osoby noszącej wpiętą w ubranie agrafkę. „Jestem gotowa być twoją bezpieczną agrafką w autobusie i na ulicy, gdziekolwiek jesteś, mój urodzony za granicą przyjacielu” – pisze na Twitterze użytkowniczka ukrywająca się pod nickiem Dancing Psychiatrist.
– Niektórzy Brytyjczycy przepraszają otwarcie za głupotę i agresję innych. Przypadki rasizmu świadczą tylko o ignorancji tych, którzy wrzeszczą głośno „wynocha!”. Jednak oprócz pogróżek imigranci dostają listy, kartki i wiadomości o tym, jak bardzo są cenieni jako sąsiedzi czy współpracownicy – mówi Joanna Olszańska i dodaje smutno: – Wciąż mam nadzieję, że ktoś jutro powie, że Brexit jest niemożliwy do zrealizowania. Że będziemy mogli tu normalnie żyć.
[email protected]
________________________
"U Polaków albo widoczny jest strach i niepewność, co się z nimi stanie, albo już podjęli decyzję, że wracają do Polski bądź przenoszą się do innych krajów europejskich. Nie brak jest jednak takich, którzy krzyczeli, że Wielka Brytania powinna wyjść z Unii wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi. Tak naprawdę nikt nie wie, co się stanie jutro"
Reklama