Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 18:44
Reklama KD Market

Do ilu razy sztuka?

Nareszcie jakieś dobre wieści z Waszyngtonu. Po dwóch latach heroicznych wysiłków, które kosztowały podatników 7 milionów dolarów, specjalna komisja Izby Reprezentantów zajmująca się „wyjaśnieniem” tzw. sprawy Bengazi zakończyła pracę i opublikowała końcowy raport, z którego wynika dokładnie to samo co w przypadku siedmiu poprzednich śledztw dotyczącej tego samego wydarzenia z roku 2012, czyli praktycznie nic.

Jak wiadomo, konsulat w Bengazi został zaatakowany przez grupę terrorystów, w wyniku czego zginął ambasador USA w Libii Chris Stevens. Od tego czasu republikanie systematycznie usiłują udowodnić, że winę za tę tragedię ponosi ówczesna sekretarz stanu USA Hillary Clinton. Ba, niektórzy politycy twierdzili nawet, że „Bengazi to skandal na skalę afery Watergate”. Pod jednym względem jest rzeczywiście pewne podobieństwo. Osiem dochodzeń, a raczej politycznych cyrków, w sumie trwało dłużej niż śledztwa w sprawie Watergate, ataku na Pearl Harbor czy zamachów terrorystycznych 11 września.

Rezultatem tej wieloletniej, mozolnej i kompletnie bezsensownej pracy jest wniosek, zawarty we wspomnianym już ostatecznym raporcie, iż siły zbrojne nie były w stanie na czas dotrzeć do konsulatu w Bengazi, by uratować atakowanych tam ludzi i że amerykańskiej placówce dyplomatycznej w tym mieście nie zapewniono odpowiedniej ochrony. A nie zapewniono jej dlatego, że Kongres – kontrolowany przez tych samych ludzi, którzy zasiadali w specjalnej komisji – nie zatwierdził odpowiednich wydatków na te cele.

Raport obwinia Departament Stanu, Departament Obrony i CIA o „niepodejmowanie odpowiednich działań”, jeśli chodzi o ochronę placówek dyplomatycznych na całym świecie, a szczególnie na Bliskim Wschodzie. Obwinia też Hilary Clinton jako szefową amerykańskiej dyplomacji. Problem w tym, że Clinton już w roku 2012 sama przyjęła na siebie pełną odpowiedzialność za to, co wydarzyło się w Bengazi, a wszystkie pozostałe tezy zawarte w raporcie są od dawna znane i w miarę dobrze potwierdzone, a zatem nie trzeba było ośmiu śledztw, by wreszcie dotrzeć do „prawdy”.

Natomiast istnieje inna, bardzo oczywista prawda. Pęd do „wyjaśnienia” incydentu w Libii od samego początku był trudną do ukrycia nagonką polityczną na Clinton. W sprawie tej tak naprawdę niczego wyjaśnić się nie da, za to można nieustannie publicznie opowiadać o rozmiarach domniemanego skandalu, który w istocie rzeczy nie istnieje.

Siostra ambasadora Stevensa, Anne Stevens, powiedziała w niedawnym wywiadzie, iż za śmierć swojego brata nie obwinia nikogo, a już na pewno ani szefa CIA ani też Clinton: „Mój brat był od lat zafascynowany Bliskim Wschodem i chciał tam koniecznie być, mimo że zdawał sobie sprawę z potencjalnego ryzyka – nikt w amerykańskiej administracji nie zrobił mu niczego złego, bo to on sam zdecydował się na tę misję”.

Mogłoby się wydawać, że po ośmiu śledztwach tzw. „sprawa Bengazi” zostanie wreszcie odłożona na półkę. Nie liczyłbym na to, szczególnie w kontekście toczącej się obecnie wyborczej kampanii prezydenckiej. W amerykańskiej polityce prawie nigdy nie zadaje się pytania: „do ilu razy sztuka?”.

Andrzej Heyduk

fot.U.S. Department of State/Wikipedia
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama