Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 18:40
Reklama KD Market

Lekcja pokory



W minioną sobotę po raz pierwszy w życiu poszedłem na walkę bokserską. Nie ukrywam, że szedłem po zastrzyk emocji i dobrego samopoczucia, bo Andrzej Fonfara miał tę walkę wygrać, a od lat kibicuję Polskiemu Księciu, choć dotychczas sprzed telewizora. Tym razem postanowiłem doświadczyć na żywo, usłyszeć głuchy odgłos ciosów dochodzących celu, z bliska zobaczyć krew i pot. Przed walką czytałem artykuły podkreślające, że przeciwnik to osiłek z budowy, że owszem, trzeba uważać, bo potrafi mocno trafić, ale w sumie jest do wciągnięcia nosem.

Miejsca były niezłe i nietanie, ale co tam, raz się żyje. Obejrzeliśmy kilka wcześniejszych walk, aż w końcu zaczęło się. Praktycznie cała sala na biało-czerwono, fanfary, polski rap, wszyscy na nogach. Polskie chorągwie na kilkumetrowych drzewcach i pierwsza myśl, kto takie dzidy pozwolił na salę wnieść? Grunwald, panie! Ale nic, bęben w sektorze Legii rytmicznie zawiadował skandowanym przez kilka tysięcy gardeł „Andrzej Fonfara!!!”. Naprawdę konkret. Nagle jest, idzie na ring. Polski Książę w wyszywanym przedłużonym kontuszu, zaiste fredrowska scena! Przyznam, że wzięło mnie. Rzadko mi się zdarza dać ponieść emocjom, ale z relacji mojej ukochanej wynika, że ponoć krzyczałem, nawet jakieś niecenzuralne podgrzewające do boju hasła.

W tym miejscu relację wypadałoby zakończyć, a na resztę spuścić zasłonę milczenia. Nasza gwiazda ringu dostała bęcki, aż żal było patrzeć, a na widowni zaległa cisza niedowierzania, odwrotnie proporcjonalna do rozbuchanego dopingu sprzed dwóch minut. I tym bardziej przykra. Proporce zwiędły, nastrój się sfilcował. Zabraliśmy się stamtąd, nie czekając na kolejną walkę, którą w ładnym stylu i dla uratowania polskiego honoru wygrał Maciek Sulęcki. Wyszliśmy z hali i szliśmy w stronę zaparkowanego samochodu, kiedy truchcikiem minęła nas grupka rodaków w biało-czerwonych koszulkach, śpieszących do sali UIC, tym bardziej, że spóźnionych. Nie mieliśmy serca powiedzieć im, że już po wszystkim.

Nie piszę tego felietonu ze złośliwości, wręcz przeciwnie, z życzliwości i troski. Jako prawdziwy kibic jestem lojalny. Takie rzeczy się zdarzają, bo to sport, w dodatku sport walki. Ale jestem Polakiem, w związku z czym nie zaskoczyły mnie gorzkie słowa rozczarowanych kibiców, tak już mamy, że kochamy albo nienawidzimy, a kochamy tylko zwycięzców. Dodatkowo, Andrzej Fonfara to w Chicago symbol polonijnego sukcesu. Facet, który dzięki ciężkiej pracy wypłynął, jest sławny i nie wstydzi się swojego pochodzenia. Idealny polonijny bohater. Być może zbyt idealny. Od jakiegoś czasu słyszę na mieście głosy, które mówią, że Andrzej za dużo bywa, że się za bardzo udziela, że rozmienia się na drobne. Że za bardzo gwiazdorzy, a za mało trenuje, że jak tak dalej pójdzie, to o walkach z największymi będzie mógł tylko pomarzyć. Nie wiem, nie znam się, mało bywam. Tak słyszałem, może to zawistne plotki, a może jest w nich ziarno prawdy.

Na boksie znam się tyle, ile przeciętny Kowalski, czyli mało. Nie próbuję zgrywać wszechwiedzącego eksperta, nie jestem w stanie wyobrazić sobie ogromu pracy, jaką wykonać musi zawodowy pięściarz, jego wyrzeczeń, potu i bólu. Boks to ciężki kawałek chleba. Andrzej Fonfara zaliczył nokaut, po którym puściły mu emocje i zwyzywał krytyków na Facebooku. To zrozumiała frustracja. Czas minie, rany się zagoją, te na urażonej dumie też.

Moja znajoma, kobieta mądra i obdarzona darem dotykania duchowości, powtarza często, że cierpienia i bólu nie wolno zmarnować. To wielka prawda. Zmarnowanie cierpienia to dramat. Tylko z porażki można nauczyć się pokory, ze zwycięstwa nie sposób. A pokora (nie mylić z upokorzeniem) to arcyważna umiejętność przyjmowania życia takiego, jakim jest i wyciągania wniosków.

Boks to brutalny sport, jeden szybki, celny cios może zmienić wiele. Tak stało się w sobotę. Zdarza się nawet najlepszym. Nie ma co rozpaczać. Ale warto odrobić tę lekcję, Andrzeju. Nie zmarnuj tej porażki, bo najwidoczniej była ci bardzo potrzebna. Bez pokory nie ma rozwoju.

Grzegorz Dziedzic

fot.Jacek Boczarski

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama