Firmy chcą uderzyć partie polityczne po kieszeni
Nie tylko wyborcy wydają się znużeni politykami, których jedynym celem w rządzie jest reelekcja. Ponad stu dyrektorów generalnych amerykańskich przedsiębiorstw pod przewodnictwem prezesa Starbucksu Howarda Schultza podpisało się pod przyrzeczeniem zobowiązującym do ...
- 08/26/2011 06:00 PM
Nie tylko wyborcy wydają się znużeni politykami, których jedynym celem w rządzie jest reelekcja. Ponad stu dyrektorów generalnych amerykańskich przedsiębiorstw pod przewodnictwem prezesa Starbucksa, Howarda Schultza, podpisało się pod przyrzeczeniem zobowiązującym do zaprzestania finansowania kampanii politycznych do momentu, gdy ustawodawcy przełamią impas i zaczną współdziałać dla dobra kraju, a nie tylko partykularnych interesów.
Przedsiębiorca uderzył w najbardziej czuły dla polityków punkt, czyli w zbiórki pieniędzy, stanowiące fundament kampanii wyborczych. I choć początkowo zwracał się do prezesów firm, Schultz ma nadzieję, że przyłączą się też zwykli obywatele.Schultz zarzucił Waszyngtonowi dbanie o ideologiczność i stronniczość przy jednoczesnym zaniedbywaniu dobra obywateli. Prezes Starbucksa przestał wypisywać partiom czeki. Co więcej, zaczął zachęcać innych przedsiębiorców, by zrobili to samo. Tim Armstrong z AOL, Maggie Wilderotter z Frontier Communications, Scott Griffith z Zipcar, Walter Robb z Whole Foods i Bill Campbell z Intuit to tylko nieliczni, którzy poszli w ślady Schultza.
– To tylko początek narastającej fali protestów – zapowiada. I dodaje, że szalę goryczy przelały negocjacje w sprawie przedłużenia limitu długu publicznego i fiasko wypracowania długoterminowych rozwiązań mających na celu zredukowanie deficytu. Jednym z ultimatum przedsiębiorcy jest zawarcie ugody m. in. właśnie w kwestii zadłużenia, i to nie tuż przed ostatecznym terminem.
Jak podaje niezależna organizacja Center for Responsive Politics, Schultz przychylny był dotychczas głównie Demokratom – ze 183,650 dol. jakie przekazał na finansowanie partii, tylko 1 tys. trafił do kasy Republikanów.
W skali kraju finansowanie partii, a co za tym idzie wywieranie wpływu na polityków, systematycznie wzrasta. W okresie wyborów w 2008 roku kandydaci, partie i ich zwolennicy wydali ponad 5,2 mld dolarów – wynika z danych Center for Responsive Politics.
W 2010, kiedy nie było wyborów prezydenckich, wydano 3,6 mld dolarów. 2012 ma duże szanse pobić nowy rekord.
Nie wiadomo jaki skutek odniesie bojkot Schultza, zwłaszcza że zaledwie garstka Amerykanów ma znaczący wpływ na zasoby wyborczych kas. Tylko 0,04 proc. obywateli wpłaca na konta partii sumy powyżej 200 dol., a to właśnie te kwoty stanowią 64,8 proc. wszystkich dotacji.
as
Reklama