Zakodowane przesłanie
Nie wiadomo, kto był pierwszą ofiarą nowojorskiego Zodiaka. Z wysłanych przez niego listów wynikało, że zbrodniczy proceder rozpoczął już wcześniej, jednak niektórych opisywanych przez niego ofiar nigdy nie udało się zidentyfikować. Pierwszym człowiekiem, o którym z całą pewnością wiadomo, że został zaatakowany przez Zodiaka w Nowym Jorku, był starszy mężczyzna Joseph Proce, postrzelony w plecy około 2.00 nad ranem 31 maja 1990 roku.
Detektyw Michael Ciravolo, który został oddelegowany do zajmowania się tą sprawą, znalazł na miejscu zdarzenia tajemniczą notatkę. Na górze znajdował się okrąg z trzema symbolami a pod spodem tajemniczo brzmiący tekst: „Jestem Zodiakiem. Dwanaście znaków umrze, gdy pasy na niebie będą widoczne”. Śledczy z Nowego Jorku nie byli w stanie odszyfrować znaczenia wiadomości.
Zwrócono się o pomoc do kalifornijskich śledczych, którzy lata wcześniej tropili pierwszego Zodiaka. Mieli doświadczenie w łamaniu jego szyfrów, więc istniała szansa, że okażą się pomocni również w tym przypadku. Jednak nie na wiele się to zdało. Żaden z policjantów z Kalifornii nie był w stanie odcyfrować zakodowanego przekazu. Ponieważ na miejscu zdarzenia nie odnaleziono żadnych pomocnych śladów a Joseph Proce, choć przeżył atak, nie widział napastnika ani nie wiedział, kto mógłby chcieć go zabić, śledztwo utknęło w martwym punkcie.
Niemal trzy tygodnie później z policjantami oddelegowanymi do prowadzenia śledztwa w tej sprawie skontaktował się detektyw z Brooklynu. Okazało się, że kilka tygodni wcześniej podobna notka została znaleziona na miejscu zdarzenia w innym rejonie Nowego Jorku. Niemal w tym samym czasie jeden z reporterów „The New York Post” otrzymał list sygnowany przez osobę przedstawiającą się jako Zodiak. Jego autor utrzymywał, że jest odpowiedzialny za próbę zabójstwa w maju i podał szczegóły dotyczące innych zbrodni.
Śledczym udało się powiązać dwa zdarzenia, które pasowały do tych wymienionych w liście. Pierwszym było postrzelenie Mario Orozco 8 marca 1990 roku. Drugim atak na Germana Montenegro, do którego doszło 29 marca. Policja nie miała wątpliwości, że autor listu jest odpowiedzialny za te przestępstwa, gdyż znał szczegóły dotyczące broni, które nigdy nie zostały ujawnione opinii publicznej. Co więcej, w liście wyszczególniono trzy znaki zodiaku pasujące do daty urodzin wszystkich zidentyfikowanych ofiar. Nie było już wątpliwości, że w Nowym Jorku grasuje seryjny morderca.
Naśladowca Zodiaka
Detektywi obawiali się, że jeśli szybko nie złapią zabójcy, ofiar będzie więcej. Spekulowano, że zbrodniarz grasujący w Nowym Jorku planuje pozbawić życia dwanaście osób, zgodnie z liczbą znaków zodiaku. Jednak każdy podejmowany przez śledczych trop prowadził donikąd. Wiadomo było jedynie na pewno, że morderca z Nowego Jorku nie był słynnym Zodiakiem z Kalifornii. Biegły grafolog stwierdził bez cienia wątpliwości, że listy pisała zupełnie inna osoba. Było to jednak zdecydowanie za mało, aby przybliżyć się do złapania mordercy.
Przez chwilę wydawało się, iż detektywi wpadli na pierwszy obiecujący trop – niektóre ataki dzieliło od siebie dokładnie dwadzieścia jeden dni. Śledczy nie wiedzieli, skąd taka regularność i dlaczego czasami morderca atakował rzadziej. Przez wiele tygodni nie udało się jednak ustalić niczego więcej. W końcu jeden z detektywów postanowił przyjrzeć się dokładniej układom gwiazd w tych dniach, kiedy Zodiak uderzał. Ku swojemu zdumieniu dzięki temu podejściu odnalazł klucz do rozwiązania makabrycznej zagadki. Każdej nocy, kiedy Zodiak atakował, na niebie widoczne były trzy te same konstelacje gwiazd. Co jeszcze ciekawsze, były to znaki zodiaku trzech pierwszych ofiar.
Na tej podstawie ustalono dzień, w którym morderca planował popełnić kolejną zbrodnię. Miał to być 21 czerwca 1990 roku, dokładnie między 1.00 a 4.00 rano. Na ulice Brooklynu i Queens, a więc tam, gdzie poprzednio grasował zabójca, wysłano wzmożone patrole. Jednak noc minęła bez żadnych incydentów. Dopiero rano okazało się, że strzelec znowu zaatakował, ale tym razem z dala od swojego regularnego rejonu działania, w okolicach Parku Centralnego. Jego ofiarą padł Larry Parham. Przeżył napaść, ale nie wiedział, kto go zaatakował, bowiem został postrzelony podczas snu. Od tego dnia żaden nowojorczyk nie mógł już czuć się bezpiecznie, nawet we własnym domu.
Po tym ataku nowojorska policja utworzyła specjalną grupę śledczych, której zadaniem było odnalezienie Zodiaka. Jednak ten nagle przestał zabijać. Mijały tygodnie a potem miesiące, a nic się nie działo. Spekulowano, że morderca albo nie żyje, albo trafił za kraty za zupełnie inne przestępstwo, stąd nagła cisza. Wkrótce grupa została rozwiązana. Uznano, że miasto jest bezpieczne.
Powrót mordercy
Cisza trwała do 1994 roku, kiedy to do redakcji „The New York Timesa” przyszedł kolejny list. Nikt nie wątpił, że autorem była ta sama osoba, której przypisywano odpowiedzialność za napaści w 1990 roku. W liście tajemniczy Zodiak opisywał kolejne ofiary, które miał rzekomo zabić w ostatnich latach. Detektywom udało się zidentyfikować kilka z nich.
Między innymi Patricię Fonte, która została dwukrotnie postrzelona i zraniona nożem 10 sierpnia 1992 roku. Inną ofiarą był Jim Weber, postrzelony 4 czerwca 1993 roku, któremu jednak udało się uratować życie. Mniej szczęścia miał John DiAcone, zastrzelony 20 lipca 1993 roku. Kolejna ofiara – Diane Ballard została zaatakowana 2 października 1993 roku. Zabójca wymienił również piątą ofiarę z 11 czerwca 1994 roku, ale policji nigdy nie udało się ustalić jej tożsamości. Każda z ofiar urodziła się pod innym znakiem zodiaku, jakby morderca planował zbrodnie, kierując się astrologią.
Poza listą ofiar wiadomość przesłana do redakcji zawierała ręcznie narysowane wojskowe flagi tworzące szyfr. Dzięki pomocy wojskowych udało się go złamać. Zaszyfrowana wiadomość brzmiała: „Jestem Zodiakiem. Ofiar będzie więcej”. Natychmiast zwołano drugą grupę zadaniową, ale i tym razem śledczym nie udało się odnaleźć śladów prowadzących do wykrycia zabójcy. Wprawdzie na miejscu jednego ze zdarzeń morderca zostawił częściowy odcisk palca, ale nie odnaleziono go w żadnej policyjnej bazie danych. Po raz drugi nie udało się trafić na żaden sensowny trop i kolejna grupa detektywów została rozwiązana.
Szczęśliwy traf
Do przełomu w sprawie doszło zupełnie przypadkiem. Jeden z członków drugiej grupy śledczych, detektyw Herbert przeszedł szkolenie na policyjnego negocjatora. 18 czerwca 1996 roku został oddelegowany na miejsce strzelaniny. Młody mężczyzna, który przedstawił się jako „Eddie”, zabił swoją siostrę i wziął jej chłopaka jako zakładnika. Negocjacje zakończyły się sukcesem a morderca przyznał się do winy.
Kiedy następnego dnia po tym zdarzeniu detektyw Herbert przejrzał odręcznie spisaną przez niego deklarację, w której zabójca przyznawał się do winy, nie wierzył własnym oczom. Znał doskonale ten styl i charakter pisma – przez wiele miesięcy studiował wiadomości, jakie policja i prasa otrzymała od Zodiaka. Nie miał żadnych wątpliwości, że jest to jedna i ta sama osoba.
Zbrodniarz miał 26 lat i nazywał się Heriberto Seda. Miał prawdziwą obsesję na punkcie roztrząsania pojęć dobra i zła i koniecznie chciał z policjantami dyskutować o Biblii. Początkowo nie przyznał się do tego, że jest nowojorskim Zodiakiem, ale w końcu skutecznie nakłoniono go do przyznania się do winy. Nikt nie miał wątpliwości, że nareszcie złapano mordercę, który przez ostatnie lata terroryzował miasto.
Seda został skazany na dożywocie za zabicie trzech osób i próbę zabicia pięciu kolejnych. Nie miał szans uzyskać zwolnienia warunkowego. W 2004 roku udzielił wywiadu magazynowi „New Yorker”. Przyznał, że „tak naprawdę nie wie nic o astrologii”. Powiedział również, że gdyby dysponował bronią automatyczną, żadnej z jego ofiar na pewno nie udałoby się przeżyć, bowiem zamierzał je zabić a nie tylko ranić.
Potwierdzało to najgorsze obawy detektywów dotyczące nowojorskiego Zodiaka: nie zamierzał nigdy przestać zabijać. „Miał to we krwi i nigdy by się nie zmienił” – stwierdził detektyw Herbert. On i cały Nowy Jork nareszcie mogli odetchnąć z ulgą.
Maggie Sawicka