Prawda jest prosta – w listopadzie nie będzie specjalnie kogo wybrać, a jednak wybrać trzeba. Realne szanse na nominację ma już tylko pięć osób. Jedna z nich zostanie prawdopodobnie nowym przywódcą USA, co niestety nie napawa zbytnim optymizmem.
- Donald Trump – obrażalski i obraźliwy megaloman, którego obecność na scenie politycznej w roli wiodącego kandydata republikańskiego jest nowym „dnem” w historii kraju.
- Ted Cruz – ultrakonserwatywny senator, którego dotychczasowa kariera w Waszyngtonie przyniosła mu dwie „zasługi” – sparaliżowanie rządu federalnego oraz skuteczne zrażenie do siebie jego senackich kolegów i znacznej części wyborców.
- Marco Rubio – stosunkowo młody człowiek, którego w miarę powszechnie nazywa się „pustym garniturem”, gdyż w zasadzie nie reprezentuje sobą żadnych ważkich treści lub poglądów.
- Hillary Clinton – kandydatka wpływowa, ale mocno skoligacona z kręgami wielkiej finansjery i niebudząca wśród elektoratu zaufania.
- Bernie Sanders – „demokratyczny socjalista”, który systematycznie obiecuje wszystkim rewolucyjne zmiany, zdając sobie doskonale sprawę z tego, iż w roli prezydenta jego szanse na spełnienie tych obietnic będą zerowe.
Patrząc na powyższą listę, zadaję sobie czasami pytanie: czy w ponad 300-milionowym kraju naprawdę nie można było znaleźć ciekawszych polityków? Być może ten mierny wybór jest przejawem faktu, iż amerykański system polityczny znajduje się w stanie poważnego kryzysu. Wystarczy wspomnieć o kilku faktach.
Kongres praktycznie przestał podejmować ważkie decyzje i zmienił się w gremium, które prowadzi jałowe dyskusje tylko po to, by utrwalać poczucie totalnego marazmu i niemocy. Sąd Najwyższy – podzielony na dwa ideologicznie wraże sobie obozy – nie ma obecnie pełnego składu, a rządzący republikanie twierdzą, że – wbrew konstytucji – zignorują prezydenta i jego ewentualnego kandydata. Ameryka tonie w broni palnej i okresowych strzelaninach, a mimo to nie ma w kraju żadnego polityka, który miałby odwagę i ochotę, by coś z tym problemem zrobić. Podobny brak odwagi występuje w przypadku kwestii nielegalnych imigrantów. Wreszcie kraj zdaje się tkwić w stanie permanentnej wojny, najpierw z al-Kaidą i Irakiem, a teraz z Państwem Islamskim.
Nic dziwnego, że w tegorocznych wyborach często padają słowa o „rozgniewanym elektoracie”. Przyczyn złości jest sporo.
Andrzej Heyduk
Na zdjęciu: Donald Trump fot.Jim Lo Scalzo/EPA