Niespełna trzy miesiące po wyborach nowa władza w Polsce wciąż idzie jak czołg. Nieczuła na pomstowania oniemiałej z wrażenia opozycji, z niekłamaną niechęcią, wstrętem wręcz reagująca na upomnienia Unii Europejskiej. O pogardzie dla własnych rodaków ośmielających się mieć inne niż prezes zdanie aż szkoda gadać. Co z całą pewnością rządowi się udaje, to utrzymywanie polskiej tematyki na łamach najpoczytniejszych światowych gazet, magazynów i portali.
W ciągu jednego zaledwie dnia przeczytałem o Polsce w „New York Times” i na opiniotwórczym portalu Politico. To imponujący wynik. Inna sprawa, że życzyłbym sobie, żeby artykuły te opisywały mój kraj rodzinny w bardziej pochlebny sposób. Ale, jak mówią „jak się nie ma, co się lubi...”. Poza tym każdy dziennikarz wie, że dobry news to żaden news. Spójrzmy na taką Danię, przodującą w rankingach obywatelskiej szczęśliwości. Czytał ktoś z Państwa ostatnio coś o Danii? Proszę mnie poprawić, ale ostatnie wzmianki to gdzieś w „Hamlecie” chyba były. Żarty żartami, ale fenomen nadaktywnego pisania o Polsce jest zjawiskiem zastanawiającym. Zarzut, jakoby za każdym artykułem w zagranicznej prasie stał spisek starej władzy zamierzającej na grzbietach zachodnich pismaków odbić utracone stołki, jest uprawniony tylko częściowo. Oczywiście, że polscy liberałowie mają lepsze kontakty z Zachodem niż rodzimi konserwatyści. Zachód w większości jest liberalny, a swój swego zawsze wesprze. Oburzać się na taką oczywistość to jak ciskać się, że w styczniu pada śnieg. Zarzut dotyczący znajomości części polskich elit w zachodnich mediach jest zarzutem obosiecznym. Powstaje bowiem pytanie: dlaczego polska prawica nie ma na Zachodzie znajomości? Czyżby nie istniały w Europie prężne chadeckie partie? A w Stanach, czy tak trudno znaleźć tu bogatych i wpływowych konserwatystów? Nie sądzę, problemem jest być może chroniczna niechęć do wystawiania własnego nosa poza polską miedzę, niezrozumienie Zachodu i wypływające z kompleksu niższości (przykrytych jeno kołderką narodowego ego) tendencje izolacjonistyczne. Ja ich trochę rozumiem, sam jako człowiek z natury nieśmiały źle czuję się w zgiełku, na bankietach i rautach. Wolę moją kanapę, kapcie i koc, a do towarzystwa – moje dziewczyny i kilkoro przyjaciół. Ale w związku z tym na salony ani do polityki się nie pcham.
W psychologii ważnym terminem jest tzw. informacja zwrotna, po angielsku „feedback”. Chodzi o rodzaj informacji przekazywany pacjentowi przez terapeutę lub w przypadku terapii grupowej – przez innych członków grupy. Mam wrażenie, że Unia Europejska zaprosiła właśnie Polskę na kozetkę i pyta o źródła ostatnich dziwnych zachowań władzy. Artykuły w największych pismach, od „NYT” po „Foreign Affairs”, to właśnie taka informacja zwrotna. Warto dodać, że informacja taka jest niezmiernie potrzebna. Najprostszym podsumowaniem jej przydatności jest obrazowe porównanie: jeśli jedna osoba mówi ci, że masz ogon, możesz śmiało ją zignorować, ale jeśli to samo powtórzyło osób pięć, wtedy przynajmniej raz, na litość boską, obejrzyj się za siebie!
W polityce, tak jak w sporcie i karierze, ważne jest momentum, czyli wykorzystanie bycia na fali. Nie wchodząc w konstruktywną polemikę z adwersarzami, PiS to momentum traci. Za chwilę zachodni dziennikarze przestaną się Polską interesować, bo świat jest ciekawszy niż sprawa polskiego TK. Szkoda, ale marnowanie potencjału to w kraju nad Wisłą żadna nowość. Niepotrzebne jest natomiast podsycanie antyniemieckich nastrojów i retoryka „oblężonej twierdzy”. Powtarzanie tych samych formułek o rozkradaniu, zdrajcach, rokoszu i odzyskiwaniu polskości – razi. Jeśli polska polityka zagraniczna, opierająca się przecież głównie na prowadzeniu międzynarodowego dialogu, ma polegać na tropieniu spisków i warczeniu na każdego oprócz Węgier – to sorry, ale dalej niż do Budapesztu nie zajedziemy.
Tymczasem Jarosław Kaczyński i spółka uparli się, że jakakolwiek autorefleksyjna reakcja na informację zwrotną byłaby przyznaniem się do słabości. Przecież w marszu po „dobrą zmianę” nie ma prawa drgnąć choćby powieka. Nie mam złudzeń, że wszelkie próby zwracania PiS-owi uwagi to rzucanie grochem o ścianę. Niestety, jak to z uparciuchami bywa, istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że PiS w swej bucie i alergii na wszelką krytykę samo się o swój ogon potknie.
Grzegorz Dziedzic
fot.Filip Singer/EPA
Reklama